Potem me szczątki skórą odzieje, i oczyma ciała będę widział Boga. To właśnie ja Go zobaczę. (Hi 19, 26-27)
Jak podpowiada tytuł 19. rozdziału Księgi Hioba, czytamy tu opowieść o „triumfie wiary człowieka opuszczonego”. A może i o triumfie nadziei. Zwłaszcza nadziei autentycznej. „Nadzieja autentyczna jest odpowiedzią na życie autentyczne – na życie, w którym naprawdę przeżyjemy trwogę wobec śmierci – wyjaśniał mi prof. Jacek Wojtysiak. – Wyzwalającej mocy nadziei chrześcijańskiej mogą więc doświadczyć tylko ci, którzy rzeczywiście przejęli się tragicznością losu ludzkiego przerwanego przez śmierć”.
„To właśnie ja Go zobaczę” – stwierdza Hiob bez najmniejszego zawahania. A w kolejnym zdaniu powie jeszcze: „moje nerki już mdleją z tęsknoty”. Doświadczenie śmierci potrafi wpędzić człowieka w chorobę kompletnego braku sensu. Nadzieja jest skutecznym lekiem. Napełnia życie sensem, ponieważ pomaga spojrzeć poza granicę życia. Tam trwa spotkanie, nazywane czasem „szczęściem wiecznym”.
Jezus powiedział do swoich uczniów:
«Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie! W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem. Znacie drogę, dokąd Ja idę».
Odezwał się do Niego Tomasz: «Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?»
Odpowiedział mu Jezus: «Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie».
Mieszkań wiele… (J 14,1)
Wspomniany przez Jezusa dom Ojca – greckie oikia – nie oznacza budynku, miejsca przebywania (temu odpowiada oikos), ale atmosferę rodzinną, powstałą dzięki więziom. Różnorodność relacji w jej obrębie warunkuje odmienne sposoby przebywania; jest ich tak wiele, jak ludzi – i to opisuje Jezus w słowie mone, przetłumaczonym w Biblii Tysiąclecia jako mieszkania.
Przechodząc przez mękę, śmierć i zmartwychwstanie, Jezus przeciąga na „drugą stronę”, w wieczność nasze kontakty z Bogiem – w taki sposób nam „przygotowuje miejsce” (topos – J 14,3). W momencie śmierci każdego z nas – będąc przy nas jak zawsze – przeprowadza nas przez te „drzwi” w dalsze życie, w pełnię doświadczania miłości Ojca i zero zła. Opowiada nam to dziś, abyśmy się zdecydowali z Nim przejść.
Ewangelia z komentarzem. Jezus przeciąga na „drugą stronę”, w wieczność nasze kontakty z Bogiem
Św. Malachiasz brewiarz.pl Dzisiejszy dzień zwyczajowo poświęcony jest zadumie. Refleksji nad życiem, które tutaj na ziemi zawsze się kończy. I nie zawsze kończy się tak, byśmy idąc do nieba ominęli czyściec. Paradoksalnie wspominany dzisiaj święty jest tego dobrym przykładem. Nie znaczy to jednak wcale, że powątpiewamy o jego świętości. Ale zacznijmy od początku. Dzisiejszy patron, Malachiasz, to irlandzki biskup. Przyszedł na świat pod koniec XI wieku. Szybko stał się uczniem pewnego głośnego w owym czasie ascety. Szybko został kapłanem. Szybko opatem w Bangor. I szybko wyświęcono go na biskupa Connor. Skąd ta szybkość? Z irlandzkiej muzyki? Kto wie. Choć życiorys każe raczej wskazywać na gorliwość. Dosłownie gorliwość o kościół, o wiernych napędzała św. Malachiasza. Dostrzegł to już za jego życia jego serdeczny przyjaciel św. Bernard z Clairvaux. Pisał o św. Malachiaszu, że ten święty biskup udzielał bierzmowania, nawoływał do zawierania małżeństw kościelnych, wykorzeniał barbarzyńskie obyczaje. A co więcej wszystkiemu temu o czym mówił i do czego zachęcał dawał świadectwo swoim własnym ascetycznym życiem. A że sytuacja w Irlandii nie była wtedy wzorcowa można wywnioskować po tym, że ten przykład dawał nie tylko wiernym, ale przede wszystkim swoim braciom kapłanom i biskupom. Dość powiedzieć, że św. Malachiasz nie został prymasem Irlandii bo znalazł się na to miejsce biskup Maurycy, który uważał, że ten urząd należy dziedzicznie do jego rodziny. Kiedy po dwóch latach Maurycy zmarł, zaraz po nim zgłosił się jego najbliższy krewny, Nigellus. A co wtedy zrobił św. Malachiasz? Zamiast toczyć wojnę i dzielić kościół, nadal robił swoje. Bo Malachiasz wiedział, że ludzie są ułomni. I małostkowi. I to wszyscy, bez względu na powołanie. Ale ufał też w to, że Bóg jest większy. Kiedy umarł w Dzień Zaduszny roku 1148 w Clairvaux, z całą pewnością także za niego modlili się wtedy zakonnicy. Mówię także za niego, bo praktyka powszechnej modlitwy za wszystkich wiernych zmarłych, która wypełnia Dzień Zaduszny, liczyła sobie w momencie jego śmierci dokładnie 150 lat. Czy wiecie państwo kto ją zainicjował? Św. Odylon czwarty opat klasztoru benedyktyńskiego w Cluny i tak trafiła do cystersów z Clairvaux, gdzie św. Malachiasz umarł dosłownie na rękach swojego przyjaciela, załozyciela cystersów, św. Bernarda.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.