Każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga (1 J 4, 7b)
Samo sedno. Bóg jest miłością. Strywializowaliśmy to zdanie, sprawiliśmy, że brzmi jak banał. Gorzej. Są tacy, którzy – wypowiadając te słowa – zaprzeczają im swoim życiem, postawą, wyborami, jakością relacji z innymi i doprowadzają przez to do tego, że brzmią one jak dobrze opakowane kłamstwo, w które nikt nie wierzy. Albo jak bajka dla naiwnych dzieci. Pusto brzmiący frazes.
Nie możemy jednak przestać. Jeśli słowa brzmią pusto, trzeba o tym mówić sobą, bo jesteśmy stworzeni z miłości. Miejsce pochodzenia? Miłość. Ona jest pierwsza, zawsze przed nami, wyprzedza nas wciąż, naprawia, co zepsuliśmy. Dzięki niej istniejemy i dzięki niej to istnienie ma sens.
Gdy spotykamy miłość, zmienia się wszystko. Jak o tym opowiadać? Najlepiej za radą św. Franciszka z Asyżu, który nawoływał: „Głoście Ewangelię, a jeśli trzeba, także słowami!”.
Gdy Jezus ujrzał wielki tłum, zlitował się nad nimi, byli bowiem jak owce niemające pasterza. I zaczął ich nauczać o wielu sprawach.
A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: «Miejsce to jest pustkowiem, a pora już późna. Odpraw ich. Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia». Lecz On im odpowiedział: «Wy dajcie im jeść!»
Rzekli Mu: «Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby dać im jeść?»
On ich spytał: «Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie!» Gdy się upewnili, rzekli: «Pięć i dwie ryby».
Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. I rozłożyli się, gromada przy gromadzie, po stu i pięćdziesięciu. A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by podawali im; także dwie ryby rozdzielił między wszystkich.
Jedli wszyscy do syta i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i resztek z ryb. A tych, którzy jedli chleby, było pięć tysięcy mężczyzn.
Jedli wszyscy do sytości. Mk 6,42
Dwa dni temu obchodziliśmy święto Trzech Króli. Mędrcy szli do Jezusa prawdopodobnie przez wiele miesięcy. Spotkali Go w warunkach, których pewnie nawet sobie nie wyobrażali. Dzisiaj Ewangelia przedstawia apostołów, którzy są świadkami niewyobrażalnej sytuacji – nakarmienia kilku tysięcy ludzi pięcioma chlebami i dwiema rybami. Ta sytuacja jest jeszcze bardziej niewyobrażalna dla zwykłych ludzi. Ale bez względu na okoliczności Ewangelia pokazuje, że obecność Boga sprawia, iż niemożliwe staje się możliwe. „Ja jestem” – to słowa, którymi Bóg przedstawia się człowiekowi w Starym Testamencie. Za każdym razem Jego obecność zmienia rzeczywistość, wyprowadza z trudności i zaspokaja wszelki głód. Tak też może być w naszym życiu.
To wszystko prawda, ale nie cała. Bo z perspektywy człowieka wierzącego, to także przejście. Przejście, któremu towarzyszyć może także radość. Tak przynajmniej stało się w przypadku dzisiejszego patrona, który odchodził z tego świata ze słowami Psalmu 150 na ustach. Recytował go on sam, recytowali go również jego współbracia. Był 8 stycznia roku 482, a pomieszczenia pewnego klasztoru założonego niedaleko Pasawy rozbrzmiewały słowami uwielbienia : „Chwalcie Boga w Jego świątyni, chwalcie Go na wyniosłym Jego nieboskłonie! Chwalcie Go za potężne Jego czyny, chwalcie Go za wielką Jego potęgę!”. Tak, dzisiejszy patron, tak jak chwalił Boga całym swoim ziemskim życiem, tak też bez wyjątku oddawał Mu chwałę również w chwili swojej śmierci. A skąd w ogóle wziął się na terenach dzisiejszej Bawarii w V wieku? Prawdopodobnie z terenów dzisiejszych Włoch, był bowiem potomkiem zamożnej rzymskiej rodziny. Zamiast jednak prowadzić wygodne i światowe życie u schyłku Rzymskiego Imperium, nasz dzisiejszy patron wybrał ciszę i samotność pustyni. Jako pustelnik przeżył w odosobnieniu niemal ćwierć wieku zanim nagle, w wieku 44 lat, udał się do starożytnej prowincji Noricum, to jest na obecne tereny Austrii. Po co to uczynił? Być może lepiej niż inni dostrzegał zbliżający się kres starożytnego świata i Zachodniego Cesarstwa. Być może doszły go wieści o trudnych doświadczeniach chrześcijan, którzy musieli coraz częściej odpierać najazdy barbarzyńców. A być może po prostu jak nikt inny, dzięki długoletniemu życiu na pustelni, rozumiał strach ludzi, którzy z dnia na dzień pozbawiani są tego, co do tej pory wydawało im się niezbędne do życia. I znał na ten strach jedyne skuteczne lekarstwo. Dlatego właśnie ruszył w drogę, która zaprowadziła go w samo serce owych niepokojów. To tam właśnie, na terenach obecnej Austrii i Bawarii, dzisiejszy patron niósł Dobrą Nowinę swoim umęczonym pobratymcom. Przemierzał okolice Wiednia i Kremsu, pocieszał swoich rodaków, którzy tu mieli swoje liczne kolonie, pośredniczył między nimi a wodzami poszczególnych plemion germańskich. Prowadził życie tak bardzo surowe i tak wiele godzin poświęcał na modlitwę, że zdobył sobie szacunek także i u pogan. Gdy w końcu pełen zasług zmarł jako ponad 70-letni starzec, to jego ciało zostało zabrane na powrót do Italii. Zabrali je ze sobą obywatele rzymscy, którzy ostatecznie zostali zmuszeni przez Germanów do opuszczenia swoich osiedli. Relikwie tego niezwykłego pustelnika umieszczone zostały pod Neapolem, gdzie miejscowy biskup ufundował dla jego uczniów klasztor. Dziś to miejsce nosi nazwę Frattamaggiore, a jak nazywa się człowiek, którego doczesne szczątki tam właśnie znajdziemy? To św. Seweryn z Noricum, główny patron Austrii.