W opowieści z 1 Księgi Samuela, którą słyszymy w święto Świętej Rodziny, wszystko w zasadzie jest jasne. O ile znamy jej kontekst. Elkana miał dwie żony – Peninnę i Annę. Z pierwszą miał całą gromadkę dzieci, z drugą, choć bardzo ją kochał, nie mógł się doczekać potomstwa. Z tego powodu Anna była bardzo nieszczęśliwa. Płacząc w świątyni, obiecała Bogu, że jeśli tylko urodzi syna, poświęci go Jemu na służbę. Świadkiem tego wydarzenia był kapłan Heli – widział Annę płaczącą, ale nie wiedział, o co prosiła. Wynikło z tego nawet pewne nieporozumienie, za które Heli musiał przepraszać.
Bóg wysłuchał prośby Anny – urodziła syna. Ale gdy przychodzi czas dorocznej rodzinnej pielgrzymki, nie chce jeszcze z maleńkim Samuelem pójść do świątyni. Powód w tym kontekście jasny: chciała poczekać z wypełnieniem swojego ślubu, aż odstawi go od piersi. Czyli w tamtym kręgu kulturowym dwa, trzy lata. Pobożny Elkana zgadza się. Ostatecznie Anna wypełnia swój ślub: oddaje chłopca na służbę Helemu, choć z pewnością nie było to dla niej łatwe. Z czasem Heli zauważy, że to dziecko jest Bożym wybrańcem. Pogodzi się z myślą, że to przez Samuela, a nie przez jego synów w szczególny sposób będzie działał Bóg w Izraelu. Samuel będzie wielkim, ale ostatnim w Izraelu sędzią. Czyli charyzmatycznym przywódcą, którego jedyny król Izraela – Bóg powoływał, gdy zaistniała taka potrzeba. Gdy z woli Boga namaści na króla Saula, a potem Dawida, Izrael stanie się zwykłą monarchią, a Bóg nie będzie już tak bezpośrednio ingerował w jego dzieje.
Opowieść o oddaniu Samuela na służbę Bogu przypomina w swojej wymowie scenę ofiarowania Jezusa w świątyni przez Józefa i Maryję. Oddany Bogu człowiek staje się tym, który realizuje wielkie Boże plany. To ważne przypomnienie dla nas. Oddanie czegoś lub kogoś Bogu nie jest tak naprawdę stratą. Raczej zyskiem, bo Bóg daje wtedy znacznie więcej. Gdy rodzice godzą się, by ich dziecko poświęciło się na służbę Bogu, tracą potencjalnego architekta, lekarza czy adwokata, ale zyskują człowieka szczęśliwego, który w służbie Bogu i ludziom odnalazł swoje miejsce w świecie.
1. Aby dobrze odczytać słowo Boże, musimy uwzględnić także kontekst liturgiczny danego czytania. Niedziela Świętej Rodziny zwraca nam uwagę na wartość rodziny. Jezus przyszedł na świat i wychował się w rodzinie. Praca nad ukształtowaniem Jego człowieczeństwa została powierzona Jego ziemskiej matce i ziemskiemu ojcu. Św. Jan pisze: „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi, i rzeczywiście nimi jesteśmy”. Jesteśmy dziećmi swoich rodziców, ale najpierw jesteśmy dziećmi Boga. Jezus jest najpierw Synem Boga w najpełniejszym sensie („współistotny Ojcu”), ale jako człowiek jest synem Maryi i Józefa. Wprawdzie Józef nie był biologicznym ojcem, ale w Świętej Rodzinie pełnił misję ojcowską. Co to oznacza dla nas? Rodzice, kochając swoje dzieci, mają być dla nich ikoną miłości Boga. Miłość macierzyńska i ojcowska to jakby dwie strony tego samego medalu, dwa aspekty miłości rodzicielskiej. Z realizacją tego wzniosłego powołania bywa różnie. Tym niemniej to właśnie rodzice dają dziecku pierwsze doświadczenie miłości. Tak jak Bóg powierzył swojego Syna dłoniom Maryi i Józefa, tak samo powierza każde dziecko rodzicom. Dom rodzinny jest miejscem uczenia się miłości. Jeśli tej miłości tam brakuje, dziecku trudno się rozwinąć. Często tu jest źródło buntu wobec Boga.
2. „Umiłowani, obecnie jesteśmy dziećmi Bożymi, ale jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy. Wiemy, że gdy się objawi, będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest”. Zadaniem rodziców jest przygotować dzieci do drogi, której celem jest ostatecznie niebo, czyli Bóg. Nie można na zawsze pozostać dzieckiem w sensie zależności od rodziców czy też jakiejś niedojrzałości. Rodzice, patrząc na swoje dzieci, pytają nieraz z obawą: „kim będziecie”, „co z was wyrośnie”, „jak potoczy się wasze dalsze życie”. Dom rodzinny jest gniazdem, z którego człowiek musi wyfrunąć w stronę nieba. Misją rodziców jest nauczyć dzieci latać. I muszą oni także przeżyć ból związany z usamodzielnieniem się dzieci i pójściem swoją drogą (o tym opowiada dzisiejsza Ewangelia o Jezusie zagubionym w świątyni). Człowiek ma się stawać podobny do Boga. To jest nasze powołanie. Obraz Boga w nas jest zarówno darem, jak i zadaniem.
3. Druga część czytania mówi o tym, że mamy miłować się wzajemnie. Jest tu mowa o Bogu Ojcu, o Synu i o Duchu Świętym. Trójca Święta jest tajemnicą miłości wzajemnej Osób Bożych, które zachowują odrębność i zarazem pełną jedność. To jest najdoskonalszy wzór życia małżeńskiego i rodzinnego. Chodzi o to, aby być sobą w całej swojej oryginalności i niepowtarzalności, a jednocześnie żyć z innymi i dla innych. Dramatem naszych czasów jest erozja życia małżeńskiego i rodzinnego, co ma związek z utratą wiary. Nie da się bowiem budować trwałych rodzin bez oparcia się na wierze w Boga, na Jego przykazaniach, na naśladowaniu miłości Jezusa i bez otwartości na Ducha Świętego. Tam, gdzie znika z ludzkiego życia Bóg, pojawia się kryzys rodziny. Tam, gdzie zanika życie rodzinne, trudniej o wiarę.
Jak wiadomo z Biblii, lud Izraela pod górą Synaj otrzymał Dziesięć Przykazań oraz instrukcje dotyczące tego, jak ma zbudować sanktuarium, w którym będzie mieszkał sam Bóg – miało to być coś w rodzaju przenośnej świątyni, znanej pod nazwą Przybytku (tabernaculum, namiot; por. Wj 25,8-9). W Przybytku miała spocząć przede wszystkim Arka Przymierza: „Tam będę się spotykał z tobą i sponad przebłagalni i z pośrodku cherubów, które są ponad Arką Świadectwa, będę z tobą rozmawiał o wszystkich nakazach, które dam za twoim pośrednictwem Izraelitom” – mówił Bóg (Wj 25,20-22). Na Arkę i Przybytek zstępowała z nieba szekina, czyli „obłok” chwały, znak żywej obecności Boga pośród swego ludu. Gdy Izraelici walczyli z wrogami i Arka była wśród nich, zwyciężali, a gdy nie mieli Arki, przegrywali. Ostatecznie król Dawid postanowił sprowadzić Arkę na stałe do Jerozolimy. Z czasem Świątynia i Jerozolima zostały zniszczone. Zgodnie ze starożytną, żydowską tradycją prorok Jeremiasz zabrał Arkę z Jerozolimy i ukrył ją na górze Nebo, na wschód od Jordanu. „Kilku z tych, którzy mu towarzyszyli, wróciło, aby zaznaczyć drogę, ale już nie mogli jej odnaleźć. Kiedy zaś Jeremiasz dowiedział się o tym, zganił ich i powiedział: Miejsce to pozostanie nieznane, aż Bóg na powrót zgromadzi swój lud i okaże mu miłosierdzie” (2 Mch 2,6-7). Pewnego dnia zatem zaginiona Arka pojawi się znowu. W czasach Jezusa naród żydowski nadal oczekiwał na powrót zaginionej Arki. Żydzi wiedzieli, że w istniejącej za ich czasów Świątyni Jerozolimskiej brakowało dwóch kluczowych elementów – obłoku chwały i Arki Przymierza. Przedmiotem ich oczekiwania było zatem objawienie miejsca przebywania Arki i powrót obłoku chwały Bożej obecności. Obłok chwały powrócił na ziemię w chwili Zwiastowania i spoczął na Maryi. Duch Święty zstąpił na Nią, podobnie jak niegdyś Obłok chwały Pańskiej „okrywał cieniem” Przybytek.
Całe wyjątkowo dramatyczne wydarzenie, mające miejsce podczas pielgrzymki dwunastoletniego Jezusa do Jerozolimy na święto Paschy, postawiło Maryję i Józefa, jako pierwszych, wobec faktu, iż Arka Przymierza oraz obłok żywej obecności Boga znów powróciły do świątyni Pańskiej. W młodym Jezusie dostrzegli powrót Boga. Właśnie na ich oczach zaczęła się spełniać największa obietnica o ponownym zamieszkaniu Boga wśród ludzi. Szukali Go wszędzie, wśród krewnych i pątników, jak naród wybrany przez całe stulecia wypatrujący wszędzie znaków realizującej się Bożej zapowiedzi, aż odkryli Go pośród mędrców Izraela, ludzi, w których nie zatarła się nadzieja na ostateczne wkroczenie Boga w ludzkie dzieje. Szukali Go przez trzy dni, podobnie jak dawniej Arka Pańska przebywała przez „trzy miesiące” w domu Obed-Edoma, zanim została wprowadzona przez króla Dawida do Jerozolimy wśród radości i świętowania (2 Sm 6,11). Sam Jezus naprowadzał ich na odkrycie tajemnicy: „Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?”. I choć jej jeszcze do końca nie pojmowali, Maryja odtąd rozważała ją i pielęgnowała w swoim sercu. A w Maryi my wszyscy czynimy to nadal. Oto sam potężny i najświętszy Bóg zstępuje w sprawy człowieka pod postacią małego chłopca.
Punkt siedzenia wyznacza punkt patrzenia. Znacie to państwo? To teraz wyobraźcie sobie dzisiejszego patrona, Tomasza Becketa, syna normandzkiego kupca zamieszkałego w Londynie. Patrzy on na górę społecznej hierarchii XII wieku i marzy o tym, jakby to było pięknie być blisko króla, a nie tu gdzie jest. Zaczyna więc mozolną wspinaczkę po drabinie kariery: studia, handel, skarbowy urząd miejski, posada u arcybiskupa, stosowne studia kierunkowe i posada lorda kanclerza. A na koniec, z polecenia samego króla Henryka II, godność prymasa Anglii. Tomasz Becket ma 44 lata i jest wreszcie na upragnionym szczycie. Król jest jego przyjacielem, a on sam… oj oj oj! On sam jest teraz przed Bogiem odpowiedzialny za swoich wiernych i Kościół! I nagle zamiast słodkiego życia jest dużo więcej obowiązków i kłopotów, rozterek i trudnych wyborów, których z perspektywy kupiectwa w Londynie Tomasz Becket nawet nie dostrzegał. Skoro jednak wspominamy go dzisiaj jako świętego, to znaczy, że wziął sobie do serca słowa Jezusa z Ewangelii wg. Św. Łukasza: "Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie." Prymas Anglii zapłacił zresztą za wierność tym słowom swoją głową zasieczony 29 grudnia 1170 roku w katedrze Canterbury.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.