Gdy Jezus siedział przy stole, jeden ze współbiesiadników rzekł do Niego: «Szczęśliwy ten, kto będzie ucztował w królestwie Bożym».
On zaś mu powiedział: «Pewien człowiek wyprawił wielką ucztę i zaprosił wielu. Kiedy nadeszła pora uczty, posłał swego sługę, aby powiedział zaproszonym: „Przyjdźcie, bo już wszystko jest gotowe”. Wtedy zaczęli się wszyscy jednomyślnie wymawiać. Pierwszy kazał mu powiedzieć: „Kupiłem pole, muszę wyjść je obejrzeć; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego”. Drugi rzekł: „Kupiłem pięć par wołów i idę je wypróbować; proszę cię, uważaj mnie za usprawiedliwionego”. Jeszcze inny rzekł: „Poślubiłem żonę i dlatego nie mogę przyjść”.
Sługa powrócił i oznajmił to swemu panu. Wtedy rozgniewany gospodarz nakazał swemu słudze: „Wyjdź co prędzej na ulice i w zaułki miasta i sprowadź tu ubogich, ułomnych, niewidomych i chromych!” Sługa oznajmił: „Panie, stało się, jak rozkazałeś, a jeszcze jest miejsce”. Na to pan rzekł do sługi: „Wyjdź na drogi i między opłotki i przynaglaj do wejścia, aby mój dom był zapełniony.
Albowiem powiadam wam: Żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty”».
Żaden z owych ludzi, którzy byli zaproszeni, nie skosztuje mojej uczty. (Łk 14,24)
Niezwykle realnie dzisiejsza Ewangelia pokazuje duchową kondycję człowieka. W sensie ogólnym chcemy wejść do królestwa niebieskiego, pragniemy przecież wiecznej szczęśliwości. Dopiero gdy Bóg zachęca nas do zmiany życia, porzucenia dotychczasowych przyzwyczajeń czy przywiązania do ziemskich spraw, zaczynamy szukać wymówek. Dlatego gniew Gospodarza nie dziwi. Wszak z miłością przygotował ucztę dla przyjaciół, którzy jednak uchybili jego gościnności. Bóg zdaje się dziś mówić niezwykle stanowczo, że każdy jest zaproszony, ale nikt nie będzie przymuszony do wejścia. Na „niebieskim bankiecie” ucztować zaś będą ci, którzy w naszym mniemaniu nigdy tam nie powinni trafić.
"Po czym to poznam? [czyż nie] jestem już stary i moja żona [nie] jest w podeszłym wieku?". To pytanie stawia archaniołowi Gabrielowi dzisiejszy patron, św. Zachariasz, gdy słyszy, że jego żona, św. Elżbieta, urodzi syna. Tyle się razem namodlili w tej intencji, tyle razy ich serce zostało do głębi napełnione smutkiem na widok szczęśliwych rodziców mieszkających dokoła nich w Ain Karem niedaleko Jerozolimy, tyle cierpkich słów usłyszeli od ludzi o swojej niepłodności, traktowanej jak Boża kara. A przecież do żadnej kary nie dali Panu Bogu pretekstu! Zachariasz był wszak kapłanem, a Elżbieta pochodziła z rodu Aarona. Do tego oboje byli – jak czytamy u św. Łukasza – "sprawiedliwi wobec Boga". Sprawiedliwi, czyli wszystko co czynili było słuszne i szlachetne. Dlatego cierpliwie i z nadzieją czekali na cud narodzin, a lata im upływały. A może to Pan Bóg przez cały ten czas czekał? Może czekał aż się zmęczą tym proszeniem, aż zachwieją się w swoim przekonaniu, że z Bogiem można handlować – my ci damy naszą pobożność, a ty nam upragnionego syna. Może to właśnie jest istota tego doświadczenia świętych Elżbiety i Zachariasza: oczyszczenie intencji, aż do głosu dojdą nie ich zasługi, ale bezwarunkowa miłość, która potrafi zdziałać prawdziwe cuda. A narodziny św. Jana Chrzciciela są nim z całą pewnością.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.