Słowa Najważniejsze

Niedziela 7 lipca 2024

Czytania »

Andrzej Macura W I czytaniu

|

07.07.2024 00:00 GN 27/2024 Otwarte

Do ludzi o bezczelnych twarzach

Ezechiel to prorok czasów wygnania Izraela do Babilonii. Należał do pierwszej grupy wygnańców, znaczniejszych mieszkańców kraju, których uprowadzono wraz z królem Jojakinem w 597 r. przed Chr. Był kapłanem. Swoją działalność rozpoczął „w ziemi Chaldejczyków (czyli Babilończyków) nad rzeką Kebar” pięć lat później. Istniała jeszcze wtedy jerozolimska świątynia. Babilończycy zburzyli ją dopiero w roku 586, po buncie Sedecjasza. Żywa więc była jeszcze nadzieja, że los może się odwrócić. Dopiero zburzenie świątyni przekreśliło te nadzieje i zmusiło do postawienia najpoważniejszych pytań o to, czy Bóg na zawsze nie odrzucił swojego ludu. Ale teraz najgorsze jeszcze nie nadeszło, a naród, zdaje się, nie rozumie, dlaczego Bóg pozwolił na niewolę. I w zaślepieniu, lekceważąc swojego Pana, a zdając się raczej na różnorakie działania polityczne, trwa w buncie przeciwko Niemu.

Zaskakująco brzmi charakterystyka Izraelitów. O ile nazwanie ich buntownikami, dziećmi buntowników czy stwierdzenie, że są ludźmi o zatwardziałych sercach, nie brzmi w naszych uszach nadzwyczajnie, o tyle stwierdzenie, że są „ludźmi o bezczelnych twarzach” trochę dziwi. Faktycznie jednak lekceważenie, bunt, także bunt przeciwko Bogu, człowiek nieraz ma wypisane na twarzy. I nie musi nic mówić czy robić, by było wiadomo, że tak jest. Wystarczy hardo uniesiona głowa, wydęte policzki… Bóg wie, jaki jest Izrael. Wie, że misja proroka będzie trudna i nie przyniesie wielu owoców. Ale chce, by wygnańcy mieli świadomość, że mają wśród siebie proroka. Takiego, który wiernie słucha tego, co mówi Bóg.

Dwa i pół tysiąca lat później też żyjemy w czasach lekceważącego buntu przeciw Bogu. Nie brak wśród nas ludzi o „bezczelnych twarzach”, nie tylko mających Boga za nic, ale i promujących wszystko, co sprzeczne jest z Jego prawem. Co będzie dalej, nie wiemy. Naszym jednak zadaniem jest być jak Ezechiel: „stać na nogach”, słuchać Boga. I być dla świata świadkami, że On jest.

Czytania »

o. Wojciech Jędrzejewski OP W I czytaniu

|

07.07.2024 00:00 GOSC.PL

Roztopić opór 

Ez 2, 2-5

A oni, czy będą słuchać, czy też zaprzestaną – są bowiem ludem opornym – przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich. (Ez 2, 5)

Jak intensywny musi się okazać żar miłości, by roztopić zmarzliny obcości i lodowatej niechęci?

Opór. Potrafi tak w nas stężeć, że tworzy zaporę nie do pokonania. Paraliżuje on gotowość słuchania i zdolność do rozmowy. (Ez 2,4) Buduje ostrokół poszarpanych uczuć i stanowczą odmowę otwarcia na duchową bliskość. Sroży swoje kły nawet na najbardziej ukochane osoby i zamyka się w niedostępnej warowni przed delikatnością przychodzącego Boga. 

Poczuj, jak Cię rani twoja własna twarda niedostępność i wołaj o serce zdolne, by poczuć życiodajną bliskość. Co może zdołać rozpuścić taki opór? Jaki głos będzie umiał przebić się przez hałas zimnych myśli i gwałtownie zranionych uczuć? Jak intensywny musi się okazać żar miłości, by roztopić zmarzliny obcości i lodowatej niechęci? Stań przed Bogiem i proś o tak gorąco wytrwałego ducha miłości, który we wnętrzu czyjegoś oporu będzie zdolny obudzić gotowość spotkania. (Ez 2,1) 

 

Czytania »

Ks. Tomasz Jaklewicz W II czytaniu

|

07.07.2024 00:00 GN 27/2024 Otwarte

Oścień

1. „Dany mi został oścień dla ciała”. Nie wiemy, co było tym ościeniem dla św. Pawła. To jakieś cierpienie fizyczne lub duchowe, z którym się zmagał. Być może chodzi o prześladowania, których doświadczał, co sugeruje dalszy ciąg tekstu. Dla nas istotne jest świadectwo apostoła, który w obliczu tych zmagań prosi najpierw Boga o oddalenie cierpienia, a potem uczy się je przyjmować w pokorze. Każdy człowiek ma jakiś oścień. Zawsze coś nas uwiera, boli, odbiera radość z życia czy powołania. Tak już jest. Mamy pełne prawo prosić Boga o ratunek, o oddalenie tego kielicha, o pokonanie zła. Jednak prędzej czy później możemy usłyszeć: „Wystarczy ci mojej łaski”. Nie dlatego, że Bóg nam skąpi miłości, ale dlatego, że moc w słabości się doskonali. W miejscu, w którym coś nas uwiera, powstaje perła. Kiedy ziarnko piasku dostaje się do wnętrza muszli, kaleczy ciało mięczaka, ale zaczyna obrastać masą perłową. Cierpienie rani, ale jeśli jest przyjęte i ofiarowane Bogu, staje się bezcennym darem.

2. „Najchętniej więc będę się chełpił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa”. Paweł czyni ze swoich zmagań powód do chluby. Istotne jest tutaj to, że Pan Bóg nie opuszcza nas w cierpieniu. Kiedy błagamy Go o oddalenie bólu czy przeciwności, On niekoniecznie wysłuchuje nas w ten sposób, że uwalnia od cierpienia. Najczęściej daje moc, aby je udźwignąć. Także od strony psychologicznej prawdą jest, że rozwija nas to, co trudne. Łatwizna i przyjemności rozleniwiają człowieka, a często prowadzą na niebezpieczne manowce. Trudności, walki, próby – to wszystko hartuje nasz charakter, uczy pokory, otwiera na pomoc Boga. Paweł posuwa się wręcz do tego, że znajduje upodobanie „w słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa”. Czy to pobożna przesada, czy tak mocna wiara? Znając radykalizm apostoła, nie mamy wątpliwości.

3. „Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny”. Tam, gdzie kończą się ludzkie możliwości, nadal może działać moc Boża. Tam, gdzie my już niczego nie możemy, Bóg może znacznie więcej. Paweł pisze to w kontekście swojej apostolskiej posługi. To zdanie jest prawdziwe nie tylko w odniesieniu do pojedynczych osób, ale także do całego Kościoła. Dziś niewątpliwie Kościół przechodzi poważny kryzys, spowodowany nie tylko zewnętrzną presją toksycznej zachodniej kultury. Oścień wbity jest w samo wnętrze Kościoła, w którym słabnie wiara i rodzą się nowe podziały na skutek niejednoznaczności nauczania lub prób dostosowania Kościoła do standardów demokracji. A przecież chodzi o to, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas. Słowa św. Pawła tchną nadzieją, że Bóg ostatecznie wyprowadzi Kościół na prostą. Ta wiara nie zwalnia nas jednak z obowiązku podejmowania duchowych zmagań na wzór św. Pawła. Nie wolno popadać w defetyzm, w jakiś rodzaj kapitulacji. Duchowa walka będzie trwała do końca świata. Dzisiejsza słabość Kościoła może okazać się zaczynem Bożego zwycięstwa. Pokora wobec ościenia i nadzieja idą w parze.

Czytania »

Marcin Zieliński W II czytaniu

|

07.07.2024 00:00 GOSC.PL

Kiedy dotyka cię zło

2 Kor 12,7-10

Aby nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała. (2 Kor 12, 7)

Bibliści cały czas zastanawiają się, czym mógł być ów oścień policzkujący świętego Pawła. Może był to grzech, może pewne duchowe dręczenie, a może jakaś fizyczna choroba? Cokolwiek by to nie było, z tego fragmentu płynie bardzo ciekawa lekcja, która każdemu z nas może przydać się, gdy będziemy zmagali się z tego typu ciężarami w życiu. Pytanie rodzi się jedno: modlić się o uwolnienie i uzdrowienie, czy jednak przyjąć, że jest to oścień od Pana? 

Pamiętam, jak parę lat temu leciałem samolotem do Rzymu. W pewnym momencie podeszła do mnie stewardessa i zapytała, czy nie mógłbym się przesiąść na inne miejsce. Tak zrobiłem i usiadłem koło pewnej starszej pani, która poczęstowała mnie batonikiem. Zaczęliśmy rozmawiać, okazało się, że jedzie na pielgrzymkę i jest teologiem. Podzieliła się też ze mną liczbą chorób, z jakimi się zmaga. Nie myśląc za dużo, zaproponowałem, że mogę się teraz nad nią pomodlić, bo przecież Pan Jezus chce uzdrawiać. Ona jednak nagle spoważniała i podniesionym głosem powiedziała: „Proszę zostawić moje choroby w spokoju, one są moje i to jest mój krzyż”. Byłem zdziwiony jej ostrą reakcją, ale ciągnąłem temat dalej i zapytałem, czy w takim razie się nie leczy, bo skoro jej choroba to dar od Pana, to – logicznie myśląc – nie powinna też się leczyć, bo przecież to „walka z wolą Bożą”. Tym pytaniem wziąłem ją lekko „pod włos”. Powiedziała jednak, że się leczy i skończyliśmy rozmowę na temat modlitwy o uzdrowienie. 

Ta historia pokazuje, że czasem sami nie wiemy, co robić, gdy przychodzi do naszego życia choroba czy inny trud. Bardzo lubię prostotę podejścia do tematu św. Augustyna, który powiedział: „W sprawie fizycznego zdrowia (...) trzeba się modlić, ażeby kiedy je się ma, zostało zachowane i ażeby zostało przywrócone, kiedy się go nie ma”. Święty Paweł zostawia nam w powyższym fragmencie bardzo prosty schemat działania. Jeśli dotyka cię jakiekolwiek zło – choroba, cierpienie – módl się wytrwale o to, byś był z niego uwolniony, jak święty Paweł, który aż trzykrotnie prosił o to, by oścień od niego odszedł. 

Kiedy przestać modlić się o pozbycie tego ciężaru? Dopiero wtedy, kiedy Pan przemówi jasno do twojego serca: „Wystarczy ci mojej łaski, zadziałam w twoim życiu w inny sposób!”. Taką lekcję biorę z tego fragmentu do swojego życia.
 

Czytania »

Ks. Robert Skrzypczak Ewangelia z komentarzem

|

07.07.2024 00:00 GN 27/2024 Otwarte

Smutny efekt Nazaretu

W jednej z katechez ks. Dolindo wyjaśniał: „Każda dusza jest przedmiotem szczególnej troski Jezusa Zbawiciela i dla każdej duszy czyni On to, co zrobił dla całej ludzkości: odradza ją w Duchu Świętym, oświeca światłem prawdy, uzdrawia z wewnętrznych chorób, wyzwala z sideł namiętności, przywraca widok Nieba, pobudza do lotów miłości wśród udręk życia, daje czas łaski, czyli łask szczególnych i wyjątkowego miłosierdzia, a także czyni siebie nagrodą i wynagrodzeniem zarówno w wewnętrznych pociechach, którymi ubogaca, jak i w nagrodzie wiecznej”. Jest tylko jeden warunek skuteczności działania Chrystusa w nas – nasze wewnętrzne przyzwolenie. Bóg kocha nas wolnymi.

To jeden z najbardziej poruszających fragmentów Ewangelii. Jezus wraca do ludzi, którzy Go znają i są Mu bliscy, a mimo to nie może niczego zdziałać na ich korzyść. Z powodu ich niedowiarstwa. Nawet najbardziej bulwersujące grzechy mogą zostać przezwyciężone i przebaczone – i w konsekwencji mogą kogoś pchnąć wprost w ręce Boga. Możliwa jest jednak taka postawa w człowieku, która niejako „wiąże Mu ręce”, Bóg natrafia na niewidzialny opór, brak zaufania. Czy nasze pokolenie jest bardziej niewinne od tamtych ludzi z Nazaretu? Dobrodziejstwa, które ludzkości przyniosło chrześcijaństwo, są niezliczone, światło prawdy jaśnieje niezmiennie w Kościele, Boże miłosierdzie wciąż nas przygarnia i nam przebacza, a mimo to wielu z nas wypiera się tego, a nawet prześladuje reprezentantów Boga i Kościoła. Kulturalny i cynicznie uczynny demon z dzieł Leszka Kołakowskiego miał rację w jednej kluczowej kwestii: fundamentalny kryzys naszych czasów i szczególny kryzys dzisiejszych chrześcijan ma niewiele wspólnego z liczebnością, organizacją czy dostępnymi środkami. Jest to kryzys wiary. Wierzymy w Boga czy w Niego nie wierzymy? Płonie w nas ogień miłości do Jezusa Chrystusa czy nie płonie? Bo jeśli nie, to wszystkie nasze dobre intencje na nic się nie zdadzą. A jeśli tak, to wszystko, czego potrzebujemy do wykonywania Jego dzieł, znajdzie się samo, bo On nigdy nie opuszcza swych wybranych.

Szwajcarski teolog Romano Amerio mówił o pladze, która potwornie odmienia nasze myśli i postawy. Chodzi o kształtujące dzisiejszą mentalność przekonanie, że nasze poznanie nie jest w stanie sięgnąć prawdy, co najwyżej wytworzy jej złudny obraz, który w dodatku stale nam się wymyka. Jest to postawa wymierzona w jakąkolwiek pewność. Arcybiskup Westminsteru kard. Heenan zwrócił uwagę na relatywistyczny sceptycyzm, który zaczął dochodzić do głosu w naszym kościelnym języku. „Szalenie trudno jest dziś doprowadzić do tego, by jakiś błąd doktrynalny został potępiony przez hierarchię. Obecnie Magisterium wydaje się jakby niepewne swego, przestaje wskazywać kierunek”. Wielu katolików uważa, że należy nieufnie podchodzić do wszelkiej pewności. Nie dąży do prawdy, lecz raczej do osiągnięcia zgody w spornych kwestiach. A Pan Jezus, który powiedział: „Ja jestem drogą, prawdą i życiem”, wykluczony z gry przez swe dzieci, ubolewa nad ich zarozumiałym niedowiarstwem.

Czytania »

Radio eM Święty na dziś

Bł. Maria Romero Meneses

"Pójdziemy do domów, pomożemy je wyczyścić, wymyć, uporządkować. Zaniesiemy tam ubrania i coś do zjedzenia. Pamiętajmy jednak, że jeżeli zaniesiemy tym biednym tylko mleko i ubrania, a nie zaniesiemy im Jezusa - staną się jeszcze biedniejsi niż przedtem". Tak do swoich współsióstr zwróciła się Maria Romero Meneses, gdy w roku 1939 zakładała "małą misję" w San Jose, stolicy Kostaryki. I doprawdy przenikliwość słów tej salezjanki była nadprzyrodzona. Bo z urodzenia to ona doskonale wiedziała, jaką siłę mają pieniądze. Była w końcu córką ministra finansów ościennej Nikaragui. Żyjąc zaś w Ameryce Środkowej w połowie XX wieku, miała także świadomość pilnej potrzeby wielkich zmian społecznych w tym regionie. Jednak Maria nie stała się ani rewolucjonistką, ani człowiekiem władzy. Zamiast tego wybrała inną drogę, dużo bardziej radykalną, która w miłości Chrystusa widzi ukojenie wszystkich życiowych bolączek i potrzeb. Nie jest to jednak miłość abstrakcyjna. To miłość zapraszająca do współpracy, wysiłku, poświęcenia. Takiego którego efektem stało się wstąpienie do Zgromadzenia Córek Maryi Wspomożycielki, powołanie 36 oratoriów na terenie całej Kostaryki, założenie "małej misji" dla 100 najuboższych rodzin, zapewniającej każdej z nich własny dom i wreszcie beatyfikacja siostry Marii Romero Meneses w roku 2002.

Czytania »

Redakcja Na początku było Słowo

|

07.07.2024 00:00 GOSC.PL

Ten Król będzie zupełnie inny
Za 9, 9-10

Zobacz cykl audycji Radia eM:

Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.