Księga Daniela może sprawiać czytelnikom sporo trudności. Chodzi oczywiście o przedstawione w niej wizje. Nawet specjalistom trudno czasem ustalić, do jakich wydarzeń historycznych nawiązują i jakich czasów dotyczą. Podobnie jest z fragmentem z dzisiejszej liturgii słowa. Wydawać by się mogło, że chodzi w nim o czasy ostateczne. Badający tę księgę bibliści są jednak innego zdania. Uważają, że to zapowiedź Bożej interwencji związanej z prześladowaniem Żydów za panowania Antiocha IV Epifanesa. Był on władcą starożytnej Syrii, a więc i ziem Izraela, w II wieku przed Chr. (175–163). Nie wchodząc w szczegóły: próbował on zhellenizować kraj, narzucić Żydom greckie obyczaje. Wywołało to bunt tych, którzy chcieli zachować i dawne obyczaje, i wiarę w jedynego Boga. Odpowiedzią na bunt były krwawe represje. Czytając w tej perspektywie fragment Księgi Daniela, dostrzegamy w nim zapowiedź owych prześladowań, największych w dziejach Izraela, po których Bóg, przez swojego anioła, zatroszczy się o naród wybrany i przywróci sprawiedliwość. A jako że w Starym Testamencie idea indywidualnego zmartwychwstania po śmierci pojawiła się dość późno, także fragment, w którym o nim mowa, bibliści traktują raczej jako swoistą przenośnię, mającą wskazać na zmartwychwstanie narodu. Podobnie interpretowana jest wizja ożywających kości u proroka Ezechiela. Czytając jednak ten tekst z perspektywy Nowego Testamentu, którego głównym przesłaniem jest zmartwychwstanie Jezusa, a w Nim zmartwychwstanie wszystkich, którzy w Nim złożyli swoją nadzieję, można na zapowiedź z Księgi Daniela spojrzeć szerzej i dostrzec w niej przypomnienie, że po czasach najgorszego nawet ucisku wierzących przychodzi sprawiedliwość. Bóg nie pozwoli, by zło zwyciężyło; Pan zatroszczy się o swoich wybranych. Nawet jeśli ponieśli śmierć, Bóg przywróci im życie; da im życie wieczne. Jak wieczne (dla człowieka) są gwiazdy na niebie.
Warto z tej właśnie perspektywy spojrzeć na różne szykany, jakie spotykają dziś, także w naszym kraju, wierzących w Chrystusa. Zło, ucisk, prześladowania nie trwają wiecznie. Ci, którzy wytrwają przy Chrystusie, kiedyś zmartwychwstaną do życia. Ci, którzy się Go zaprą – powstaną ku wiecznej odrazie.
1. To już ostatni fragment Listu do Hebrajczyków czytany w niedzielnej liturgii słowa. Powraca temat wyższości Chrystusa Arcykapłana nad kapłaństwem Starego Testamentu. Autor koncentruje się na problemie ofiary za grzechy. Kapłaństwo i związane z nim ofiary Starego Przymierza okazały się niewystarczające. Spełniły jednak swoje zadanie, a mianowicie przygotowały ołtarz i ofiarę Nowego Przymierza. Izajasz zapowiadał tajemniczą postać Sługi Bożego, który złoży swoje życie w ofierze przebłagalnej (Iz 53). Ów Sługa stanie dobrowolnie na miejscu grzeszników i stanie się żertwą bez skazy. Autor Listu pisze o ofierze Chrystusa, że była złożona „raz na zawsze”. „Jedną bowiem ofiarą udoskonalił na wieki tych, którzy są uświęcani”. Oto maksimum daru, który posiada maksymalną skuteczność.
2. Benedykt XVI w „Jezusie z Nazaretu” rzuca na sprawę Jezusowej ofiary jeszcze inne światło. Pisze: „Sam Logos, Syn, staje się ciałem; przyjmuje ludzkie ciało. W ten sposób możliwe stało się nowe posłuszeństwo, posłuszeństwo, które sięga dalej, ponad wszelkie ludzkie wypełnianie przykazań. Syn staje się człowiekiem i w swoim ciele zanosi na powrót Bogu całe człowieczeństwo. Doskonałym posłuszeństwem jest dopiero Wcielone Słowo, którego miłość dopełnia się na Krzyżu. (…) Nasza własna moralność nie potrafi w wystarczający sposób oddać czci Bogu. Jednakże Syn, wcielony, niesie nas wszystkich w sobie i w ten sposób składa w darze to, czego nie potrafilibyśmy dać my sami. Dlatego do całości chrześcijańskiej egzystencji należy zarówno sakrament chrztu, włączający nas w posłuszeństwo Chrystusa, jak również Eucharystia, w której posłuszeństwo Chrystusa na krzyżu ogarnia nas wszystkich, oczyszcza i daje nam udział w doskonałym kulcie składanym przez Jezusa Chrystusa”. Podkreślmy, sednem ofiary Jezusa nie są cierpienie i krew, ale jest nim posłuszeństwo Ojcu. Tego uczy nas krzyż. Uczy nas całkowitej zgody udzielonej Bogu, aby mną rozporządzał. Wtedy moje życie, moja ofiara, mój pot, moja krew i moje łzy zostają złożone na tym samym ołtarzu, na którym umarł Jezus. Na krzyżu.
3. „Dlatego – jak pisze papież Benedykt – w centrum posługi apostolskiej i prowadzącego do wiary głoszenia Ewangelii powinno znajdować się wejście w tajemnicę Krzyża”. Prawdziwym kultem oddawanym Bogu jest człowiek, który zjednoczony z posłusznym Synem, daje Bogu odpowiedź na Jego miłość. Sensem kapłaństwa Nowego Przymierza jest przemiana ludzi w żywy dar dla Boga. W tym kontekście jaśniejsze stają się słowa koronki: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego, a Pana naszego Jezusa Chrystusa, na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata”. Sami z siebie nie mamy nic do ofiarowania Bogu. Z Jezusem Arcykapłanem możemy dać Bogu także swoje ciało i krew. Męczennicy wypełnili to dosłownie. Jeden z nich, św. Ignacy, nazwał siebie Bożą pszenicą, która zostaje zmielona, aby mogła stać się „czystym chlebem Chrystusa”. W zmaganiach naszego życia, dzięki miłości Chrystusa, i my mamy stawać się takim chlebem.
Gdzie zaś jest ich odpuszczenie, tam już więcej nie zachodzi potrzeba ofiary za grzechy (Hbr 10,18)
Autor Listu do Hebrajczyków zwraca się do Żydów, którzy będąc znawcami przepisów Prawa Mojżeszowego, byli świadomi systemu ofiarniczego, funkcjonującego w Izraelu. Aby zmyć grzech z człowieka, należało złożyć ofiarę ze zwierzęcia, a jego krew miała zakryć winy człowieka. System ten był niedoskonały, bo nie dość, że nie zmywał wszystkich grzechów, to jeszcze nakazywał zabijać kolejne zwierzęta, gdyż śmierć jednego była niewystarczająca.
Jezus przychodzi na ten świat jako Najwyższy Arcykapłan, który składając ofiarę z samego siebie i robiąc to raz na zawsze, zmazuje wszelki grzech tego świata. Słowo „ewangelia” można przetłumaczyć jako radosna nowina. Jest radosna, ponieważ przekazuje nam, że nasze winy są zmazane i nie potrzeba już ofiary za nie! Zły duch bardzo często próbuje podważyć tę prawdę. Po czym to poznać? Po myślach, które wielokrotnie mamy w naszych głowach. Jak często zdarza Ci się słyszeć takie myśli na swój temat: „Pan Bóg chyba się na mnie gniewa… Nie jestem pewny czy mi przebaczył… Moje grzechy były naprawdę okropne, czy to możliwe, żeby On już ich nie pamiętał?". Te wątpliwości uderzają w prawdę o tym, że Jezusowi na krzyżu udało się nas zbawić, w to że Jego ofiara była doskonała.
Prawda jest jednak taka, że Jego krew wystarcza, aby zmazać Twoje i moje winy. Niech wzorem ufności w świętą krew Jezusa będzie dla nas postawa świętego Jana od Krzyża, wielkiego teologa. Święty pod koniec swojego życia zmagał się z chorobą. Czytamy o nim, że gdy choroba postępowała i gdy leżał na łożu śmierci, bracia przypomnieli mu wszystko, co wycierpiał dla Boga i wszystkie jego dobre dzieła, które uczynił. Jego odpowiedź momentalnie ich uciszyła: „To nie czas na myślenie o moich dobrych czynach. To dzięki krwi naszego Pana Jezusa Chrystusa mam nadzieję zbawienia!” Potrzebujemy zaufać ofierze Chrystusa tak mocno, abyśmy nie pokładali ufności przed Bogiem ani w swoich cnotach, ani nie załamali się swoimi upadkami. W Nim zawsze jest nadzieja.
Dzisiejsza Ewangelia wymaga finezji mistyków i świętych, bo „kto wierzy, widzi więcej” (Benedykt XVI). Jezus odwołuje się do „wielkiego ucisku”, który spadnie na Jerozolimę i świątynię. Próba ta będzie polegała na dramatycznym wstrząsie, który ogarnie nasze punkty odniesienia, przedmioty podziwu i zachwytu, kryteria, którym ufamy w wyznaczaniu czasu i przestrzeni. Chodzi o słońce, księżyc i gwiazdy. Gdy przygasa słońce, blednie także księżyc. Gdy przysłonięty jest blask Chrystusa, traci na uroku i wiarygodności Jego Kościół. Najsmutniejszym wyrzutem formułowanym dziś przez ludzi pod adresem wspólnot i instytucji kościelnych jest ten, że nie przekazują światu Dobrej Nowiny o zmartwychwstaniu. „Bez świętości Kościół przestaje być zrozumiały” – mówił Karol Wojtyła.
Przejawem potwornego kryzysu duchowego jest upadek gwiazd. Co oznaczają gwiazdy? W naszym świecie występują one na estradzie i zamieszkują obszar kultury. Bez nich trudno wyobrazić sobie wspaniały spektakl czy dochodowy film. To nasze jawne i anonimowe autorytety, wzory i bożki masowej wyobraźni ze stadionów, uczelni, wideoklipów i podcastów. Obecnie, jak zauważył amerykański socjolog Christian Smith, znaczna liczba „osób wchodzących w dorosłe życie pozostaje zupełnie obojętna na prawdy duchowe, służbę dla dobra innych i inne ludzkie dobra, skupiając się niemal wyłącznie na materialistycznej konsumpcji i bezpieczeństwie finansowym jako gwiazdach przewodnich swojej egzystencji”. Gwiazdy rozświetlają również firmament Kościoła. To wybitni kaznodzieje, błyskotliwi teologowie, ukochani duszpasterze, charyzmatyczni działacze świeccy i liderzy przeróżnych propozycji formacyjnych. Wiele tych gwiazd pospada z hukiem, aż ludziom zrobi się od tego ciemno w oczach. „Było doprawdy czymś ogromnie bolesnym – mówiła Matka Boża do mistyczki Consueli – oglądać wiele gwiazd o niezwykłym pięknie, dostarczających swymi naukami chwały Bogu i blasku Kościołowi, jak zmieniały się w ciemności. Ufność w Panu, która utrzymywała w nich potężne światło, nagle przygasała. Traciły wiarę w skutek rozprzężenia i przymykania oka na wiele spraw. Dla własnej zguby i wiecznego potępienia nadal uchodziły za gwiazdy, lecz martwe, bez światła wiary i duchowej witalności”. Są to zapowiedzi wywołujące łzy i dreszcze na ciele. Lecz, jak zapewnił Jezus, wtedy „ujrzą Syna Człowieczego z wielką mocą i chwałą”. Kiedyś usłyszałem od pewnej świętej Włoszki: „Wiesz, jeśli Bóg zechce ci kiedyś pokazać swą ogromną miłość, wcześniej przeprowadzi cię przez cały szereg rozczarowań, gorzkich i wstrząsających. Rozczarujesz się ludźmi, których podziwiałeś i ceniłeś, najbliższymi z rodziny i przyjaciółmi, wreszcie także twoimi duchowymi przewodnikami i pasterzami, abyś po tym wszystkim odkrył, że tylko Chrystus zasługuje na to, by Go pokochać i prawdziwie podziwiać. Wszystkiego tego doświadczysz – dodała – o ile tylko Bóg uzna cię za godnego, byś poznał Jego miłość”.
Kobieta, którą dzisiaj wspominamy, z całą pewnością nie była tuzinkowa. To znaczy początkowo była zupełnie zwyczajną węgierską królewną, której zaręczyny z synem landgrafa Turyngii nie budziły żadnej sensacji. Nawet fakt, że w chwili zaręczyn Elżbieta miała zaledwie 4 lata, a do swojego ślubu - to jest przez kolejne 10 lat - przebywała na zamku swojego przyszłego męża w Wartburgu, nawet to nie odbiegało od normy. Równie przewidywalne było także i to, że tuż po ślubie pojawią się dzieci – w jej przypadku aż troje – i że jeśli nie umrze w czasie porodu, i wyda potomka płci męskiej, ma szansę żyć we względnym spokoju na tyle długo, by przeżyć swojego małżonka. No dobrze, może nie miało stać się to aż tak wcześnie, to jest na 6 rocznicę ślubu, gdy miała raptem 20 lat, ale z drugiej strony bycie rycerzem i hrabią w średniowiecznej Europie doby krucjat, niosło za sobą ryzyko wcześniejszego zgonu. Ale nawet przy takim obrocie spraw, młoda wdowa wciąż mogła na nowo wstąpić w związek małżeński i kontynuować swój zwyczajny żywot. I Elżbieta Węgierska miała wszelkie warunki po temu, by tak właśnie się stało. Co więc poszło nie tak? Gdzie i kiedy postanowiła wyjść z tych ram zwyczajności i zostać świętą? Hagiografowie są zgodni co do tego, że zmiany zaszły w jej życiu już na zamku przyszłego męża – nastoletnia Elżbieta zaczyna bowiem przejawiać oznaki intensywnej, głębokiej i żarliwej religijności. Czy jest dla niej wzorem jej ciotka, św. Jadwiga Śląska? Trudno tutaj orzec, ale z całą pewnością węgierska królewna jest pod dużym wrażeniem nauczania św. Franciszka z Asyżu i marzy o tym, by stać się jego naśladowczynią. Oczywiście ma świadomość ciążących na niej zobowiązań, dlatego wychodzi za mąż za Ludwika IV i rodząc dzieci umacnia polityczny sojusz między Turyngią, a królestwem Węgier. Musi jednak naprawdę głęboko doświadczać swojej wiary, skoro na prośbę małżonka jej spowiednikiem i kierownikiem duchowym zostaje Konrad z Marburga, kaznodzieja i inkwizytor. Co zaskakujące, ten surowy duchowny zamiast nakłaniać ją do uczynków miłosierdzia i postów, raczej stara się wyznaczać im granice. Wniosek? Musiała go już wtedy mocno zaskoczyć swoim przeżywaniem wiary, czego dał zresztą dowód pisząc w jednym z listów: „Wobec Boga stwierdzam, że pomimo jej czynnego życia rzadko spotykałem niewiastę, która by w tak wysokim stopniu obdarzona była darem kontemplacji”. Po śmierci męża i zaopiekowaniu dzieci św. Elżbieta Węgierska czuje się zwolniona z realizowania zwyczajnego, dworskiego protokołu, a jej bliscy z Wartburga skwapliwie korzystają z tego, by ograniczyć jej prawa spadkowe. Ona jednak zupełnie się tym nie interesuje. W Wielki Piątek 1229 roku w kaplicy zamkowej składa na ręce franciszkanów ślub wyrzeczenia się własnej woli, w służbie ubogich i chorych, stając się jedną z pierwszych franciszkańskich tercjarek. Wyrusza następnie do Marburga, gdzie w założonym przez siebie szpitalu św. Franciszka przez dwa lata będzie służyć chorym i biednym, praktykując skrajne ubóstwo. Była tak zdecydowana iść tą drogą, że nawet jej spowiednik, wspomniany już tutaj Konrad z Marburga, pisał ze zdumieniem: „Osobiście posługuje tym, którzy cierpią na odrażające choroby, podaje posiłek jednym, poprawia posłanie drugim, niektórych dźwiga na ramionach i spełnia wiele innych dobroczynnych posług.” Dla młodej, 24-letniej wówczas arystokratki, to musi skończyć się wycieńczeniem organizmu. Św. Elżbieta Węgierska umiera w nocy z 16 na 17 listopada 1231 roku. Sława jej świętości jest jednak tak wielka, że na jej grób zaczynają przychodzić pielgrzymki, a papież Grzegorz IX bullą wydaną ledwie 4 lata później ogłasza ją uroczyście świętą. Po 600 latach św. Elżbieta – z racji na swoje bezkompromisowe oddanie się pomocy potrzebującym – stanie się patronką, założonego w Nysie przez bł. Marię Luizę Merkert, zgromadzenia elżbietanek, ale to już zupełnie inna historia...
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.