Księga Powtórzonego Prawa jest w zasadzie jedną wielką mową Mojżesza. W przeddzień przejścia Izraela przez Jordan i rozpoczęcia zdobywania Kanaanu dokonuje on swoistej rekapitulacji tego wszystkiego, co wydarzyło się potomkom Abrahama w trakcie czterdziestu lat wędrówki przez pustynię. Wskazuje, że jeśli będą wierni Bogu i zawartemu z Nim przymierzu, czeka ich pomyślność. Jeśli jednak zaczną Boga lekceważyć i zapomną o zawartym przymierzu, spotkają ich klęski. Ten sposób patrzenia na losy Izraela znajdzie potem odbicie w wielu księgach Starego Testamentu. Pierwsze czytanie tej niedzieli to fragment tej mowy. Mojżesz przypomina najpierw przedstawioną wyżej receptę na pomyślność Izraela. Potem zwraca uwagę, by nic do Bożych przykazań nie dodawać i nic z nich nie odejmować. W kontekście fragmentu Ewangelii o zastępowaniu Bożego prawa tradycją starszych, to jest znamienne pouczenie. A potem Mojżesz zwraca uwagę, że owo sprawiedliwe prawo powinno być powodem chluby Izraela, a kierowanie się tym prawem jest dla innych narodów świadectwem mądrości i rozumności narodu wybranego. I czytelnym znakiem, że Izraelici są bliscy swojemu Bogu.
Wydaje się, że podobne wskazania można by dziś skierować do chrześcijan. I my, jeśli chcemy osiągnąć życie wieczne, powinniśmy słuchać Bożego Syna, Jezusa Chrystusa. Nie iść za tym, co podpowiada bożek nowoczesności. I my, chrześcijanie, niczego z Chrystusowej Dobrej Nowiny nie powinniśmy wyrzucać. Nawet jeśli wydaje się ona staroświecka. Ale niczego też, także w imię postępu i dostosowania się do współczesnego świata, nie powinniśmy do niej dodawać. I dla nas, w końcu, Boże prawo powinno być powodem do chluby, a nie wstydu. Bo jest sprawiedliwe, mądre i rozumne. Nawet jeśli nie zawsze współgra z zasadami, jakie, ignorując rozsądek, preferuje dzisiejszy świat.
Przed nami, podobnie jak kiedyś przed Izraelem, dwie drogi. Jeśli chcemy żyć, trzeba wybrać właściwą.
1. Każde dobro, jakie otrzymujemy, pochodzi ostatecznie od Boga, którego św. Jakub nazywa tajemniczo „Ojcem świateł”. Bibliści różnie tłumaczą to sformułowanie, którego nie ma w Starym Testamencie. Kontekst sugeruje, że chodzi tutaj o sens metaforyczny. Każde światło, każdy blask świętości, piękna, dobra, miłości pochodzi od Tego, który sam jest światłością. Skoro tak, warto szukać tych świateł albo przynajmniej mieć na nie otwarte oczy. Wakacje za nami, ale pomyślmy, ile takich światełek otrzymaliśmy w tym czasie. Dobrzy ludzie, dobre słowa, piękno przyrody, wszystkie momenty szczególnej jasności w sercu. Po tych promieniach idziemy do Słońca. Tu, na ziemi, przeżywamy te świetliste dary jako chwile. Chwile piękne, ale nietrwałe. Światełko rozbłyska i gaśnie. W Bogu nie ma takiej zmiany. On zawsze świeci. U Niego „nie ma przemiany ani cienia zmienności”. Te błyski światła pośród naszych ciemności są nam dane jako znak z góry, jako wezwanie, jako nadzieja.
2. Bóg przez swoje słowo dokonuje w nas przemiany, którą Jakub nazywa „zrodzeniem”. „Musicie się na nowo narodzić” – tłumaczył Nikodemowi Jezus podczas nocnej rozmowy. Prawda, którą przynosi Ewangelia, nie jest zespołem twierdzeń czy zasad. Ona niesie moc przemiany. Sprawia, że duchowo się odradzamy, dostajemy nowe życie. Stajemy się „pierwocinami”. A pierwociny to pierwsze plony żniw. Tora nakazywała składać ofiarę z pierwocin Bogu. Dobro, zrodzone w nas dzięki mocy słowa Bożego, mamy składać w ofierze Temu, który jest samym dobrem.
3. Oczywiście działanie Bożej łaski wymaga udziału człowieka. Bóg nie działa przemocowo, bez naszej zgody. Prawda musi zostać przyjęta nie tylko rozumem, ma się stać w nas życiem. „Wprowadzajcie zaś słowo w czyn, a nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie” – wzywa św. Jakub. Ciekawa to myśl, że można oszukiwać samego siebie. Wydaje się to absurdalne, a jednak tak często się dzieje. Zatrzymujemy słowo Boże gdzieś w przedsionku naszego serca. Boimy się, że Bóg zażąda zbyt wiele, i dlatego nie wpuszczamy Go do naszego wnętrza. Prawda Boża odsłania naszą nędzę, demaskuje zło, z którym zawarliśmy cichy rozejm. Dlatego uciekamy od tej prawdy. Słuchamy uszami, ale nie pozwalamy, aby sens dotarł głębiej i rozproszył panujące w nas ciemności. Tymczasem słowo Boże wymaga słuchania sercem, którego owocem stają się konkretne wybory.
4. List św. Jakuba mocno akcentuje, że wiara musi przekładać się na uczynki. Religijność nie jest tylko czymś wewnętrznym. Miłość do Boga przekłada się na konkret miłości bliźniego. Szczególnie aktualnie brzmi wezwanie do „zachowania siebie samego nieskażonym wpływami świata”. Współczucie dla słabszych musi iść w parze z odcinaniem się od zepsucia panującego w świecie. We współczesnym Kościele mocno akcentuje się miłosierdzie dla „sierot i wdów”, a mniej wezwanie do unikania duchowych trucizn (słów, obrazów, ideologii itd.) działających w świecie. Tymczasem, jak poucza apostoł, obie sprawy powinny iść w parze.
Przyjmijcie w duchu łagodności zaszczepione w was słowo, które ma moc zbawić dusze wasze. Wprowadzajcie zaś słowo w czyn, a nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie. (Jk 1, 21b-22)
Nie każdy rodzaj religijności musi podobać się Panu Bogu. Święty Jakub wymienia w swoim liście jej różne rodzaje. W dzisiejszym drugim czytaniu mowa jest o religijności „czystej i bez skazy", a werset wcześniej czytamy natomiast o tym, że można ją przeżywać w zły sposób.
Jak ocenić swoje życie duchowe i własną pobożność? Po czym poznać, czy ona naprawdę podoba się Bogu? Święty Jakub daje nam podpowiedź: „Wprowadzajcie zaś słowo w czyn, a nie bądźcie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie".
Niedawno rozmawiałem z jedną z osób, która twierdziła, że jest poza kościołem i zapytana o to, co jest dla niej najbardziej zniechęcające w kościele, odpowiedziała, że ludzie religijni, którzy mówią jedno, a robią drugie. Jeśli czyny nie poprą naszego świątobliwego słownictwa, to nie tylko nikomu nie pomożemy w dotarciu do Boga, ale staniemy się zgorszeniem, które przeszkodzi ludziom w wejściu do Bożego Królestwa i relacji z Bogiem. Religijność, która podoba się Bogu przejawia się w widoczny sposób, poprzez „dbanie o wdowy i sieroty w ich utrapieniach, oraz wolność od wpływów świata.".
Z drugiej strony natomiast" „jeśli ktoś uważa się za człowieka religijnego, lecz łudząc serce swoje nie powściąga swego języka, to pobożność jego pozbawiona jest podstaw." (Jk 1,26). To co wychodzi z naszych ust, również wystawia ocenę naszej pobożności. Czasem pojawiają się ludzie krytykujący czyjąś duchowość czy różnego rodzaju spotkania modlitewne.
Tydzień temu w Krakowie odbyła się kolejna edycja „ChwałaMU". Zgromadziła ona w dwa dni 20 tysięcy osób. Pojawiły się głosy kwestionujące tego typu wydarzenie, jego sens i potrzebę. Fakty jednak są takie, że te wszystkie rozmodlone osoby zebrały ponad 200 tysięcy złotych na bezdomnych z Fundacji ojca Pio oraz Dom uzdrowienia, dla wypalonych i potrzebujących pomocy posługujących. Czyny mówią więcej niż słowa, one składają świadectwo prawdziwej lub fałszywej pobożności.
Spór Jezusa z faryzeuszami to spór toczący się o przyszłość naszego świata. Łatwo utyskiwać nad tym, że pustoszeją kościoły, że dzieciaków nie interesuje lekcja religii albo że świat się sekularyzuje na skutek opuszczenia dawnych form sprawowania kultu. Tymczasem Jezus wyraźnie rozróżnia między religijnością a wiarą. Religijność porządkuje nam życie wokół, stawia drogowskazy, ustanawia sankcje i nagrody za przestrzeganie reguł. Chrystus pokazuje nam ludzkie serce. Postawienie najpierw na deizm, potem na rewolucję, wreszcie na odrzucenie Kościoła ujawnia kierunek postępowania ludzkości. Dawniej nazywano go pelagianizmem. To przekonanie, że człowiek jest dobry, ma serce wrażliwe, w życiu kieruje się zasadami dobra i miłości, byle tylko do tego dojrzał. W epoce infantylizmu, owszem, służą mu religia i sakramenty, religijne zwyczaje i ostrzeżenia, lecz gdy osiągnie wiek dojrzały, nie będzie już potrzebował tego moralno-religijnego rusztowania. Dziś ludzkość osiąga swój wiek dojrzałości, więc rozstaje się z katechezą, księdzem i Mszą Świętą. „Żyj w zgodzie z sobą samym” – głosi modny dziś paradygmat moralności postmodernistycznej.
Co będzie, jeśli okaże się, że ludzkie serce wcale nie jest dobre? Że potrzebuje naprawy? W pierwszej linii do walki z pelagianizmem stawał św. Augustyn, utrzymujący, że łaska Boża jest koniecznie potrzebna do zbawienia. Mówił: „Niespokojne jest serce człowieka, póki nie odpocznie w Tobie, Panie”. Niespokojne i niebezpieczne. Jaki świat zbudujemy, jeśli zlekceważymy prawdę o naszym sercu, o grzechu w nim zakorzenionym, o potrzebie Zbawiciela? Przypominamy dziś coraz lepiej zorganizowaną sieć ratunkową do radzenia sobie z konsekwencjami pęknięcia rury z amoniakiem, od którego mdleją, słabną, zachowują się nieodpowiedzialnie i umierają ludzie. Jeżdżą karetki, pulsują ambulatoria, organizuje się przeszkolenia ratowników… Tylko nikt nie pójdzie w stronę rury, z której wydobywa się śmierć, by ją zatkać. Chrystus jest jedynym, który rzucił się w śmierć, by z niej uratować ludzkie serce.
Siła przyciągania idei postępu polega na negowaniu ludzkiej winy. Współczesna edukacja jest nastawiona na negowanie faktu, że człowiek ma jakieś grzechy do wyznania. Wyzbycie się odpowiedzialności zawsze pociąga za sobą pragnienie całkowitego poddania się działaniu jakiegoś czynnika zewnętrznego. Jedni pozwalają, by zawładnęła nimi muzyka, inni wybierają alkohol, tabletki nasenne, politykę czy jakąś aktualnie modną ideologię zbiorową. Mają poczucie, że obwiniając innych, sami zdejmują z siebie winę. Żarliwej pasji wprowadzania reform społecznych towarzyszy całkowity brak zainteresowania potrzebą odnowy osobistej. Dopiero pójście na dno wraz z własnymi doskonałymi rozwiązaniami, nowoczesną ekonomią i psychologią, polisami ubezpieczeniowymi i sztuczną inteligencją pozwoli nam otworzyć oczy na prawdziwego Zbawiciela naszego serca. „Ty byłeś blisko mnie, a ja szukałem Cię na zewnątrz”.
Klasztor norbertanek na krakowskim Salwatorze, na początku XIII wieku, to była potężna wspólnota licząca kilkaset sióstr. Dla porównania cały ówczesny Kraków mógł mieć ledwie 20 tyś. mieszkańców. A najbardziej zaskakujące jest to, że ową rzeszą mniszek sprawnie kierowała ledwie 23-letnia Bronisława. Owszem, dobrze urodzona w zamożnej rodzinie Odrowążów z Kamienia Śląskiego - św. Jacek był jej kuzynem, a stryj Iwo krakowskim biskupem - to mogło sporo ułatwiać w średniowieczu. Ale na szczęście Bronisława postanowiła znaleźć do nieba własną ścieżkę, daleką od nepotyzmu, a pomogła jej w tym historia. Zaraza z roku 1224 roku sprawiła, że siostry norbertanki pod jej kierownictwem miały okazje dać świadectwo służby potrzebującym. Dzielnicowe walki o władzę nad Krakowem zmusiły Bronisławę i jej współsiostry z Salwatoru do zamieszkania w okolicznych lasach, gdzie pomagały ofiarom tego bratobójczego konfliktu. No i jeszcze pamiętajmy o najeździe Tatarów z roku 1241, który można było porównać tylko do stawienia czoła otwartym bramom piekieł. Wobec takich wyzwań epoki przełożona zakonnic z Salwatoru niejednokrotnie nie przesypiała nocy, spędzając je na modlitwie w pustelni na krakowskim Sikorniku. I to była jej duchowa twierdza, na której murach umarła w 1259 roku. Po latach miejsce to nazwano wzgórzem świętej Bronisławy, chociaż dzisiejsza patronka doczekała się tylko beatyfikacji.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.