Księga Powtórzonego Prawa jest w zasadzie jedną wielką mową Mojżesza, który w przeddzień wejścia do Ziemi Obiecanej, przypominając Izraelitom to, co wydarzyło się przez czterdzieści lat wędrówki przez pustynię, daje wskazówki, jak nie utracić tego, co teraz mają zyskać. Bo – przypomina im – nie zyskują dzięki swojej sile. To Bóg ich wyzwolił z niewoli, karmił i poił na pustyni, zapewniał zwycięstwo w walkach z wrogami. I to Bóg teraz daje im „miasta wielkie i bogate, których nie budowali, domy pełne wszelkich dóbr, których nie zbierali, wykopane studnie, których nie kopali, winnice i gaje oliwne, których nie sadzili” (por. Pwt 6,10). Ofiarowując to wszystko, Pan oczekuje, że Izraelici będą wierni przymierzu, które z Nim zawarli. On zobowiązał się wtedy dać im Ziemię Obiecaną i dbać o ich pomyślność. Oni jednak zobowiązali się do przestrzegania Jego prawa. Jeśli Izrael chce nadal korzystać z Bożej opieki – przypomina Mojżesz – musi być wierny przymierzu. Będzie mu się dobrze wiodło, jeśli będzie zachowywał „wszystkie Jego nakazy i prawa” i będzie „pilnie ich przestrzegał”.
W tym kontekście jasnym staje się zarówno nakaz, by Izrael bał się Boga, jak i ten, by Boga miłował: „Będziesz się bał Pana, Boga swego”, „będziesz miłował Pana, Boga swego”... Miłość Boga powinna wynikać z uświadomienia sobie faktu, że Pan jest ich wielkim dobrodziejem. W pierwszym nie o strach przed Bogiem chodzi, ale o szacunek, o liczenie się z Nim, o traktowanie Go na serio.
My, chrześcijanie, otrzymaliśmy od Boga przez Chrystusa znacznie więcej niż Izrael. Nie ziemską pomyślność, a życie wieczne. Jest za co Go kochać, jest za co być Mu wdzięcznym. I jest powód, by się Go „bać” – to znaczy szanować Go, liczyć się z Nim, traktować Go serio. Jeśli nie będziemy wierni przymierzu, w którym mamy udział przez chrzest, możemy przecież stracić dużo więcej niż Izrael. Nie szczęście doczesne, ale wieczne.
1. Czytany dziś fragment Listu do Hebrajczyków pogłębia jego centralny temat, którym jest Jezus Chrystus jako arcykapłan. Przypomnijmy, że Jezus nie pochodził z kapłańskiego pokolenia lewitów. Nie był więc kapłanem w myśl Starego Testamentu. Autor odczytuje jednak całe dzieło życia Jezusa, a szczególnie Jego śmierć i zmartwychwstanie, w kluczu dzieła kapłańskiego, które raz dokonane, trwa na wieki. „Wielu było kapłanów poprzedniego Przymierza, gdyż śmierć nie zezwalała im trwać przy życiu. Ten właśnie, ponieważ trwa na wieki, ma kapłaństwo nieprzemijające”. Pascha Chrystusa ma wymiar ponadczasowy, kosmiczny. Jako człowiek dokonał swojego dzieła w określonym miejscu i czasie. Ponieważ jest jednocześnie Synem Boga żyjącym odwiecznie i zmartwychwstałym Synem Maryi, dlatego Jego zbawcza ofiara Krzyża ma wymiar wieczny. Krzyż był liturgią, był aktem najdoskonalszej modlitwy przebłagania. W każdej Mszy Świętej ta jedna jedyna ofiara Jezusa nie tyle powtarza się, co raczej uobecnia. Przystępujemy do Boga przez Jezusa. Wspinamy się ku niebu po drabinie Jego krzyża.
2. „Takiego bowiem potrzeba nam było arcykapłana: świętego, niewinnego, nieskalanego, oddzielonego od grzeszników, wywyższonego ponad niebiosa”. Autor przechodzi tutaj płynnie do swego rodzaju hymnu na cześć Jezusa Arcykapłana. Istotne dla nas jest to, że Chrystus wciąż pozostaje naszym Kapłanem. Temu, co dzieje się na ziemi podczas Eucharystii, odpowiada rzeczywistość duchowa w niebie. Jezus wciąż wstawia się za nami u Ojca. Przychodzimy do kościoła jako grzesznicy spragnieni oczyszczenia, niegodni, by stać przed Bogiem. Jezus, „kapłan na wieki”, bierze nas w obronę, jest naszym Rzecznikiem, Obrońcą, Uświęceniem. Jego świętość, Jego miłość sprawiają, że zostajemy włączeni do wspólnoty ludzi chwalących Boga mimo naszej niegodności, pychy i skłonności do zdrady.
3. Wybrzmiewa w tym fragmencie listu kolejny raz prawda o wyższości kapłańskiego dzieła Chrystusa nad kapłaństwem Starego Testamentu. Jezus nie musi składać ofiary za swoje grzechy. Jezus nie ofiaruje czegoś, ale ofiaruje siebie samego. Jego miłość jest kluczem. Ta miłość rozlewa się na wszystkich ołtarzach, na których sprawowana jest Eucharystia. Jednocząc się z naszym Arcykapłanem w komunii, zostajemy pociągnięci do Ojca w niebie, wezwani do udziału w Jego chwale. Posługa kapłanów w Kościele jest zawsze w służbie kapłaństwa Chrystusa. Ta służba oznacza bliskość z Jezusem oraz posłuszeństwo Bożej woli. Kapłan podczas konsekracji powtarza te same słowa, które wypowiedział Jezus w Wieczerniku, a wypełnił na krzyżu. „Nie głosimy siebie samych – pisał o kapłanach i do kapłanów Benedykt XVI – ale Jego samego oraz Jego słowo, którego sami nie moglibyśmy wymyślić. Nie wymyślamy sobie Kościoła takiego, jaki chcielibyśmy, by był. Głosimy Słowo Chrystusa tak, jak należy, jedynie wtedy, gdy pozostajemy w komunii Jego ciała”. Słowa jakże aktualne: „nie wymyślamy sobie Kościoła, jakiego chcielibyśmy”. Trwamy wiernie przy naszym Arcykapłanie.
Hbr 7, 23-28
„Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus”(1 Tm 2, 5).
Święty Paweł w Liście do Tymoteusza stawia sprawę jasno. Jest jeden pośrednik między Bogiem a ludźmi - Chrystus Jezus. Jezus sam o sobie mówi: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (J 14, 6). Na czym polega więc pośrednictwo Maryi i świętych? Nie są oni pośrednikami w miejsce Chrystusa, ale ich modlitwy zanoszone są w modlitwach Chrystusa do Ojca. Tak samo my, uczestnicząc w powszechnym kapłaństwie Chrystusa, gdy modlimy się jedni za drugich, nie jesteśmy pośrednikami w znaczeniu zbawczym, lecz modlitewnym. Modlimy się jedni za drugich, wierząc, że nasze modlitwy przyniesione będą Ojcu przez Jezusa - jedynego pośrednika.
Na tym rola Jezusa się nie kończy. Autor Listu do Hebrajczyków wskazuje nam na Jezusa, który nie zasiada po prawicy Ojca bezczynnie. Zmartwychwstały Chrystus żyje w niebie jako ten, który nieustannie wstawia się za nami. Nierzadko spotykam ludzi, którzy żyją swoim życiem wiary mówiąc, że nie są pewni, czy Bóg się na nich nie gniewa. Czują się jakby był On przeciwko nim. Mówią, że wyspowiadali się ze swoich grzechów, ale mają wrażenie, że Bóg im je wypomina. Takie słowa świadczą często o nieznajomości Słowa. To diabeł jest w Apokalipsie przedstawiony jako ten, który oskarża wierzących przed Bogiem. Jezus natomiast jest tym, który wstawia się i oręduje za nami przed Ojcem. Można przeżyć całe życie myląc głos kochającego Boga z oskarżycielem, co z pewnością rzutować będzie na zastój w naszym duchowym życiu.
Na pierwszych stronach katechizmu dla dzieci pojawiało się niegdyś pytanie: „Dlaczego Bóg cię stworzył?”. Odpowiedź brzmiała: „Bóg stworzył mnie po to, abym Go poznawał, abym Go kochał, abym Mu służył w tym świecie i był z Nim szczęśliwy na zawsze w świecie przyszłym”. W tej krótkiej formule zawarta jest cała mądrość największych chrześcijańskich myślicieli. Bóg jest ostatecznym celem człowieka. Człowiek nie jest sam sobie dany ani nie został przez siebie stworzony. Musi być związany ze swoją Pierwszą Przyczyną, która obdarzyła go bytem. Jak biologia nie może istnieć bez życia ani fizyka bez materii, tak też człowiek nie może istnieć bez Boga. Do jednego domu może prowadzić kilkanaście dróg, ale każdą z nich będziemy jechać na próżno, jeśli nie mamy klucza. Poglądy polityczne oraz sytuacja gospodarcza i finansowa nie są aż tak istotne, naprawdę liczy się bowiem relacja ludzkiej duszy z Bogiem. Żadna cywilizacja nie może być dobra, jeśli nie kocha Boga i Mu nie służy. Nigdy nie straci na aktualności wezwanie Jezusa: „Będziesz miłował Boga całym twoim sercem, całą duszą, całym umysłem i ze wszystkich sił” zawarte w odpowiedzi udzielonej uczonemu w Piśmie, pytającemu o to, co jest najważniejsze. Najwyższe przykazanie miłości obejmuje zarówno Boga, jak i bliźniego. Ludzkość musi zdać sobie sprawę z tego, że stosunek człowieka do Boga determinuje jego stosunek do bliźniego. Człowiek rozwija się w pełni w społeczności bliźnich. Ma więc nie tylko relację z Bogiem, lecz również z rodziną, społeczeństwem, państwem, narodem i ogółem ludzkości. Być może każdego wieczoru przed snem winniśmy sobie zadawać to pytanie: Co kocham nad życie? Już samo postawienie tej kwestii jest przejawem buntu przeciw naszej pozbawionej miłości, zwariowanej epoce. A udzielenie zdecydowanej odpowiedzi zmieni człowieka w rewolucjonistę miłości. Tylko ktoś taki pewnego dnia zdoła uratować ponowoczesny Zachód, który już nie umie sobie wyobrazić, że za coś warto umrzeć. Jeśli bowiem nie znalazłbym niczego, za co gotowy byłbym ponieść śmierć, zatraciłbym powód, dla którego warto żyć. Nie można kochać koncepcji ani narzędzi, ani żadnej ideologii. One nie potrafią odwzajemnić miłości. Nie można kochać „ludzkości” wyabstrahowanej z bezimiennych ludzkich zasobów. Mogę pokochać tylko konkretną osobę z krwi i kości, w całej jej pięknej i denerwującej cielesnej obecności. To miłość, bardziej nawet niż rozum, sprawia, że jesteśmy ludźmi. Ona uśmierza gniew, skłania do przebaczenia i łagodzi sprawiedliwość miłosierdziem. Bywa nieprzekonująca, bo może dużo kosztować i wydawać się niepraktyczna. Dlaczego nie powinniśmy dokonywać eutanazji poważnie niepełnosprawnych? Dlaczego nie powinniśmy pozwolić umrzeć osobom starszym i ubogim? Dlaczego nigdy nie wolno nam pogodzić się z krzywdą wyrządzaną niewinnym? W świecie, w którym liczy się efektywność, rozum podpowiada nieludzkie rozwiązania. Tymczasem miłość, jak mówił Blaise Pascal, „ma swoje racje, których rozum nie zna”. Jeśli to cię przekonuje, „niedaleko jesteś od królestwa niebieskiego”.
Gdy szedł klasztornymi korytarzami, niektórzy z jego współbraci z odrazą odwracali wzrok. Nie mieściło im się w głowie, że nieślubne dziecko, do tego Mulata, dopuszczono do ślubów zakonnych. Przecież kolor skóry tego człowieka prowokacyjnie kontrastował z bielą dominikańskiego habitu! Ci najbardziej zbulwersowani rzucali nawet za dzisiejszym patronem : "O! Idzie ten murzyński pies!". A on co? On odpowiadał wtedy z pokorą: "Tak, jestem tylko biednym mulatem, sprzedajcie mnie" i odchodził do swoich obowiązków. Obowiązków, których właśnie pokorne i skrupulatne wypełnianie sprawiło, że ten służący w zakonie od 15 roku życia młody mężczyzna, z pozycji konwersa, czyli członka wspólnoty zakonnej przeznaczonego tylko do prac fizycznych, został najpierw tercjarzem, a następnie bratem. Było to niezgodne z ówczesnym prawem zamorskiego wicekrólestwa Hiszpanii, które zabraniało potomkom Murzynów czy Indian być pełnoprawnymi członkami zakonów, jednak przełożony wspólnoty w Limie uznał, że ważniejsze od przestrzegania prawa jest miłosierdzie. I tak oto Marcin de Porres stał się dominikaninem, czego od lat gorąco pragnął, a zakon zyskał w jego osobie niezwykłego świętego. Tak niezwykłego, że zapadł w pamięci wszystkich jako św. Marcin od miłości. Szalonej wprost miłości Boga i każdego wykluczonego bliźniego.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.