I głosem potężnym tak zawołał: „Upadł, upadł Babilon” (Ap 18, 2)
To się dobrze skończy. Zżymam się, gdy słowo „Apokalipsa” odmieniane jest przez wszystkie przypadki jako zapowiedź nieszczęść, kataklizmów, traum i trzęsień ziemi i zaczyna kojarzyć się bardziej z „zapachem napalmu o poranku” niż pełnymi światła zaślubinami Baranka.
To się dobrze skończy. Przepraszam za spoiler, ale doczytałem tę księgę do końca. Potężny, pozornie wszechwładny, nieziemsko bogaty, dyktujący warunki i rozdający karty Babilon runie. W jednej chwili upadnie „wielka stolica, siedlisko demonów i kryjówka wszelkiego ducha nieczystego, kryjówka wszelkiego ptaka nieczystego i budzącego wstręt”.
To się dobrze skończy. To dlatego głośno śpiewam refren ze znakomitego czarnego krążka Brygady Kryzys: „Babylon is fallen”.
Jezus powiedział do swoich uczniów:
«Skoro ujrzycie Jeruzalem otoczone przez wojska, wtedy wiedzcie, że jego spustoszenie jest bliskie. Wtedy ci, którzy będą w Judei, niech uciekają w góry; ci, którzy są w mieście, niech z niego uchodzą, a ci, co po wsiach, niech do niego nie wchodzą. Będzie to bowiem czas pomsty, aby spełniło się wszystko, co jest napisane. Biada brzemiennym i karmiącym w owe dni! Nastanie bowiem wielki ucisk na ziemi i gniew na ten naród: jedni polegną od miecza, a drugich zapędzą w niewolę między wszystkie narody. A Jeruzalem będzie deptane przez pogan, aż czasy pogan się wypełnią.
Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec huku morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z mocą i wielką chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie».
Gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie. (Łk 21,28)
Straszne rzeczy zapowiada Jezus w czytanej dziś Ewangelii. Zarówno dla Jerozolimy, jak i dla całego świata. To pierwsze już się stało, drugie... Ciągle gdzieś się staje, a w końcu stanie się w dniu ostatecznym. Ale nas, w Nim pokładających swoją nadzieję, Jezus zachęca, byśmy się nie bali. Byśmy podnieśli głowy i nabrali ducha.
Owe straszne wydarzenia będą, zawsze są, zapowiedzią naszego odkupienia. Tak, ilekroć świat ogarnia szaleństwo zła, my nie musimy się bać. Wiemy, że ostatecznie dobro zwycięży. I choćbyśmy na tym świecie wszystko, łącznie z życiem, stracili, mamy przecież inne, lepsze życie w niebie.
Dzisiejsza historia jest niezwykle krótka. Jej bohater urodził się w Konstantynopolu około roku 713. Szybko wybrał zakonne życie i był to ze wszech miar wybór słuszny. Wiemy to stąd, że współbracia wybrali go igumenem mnichów na górze św. Auksencjusza niedaleko Nikomedii, czyli na terenie obecnej Turcji. A jak wiadomo, przekonać do siebie i swoich zalet tych, z którymi mieszka się pod jednym dachem to nie jest prosta sprawa. I właściwie, gdyby nie wschodni cesarze, a dokładnie jeden Konstantyn V Kopronim, historia dzisiejszego patrona skończyłaby się już w tym miejscu słowami : i odtąd żył długo i szczęśliwie. Niestety ów cesarz postanowił wypowiedzieć wojnę świętym obrazom, ikonom przedstawiającym Chrystusa. A ponieważ na wojnie jak wiemy trudno sobie pozwolić na komfort neutralności więc i dzisiejszy patron został zawezwany ze swojej świętej góry przed oblicze władcy. Zażądano od niego by podpisał dokumenty synodu, który zebrał się w 754 r. w Hieria, by potępić oddawanie czci obrazom. Kłopot jednak był w tym, że synod był nielegalny, a niszczenie obrazów miało cechy herezji. W końcu, skoro sam Bóg w osobie Jezusa Chrystusa, przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się widzialnym, namacalnym, prawdziwym człowiekiem, to dlaczego nie można czynić jego portretów? Mając dokładnie te same wątpliwości wspominany dzisiaj święty odmówił złożenia swojego podpisu pod dokumentami za co trafił karnie na jedną z wysepek na Morzu Marmara. Gdy po dwóch latach, jakie dano mu do namysłu, w dalszym ciągu nie dopatrzył się niczego złego w przedstawianiu na ikonach Chrystusa, jako nierokującego na poprawę wtrącono go do więzienia w Konstantynopolu. Nie była tam sam. Razem z nim z tych samych powodów przebywało tam już 300 mnichów. Dlaczego więc wspominamy go dzisiaj bez przywołania towarzyszy niedoli? Bo tylko on został skatowany na śmierć przez pochlebców cesarza. Skądinąd wykazali się oni teologiczną konsekwencją. Bo skoro Wcielony Bóg nie może być uwieczniony na żadnym obrazie to i nie należy szukać jego wizerunku w uwięzionym człowieku. Nawet, gdy tak jak my jest on uczniem Chrystusa. Bohater tej historii zakończył więc swoją ziemską wędrówkę w roku 764. Czy wiecie państwo jak się nazywał i skąd wziął się jego przydomek? To święty Stefan, męczennik. Nazywany Młodszym dla odróżnienia od bardziej znanego pierwszego męczennika, św. Szczepana, diakona, którego wspominamy 26 grudnia. I nie, tu nie ma pomyłki. Bo greckie imię Stephanos, znaczące tyle, co "wieniec" przetłumaczyć można jako Stefan albo Szczepan.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.