Iz 2,4
Wtedy swe miecze przekują na lemiesze, a swoje włócznie na sierpy. Naród przeciw narodowi nie podniesie miecza, nie będą się więcej zaprawiać do wojny (Iz 2,4)
Kiedy nastanie pokój na Ukrainie? Gdy Rosja zostanie pokonana. Sam taką tezę wielokrotnie powtarzałem. I - w kategoriach wojskowo-politycznych - nadal jestem do niej przekonany. To dlatego tak trudno było mi – i pewnie wielu z nas – zrozumieć Franciszka, gdy mówił o wojnie: „Wszyscy jesteśmy winni”. Odczytywaliśmy to jako próbę rozmywania odpowiedzialności, kto jest agresorem, a kto ofiarą. I tak rozumiemy też wszystkie inne konflikty: pokój nastanie – twierdzimy – gdy pokonamy przeciwnika. Zapytałem kiedyś kard. Grzegorza Rysia, jak rozumie wypowiedzi Franciszka, budzące w nas tak wiele niezrozumienia. W odpowiedzi powołał się na słowa z dzisiejszego czytania. „Odpowiedź, którą można dać z chrześcijańskiego punktu widzenia – mówił kardynał - jest taka, że to nie będzie żaden pokój, gdy jedna ze stron zostanie pokonana, a druga odniesie zwycięstwo. Tak jak nie było w Europie i na świecie realnego pokoju po roku 1945. To jest zawsze jakiś rodzaj zawieszenia broni, nawet jeśli nazywa się to traktatem pokojowym; jest rezygnacja z walki, rozbrojenie, ale to jest tylko na moment, może parę lat. To nie jest pokój. Pokój – kontynuuje kard. Ryś - następuje wtedy, kiedy ludzie ze sobą pracują, wchodzą ze sobą w dialog. Bardzo przemawia do mnie fragment z Księgi Izajasza, który zapowiada pokój: „Wtedy przekują miecze na lemiesze”. Rozumiemy to? Pokój nie jest wtedy, kiedy odkładasz miecz (lub kiedy ci go wytrącono), tylko wtedy, kiedy go zamieniasz na lemiesz – na pług. To znaczy, że zamiast bić się z człowiekiem, którego przed chwilą straszyłeś mieczem, razem z nim zaorasz pole. „A włócznie przekujecie na sierpy”. A potem wspólnie zmielicie zżęte zboże, upieczecie chleb i siądziecie do stołu. I wtedy dopiero będzie pokój. Wszystko inne jest tylko krótszym lub dłuższym zawieszeniem broni. I to wcale nie kłóci się z tym, że ja mam prawo się bronić, a więc użyć siły”.
Trudna jest ta mowa. „Czyż i wy chcecie odejść?”.
Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go, mówiąc: «Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi». Rzekł mu Jezus: «Przyjdę i uzdrowię go».
Lecz setnik odpowiedział: «Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: „idź!” – a idzie; drugiemu: „Przyjdź!” – a przychodzi; a słudze: „zrób to!” – a robi».
Gdy Jezus to usłyszał, zadziwił się i rzekł do tych, którzy szli za Nim: «Zaprawdę, powiadam wam: u nikogo w Izraelu nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu i z Zachodu i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie niebieskim».
Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. (Mt 8,8)
Wystarczy jedno słowo, a świat się zmienia. Rozpoczynają się wojny albo podpisuje się pokój. Oddalamy się od siebie lub ślubujemy bliskość na całe życie. Pod wpływem jednego słowa po policzku spływa łza, zgrzytają zęby albo twarz rozpromienia się radością. Jedno słowo potrafi zmienić porażkę w zwycięstwo, rozpacz w nadzieję. Przywraca do życia to, co wydawało się już martwe. Słowo ma moc. W codziennej lawinie słów gubimy ich znaczenie. Rozmieniamy na drobne te najważniejsze, pomniejszając ich wagę, przy okazji zmieniając ich sens. A przecież wystarczy jedno słowo, by człowiek ukazał swoje człowieczeństwo, a Bóg swoją boskość.
Ewangelia z komentarzem. Wystarczy jedno słowo, a świat się zmienia
Zasadniczo ten człowiek nie jest w liturgicznym kalendarzu postacią pierwszoplanową. Jednak warto poświęcić mu naszą uwagę, bo to, co bywa małe w naszych oczach, u Boga ma często sporą wartość, a bywa też pouczające. Zatem wspominamy dzisiaj patrona, który na świat przyszedł w 1694 roku we wsi Wysoczka, w rodzinie szlacheckiej, jako Melchior Chyliński. Jego rodzice wychowali go nie tyle na przykładnego katolika, co na prawdziwego chrześcijanina – innymi słowy zamiast być w Kościele, miał nim żyć. I żeby nie miał w tym względzie wątpliwości na przyszłość, już na samym wstępie, czyli w czasie przyjmowania maleńkiego Melchiora do wspólnoty Kościoła, do chrztu podawało go dwoje bezdomnych z przytułku sąsiadującego z majątkiem rodzinnym. Prawdopodobnie odwiedzając ich w kolejnych latach nasz patron poznał trudny los ludzi ubogich. Poznał i przejął się nim do głębi. Ponieważ był jednak szlachcicem w pierwszej kolejności został posłany do szkoły, a następnie do wojska. Spędził w nim ładnych parę lat, dochodząc nawet do stopnia oficerskiego, ale w końcu skapitulował. Wobec powszechnej demoralizacji żołnierzy i wewnętrznych walk, po których zostało nam do dzisiaj powiedzenie "Od Sasa do Lasa", Melchior doszedł do wniosku, że nie tak powinno wyglądać jego życie. Ma 21 lat gdy wstępuje do franciszkanów konwentualnych w Krakowie i otrzymuje zakonne imię Rafał. Stosunkowo szybko przyjmuje święcenia kapłańskie, ale kompletnie nie zachowuje się jak na szlachcica przystało. Nie mierzy w funkcję gwardiana, nie interesuje go należna mu społeczna pozycja. Zamiast tego całą swoją uwagę skupia na biednych. Sam żyje jak asceta, pod habitem nosi włosiennicę, śpi zawsze w nieogrzewanej celi. Za to ci, którzy potrzebują wsparcia z jego strony, nigdy nie odchodzą z kwitkiem. Ojciec Rafał rozdaje na jałmużnę wszystko, co sam posiada, a często i całe zapasy klasztornej spiżarni. Nic więc dziwnego, że często zmienia zakonne domy – kto w końcu ma siłę wytrzymać z takim radykałem? Nie straszna mu była ani skrajna bieda, ani gniew przełożonych, ani epidemie przetaczające się przez kraj. Kiedy w 1736 roku zaraza dziesiątkowała mieszkańców Krakowa, to właśnie na niego można się było natknąć w lazarecie, gdzie pielęgnował chorych, pocieszał strapionych, spowiadał i przygotowywał na śmierć konających. Trwało to nieprzerwanie dniem i nocą przez całe dwa lata. Jednak samego ojca Rafała Chylińskiego śmierć zabrała nie w Krakowie, tylko w Łagiewnikach pod Łodzią, bo to tam spędził ostatnie 3 lata swojego życia robiąc to, co zawsze, pomagając potrzebującym wbrew wszystkiemu. Zmarł 2 grudnia 1741 roku, a po 250 latach nieprzerwanego kultu, jakim był lokalnie otaczany, został w roku 1991 ogłoszony błogosławionym przez św. Jana Pawła II. Dlaczego trwało to tak długo? W homilii papież zasugerował, że być może czasy wymagają od nas tego, byśmy – niczym bł. Rafał Chyliński - podjęli odważną decyzję służenia drugiemu człowiekowi, będąc żywym znakiem sprzeciwu i przebłagania. Sprzeciwu wobec prywatnych wojen dzielących społeczeństwo oraz przebłagania za grzech powszechnej znieczulicy i konsumpcji. Ojciec święty nawiązywał tymi słowami do naszej rzeczywistości po ustrojowej transformacji, ale i dziś nic nie straciły one ze swej aktualności.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.