Księga Jeremiasza kojarzona jest zazwyczaj z zapowiedzią nieszczęścia, które ma spotkać naród wybrany: zapowiedzią niewoli babilońskiej. Znajdują się w niej jednak i fragmenty pełne nadziei, w których prorok wieszczy, że po ukaraniu swojego narodu Bóg okaże mu litość, na nowo przywracając jego państwowość. Z tzw. Księgi Pocieszenia, będącej częścią dzieła Jeremiasza, pochodzi wyznaczony na tę niedzielę fragment.
Prorok najpierw wzywa do radości. Bo „pierwszy wśród narodów”, czyli Izrael, zostanie wybawiony. Dlaczego nazywa go Jakubem? Bo Izrael to inne imię praojca tego narodu, Jakuba, wnuka Abrahama, nadane mu po walce z aniołem Bożym. Z niewoli powróci jednak nie cały Izrael, ale Reszta. W tradycji prorockiej tak nazywano tych, którzy na wygnaniu nie stracili wiary w jedynego Boga, ale wiernie przy Nim trwając, zdecydowali się na powrót do ziemi swoich ojców. Z owego wygnania ma powrócić nie tylko Reszta z pokoleń, które przesiedlono do Babilonii po upadku Judy, południowej części dziedzictwa króla Dawida, lecz także z północnej części, którą prorok nazywa Efraimem, a która straciła państwowość półtora wieku wcześniej, padając pod ciosami Asyrii. Bóg będzie Bogiem wszystkich pokoleń Izraela, czyli wszystkich jego szczepów. Wśród powracających znajdą się „niewidomi i dotknięci kalectwem, kobieta brzemienna wraz z położnicą”. To sformułowanie oznacza, że wrócą nie tylko krzepcy i zdrowi, którzy mogliby własnymi siłami wywalczyć zwycięstwo. Wyzwolenie narodu wybranego nie będzie dziełem ludzkiego oręża, ale darem Boga, który jest Panem wszystkich narodów. Bóg zatroszczy się o nich; wyprostuje dla nich drogę i zadba, by nie pomarli z głodu i pragnienia.
Dla nas, żyjących w XXI wieku, jest to przypomnienie, że nie ma takiej klęski, z której Bóg nie mógłby nas podnieść. Także dziś. Bywa, chyba dość często, że Jego działanie zaskakuje. Nie zapowiada go jakiś długotrwały proces. Bóg osiąga swój cel nagle, nieprzewidywalnie, jakby użył czarodziejskiej różdżki. Jeśli dziś zdaje się nam, że świat się wali, jutro może okazać się, że ma się całkiem dobrze i wszystko w nim zmierza ku dobremu.
1. Kolejny fragment Listu do Hebrajczyków rozwija jego główną myśl. Chrystus jest arcykapłanem Nowego Przymierza. Warto wyjaśnić kilka kwestii. Jezus nie pochodził z rodu Lewiego i Aarona, a tylko mężczyźni z tego pokolenia mogli być kapłanami w świątyni jerozolimskiej. Z perspektywy religii żydowskiej Jezus był więc osobą świecką. Z czysto historycznego punktu widzenia Jego śmierć na krzyżu była wykonaniem wyroku śmierci na skazańcu politycznym. A jednak List do Hebrajczyków interpretuje to wydarzenie jako akt kosmicznej liturgii. Jezus ofiaruje na krzyżu nie coś, ale siebie. Nie przelewa krwi zwierząt, ale własną. „Jest to gest dającej wszystko Miłości, która daje nie mniej i nie więcej niż sam siebie” (J. Ratzinger). Tu dokonuje się prawdziwe pojednanie ludzkości z Bogiem. Odtąd ofiary Starego Testamentu nie mają już sensu. W judaizmie po zburzeniu świątyni ustał kult ofiarny. Kapłanem w sensie ścisłym jest w chrześcijaństwie tylko sam Jezus. On nie musi składać ofiary za swoje grzechy, bo jest bez grzechu. Może współczuć nam, słabym, ponieważ był kuszony i poznał smak człowieczeństwa poddanego próbie.
2. „A nikt sam sobie nie bierze tej godności, lecz tylko ten, kto jest powołany przez Boga jak Aaron”. Jezus nie był uzurpatorem. Nie był także kimś wybranym przez lud do spełnienia misji. Jego posłannictwo pochodzi tylko od Ojca. „On nie przychodzi sam z siebie, lecz wie, że jest posłany” (J. Ratzinger). Na tej samej zasadzie funkcjonują w Kościele wszelkie posługi. Nie opierają się one na własnym upoważnieniu czy na mandacie ludu, ale na byciu powołanym przez Tego, który sam jest wołaniem Boga, Słowem. „Z tego chrystologicznego centrum należy rozwijać istotę chrześcijańskiego pojęcia urzędu. W posłannictwie Jezusa Chrystusa i w byciu posłanym wraz z Nim ma ono swoją właściwą oś” – podkreśla Benedykt XVI. W kontekście debat o władzy w kościele czy o święceniach kobiet to istotna uwaga. O powołaniu decyduje Bóg, a nie wola czy opinia jakiejś części Ludu Bożego lub samego kandydata.
3. „Ty jesteś kapłanem na wieki na wzór Melchizedeka”. Tajemnicza postać pojawia się w Księdze Rodzaju w opowieści o Abrahamie. Jest on królem Szalemu, które utożsamia się z Jerozolimą, i zarazem kapłanem Boga Najwyższego. Melchizedek daje Abrahamowi posiłek z chleba i wina, co stanowi obrzęd przymierza i błogosławi Abrahamowi. Melchizedek jest kapłanem niehebrajskim, poprzedzającym kapłaństwo wywodzące się od Lewiego i Aarona. Prorocy zapowiadali, że Mesjasz będzie zarazem królem i kapłanem. W królu Dawidzie widziano taką postać. Te zapowiedzi spełniły się jednak ostatecznie w Chrystusie. On – jako arcykapłan przewyższający kapłaństwo lewickie – daje w każdej Eucharystii chleb i wino, czyli swoje Ciało i swoją Krew, sakramentalnie uobecnia ofiarę krzyża. On jest kapłanem na wieki. Święcenia włączają wybranych przez Boga mężczyzn w jedyne kapłaństwo Chrystusa. Sam ksiądz w jakimś sensie znika, działa Jezus, przez Niego dokonuje się pojednanie ludzi z Bogiem.
Każdy bowiem arcykapłan z ludzi brany, dla ludzi bywa ustanawiany w sprawach odnoszących się do Boga, aby składał dary i ofiary za grzechy (Hbr 5,1).
Wsłuchując się w drugie czytanie, można dojść do wniosku, że za wiele się z niego nie da zrozumieć. A to dlatego, że list pisany jest do wierzących podchodzenia żydowskiego. Autor Listu do Hebrajczyków bierze nas w podróż w głąb przepisów prawa Starego Testamentu, by ukazać Chrystusa, który jest wypełnieniem proroctw, jak i Najwyższym Kapłanem, który składa swoje życie w ofierze za nasze grzechy. Co zatem możemy wyciągnąć z tego fragmentu do swojego życia?
Z pewnością, aby żyć pełnią swojego powołania, potrzebujemy zrozumieć swoje miejsce i rolę w kapłaństwie Chrystusa. Od momentu naszego chrztu zaczyna się nasz udział w tzw. powszechnym kapłaństwie Chrystusa. Każdy wierzący jest więc kapłanem, który jest wezwany do składania duchowych ofiar Bogu oraz bycia tym, który staje jako pośrednik między Bogiem a nieznającym go światem. Nasze kapłaństwo wyraża się więc w praktyce w przyprowadzaniu ludzi do Boga i w godnym Go reprezentowaniu. Ktoś powiedział kiedyś: „Każdy chciałby mieć takiego króla jak Jezus, potrzebujemy jedynie dać Go światu niezmienionym, takim jakim jest naprawdę".
Jak wygląda nasze realizowanie tego zadania? Czy przyprowadzamy ludzi do Boga, czy raczej do Niego zniechęcamy? Kiedy ostatni raz powiedzieliśmy komuś swoje świadectwo spotkania Jezusa, zaprosiliśmy Go do wspólnej modlitwy? Pamiętam, jak kilka lat temu poszedłem zrobić zakupy pewnemu człowiekowi, który mieszkał w biednej okolicy. Kiedy wychodziłem z klatki schodowej, naprzeciw mnie pojawiła się kobieta, trzymając w ręku butelkę wódki. Pomyślałem, że muszę wykorzystać ten moment, więc w ułamku sekundy zatrzymałem się i powiedziałem: „Chciałem pani powiedzieć, że Jezus bardzo panią kocha!" Ta kobieta spojrzała na mnie i zaczęła wyzywać mnie od świadków Jehowy. Litania wyzwisk trwała kilka minut, a ja z uporem maniaka mówiłem jej o miłości Jezusa. Nagle, niespodziewanie zamilkła i zaczęła płakać, mówiąc: „Ale ze mnie zeszło...". Ewangelia przebiła się przez jej serce. Kobieta zawróciła i poszła do swojego mieszkania. Powiedziałem jej by dziś spróbowała zaprosić Jezusa do serca. To był ostatni raz, gdy ją zobaczyłem, a jej sąsiad powiedział mi, że kilka dni później ta kobieta zmarła. To był ostatni moment, aby przyprowadzić ją do Jezusa. To nasze kapłańskie powołanie, przyprowadzać innych do poznania Pana.
Skąd wziął się ślepiec na peryferiach dzisiejszej cywilizacji bez Boga? Najłatwiej to odkryć, zakładając, że w opowieści o Bartymeuszu chodzi o nas. Na czym polega nasza ślepota? Wybrzmiało to dobitnie w wymianie listów między Piołunem, diabłem na ziemi, a Krętaczem, diabłem w piekle, w słynnej opowieści C.S. Lewisa. Ślepotę przedstawił on jako typowe dla naszych czasów wywracanie kategorii dobra i zła do góry nogami: „Twój pacjent już od wczesnej młodości przywykł do tuzina kłębiących mu się w głowie i sprzecznych z sobą teorii. Doktryny w jego pojęciu nie dzielą się w pierwszym rzędzie na »prawdziwe« lub »fałszywe«, lecz na »akademickie« lub »praktyczne«, »przeżyte« lub »współczesne«. Żargon, nie argument, jest twoim najlepszym sprzymierzeńcem w utrzymaniu go z dala od Kościoła”. Jeszcze dosadniej opisał nasz stan Joseph Roth: „Zostaliśmy porażeni ślepotą. Od dawna już nie potrafimy dostrzec prawdziwej natury i wyglądu rzeczy, z którymi się stykamy. Podobnie jak ludzie dotknięci fizyczną ślepotą, potrafimy tylko nazywać wszystkie przedmioty tego świata, jednak są już one niedostępne naszym zmysłom. (…) Ich rozumienie wielkości, kształtu i koloru rzeczy jest tylko rozumieniem ludzi pozbawionych zdolności widzenia. (…) Człowiek niewidomy nie potrafi odróżnić tego, co wzniosłe, od tego, co przyziemne. Podobnie jak człowieka niewidomego można przekonać, że dzień jest nocą, a noc dniem, tak i nam można wmówić, że nie zagraża nam żadna przepaść”.
Nowoczesna mentalność cierpi na kompleks ciągłych wątpliwości. Nie ma w niej niczego prawdziwego ani dobrego samego w sobie. Wszystko zależy od kontekstu, umowy czy użyteczności. Prawdę w nowoczesnym społeczeństwie zdaje się zastępować wybór większości. Znakiem firmowym naszych czasów stał się relatywizm. Kwestionowanie prawdy ostatecznej jest założeniem, z którego wynika, że Bóg nie może nam podarować prawdy o sobie, że nie jest nam w stanie otworzyć oczu. Takie postawienie sprawy oznacza skazanie się na uderzanie głową w mur po ciemku.
Na szczęście Bartymeusz nigdy nie pogodził się ze swoją ślepotą. Wyczekuje momentu sprzyjającego, by zawalczyć z ciemnościami, jakie w nim zalegają. Wie, że sam nie podoła trudom walki. Gdy usłyszał, że obok niego przechodzi Jezus, zaczyna przywoływać Go do siebie. Teraz albo nigdy. Poznał gorycz ciemności, smak grzechu. Dlatego woła: „Jezu, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”. Nadszedł moment, byśmy sobie dobrze uświadomili, iż potrzebujemy Jezusa, bo jedynie On może rozświetlić nasze ciemności. Powinniśmy wołać do Niego, nawet jeśli niewiara próbuje nas uciszyć, gdyż jedynie wołając o Jego miłosierną miłość, możemy otrzymać światło. Gdy czujemy się oślepieni i już w życiu nic nie widzimy poza losem nieznośnego cierpienia, wołajmy do Jezusa: „Panie, abym przejrzał”. Wtedy w świetle wiary ponownie ujrzymy nasz wieczny cel i przejdziemy przez życie, naśladując Jezusa i wielbiąc Boga. Siła wiary Bartymeusza pokazuje, że całe pokolenia żyją nieraz dzięki oświeconym jednostkom. Na szczęście, jak mówił papież Benedykt XVI, „nie wszyscy jesteśmy ślepcami idącymi po omacku w ciemności. Są osoby, którym pozwolono na widzenie”.
Zwyczajowo niebawem pójdziemy 'na groby'. Zwyczajowo zapalimy świeczkę. Zwyczajowo odwrócimy się na pięcie, by zapomnieć o przeszłości na cały rok. A może tym razem zrobić coś innego? Pozwolić, by historia tych, którzy odeszli, wróciła z nami do domów i stała się częścią naszej teraźniejszości, punktem odniesienia dla naszych decyzji? Wszak pod tymi wszystkimi nagrobkami spoczywają tacy sami pielgrzymi, jakimi i my jesteśmy na ziemi. Czy pozostanie po mnie jakieś wspomnienie ważne dla potomnych? Po Wincentym, Sabinie i Chrestynie, rodzeństwie z Avila, pozostało. A pomógł w tym właśnie przepiękny romański sarkofag, nagrobek po prostu, na którym utrwalono w kamieniu to, co w życiu dzisiejszych patronów było najważniejsze. A co to było? Prześladowanie – najprawdopodobniej za cesarza Dioklecjana, czyli około 303 roku – ucieczka z miasta, pojmanie oraz męczeństwo. Na tym jednak historia św. Wincentego i jego sióstr - Sabiny i Chrestyny – się nie kończy. Bo wyrzeźbione sceny obejmują jeszcze ciąg dalszy: człowieka, który wraz z rzymskimi żołnierzami miażdży głowy męczenników, następnie zaś z wężem na szyi wznosi w modlitwie ręce i z czerwonego kamienia muruje grobowiec. Ten sam, który teraz nawiedzają ludzie. Nawiedzają i historię świętego rodzeństwa po 1600 latach zabierają za sobą w sercu.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.