Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas 1 J 4, 12
„Ubi caritas et amor” – zziębnięty, skupiony wokół ikony krzyża tłum podjął śpiew. Kończyły się Europejskie Spotkanie Młodych w ramach Pielgrzymki Zaufania Poprzez Ziemię. „Ubi caritas – nucili w potężnej ciepłej hali młodzi - Deus ibi est”.
„Gdzie mieszka Bóg? Kto wie? – pytał chasydzki kantor w znakomitej „Austerii” Jerzego Kawalerowicza. Dzisiejsze czytanie jest odpowiedzią na to pytanie
„Gdzie dobro i miłość, tam mieszka Bóg”. „Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała” – naucza Jan, przypominając, że „w miłości nie ma lęku”. Przed laty Karol Sobczyk, lider wspólnoty „Głos na Pustyni”, rzucił w czasie naszej rozmowy: „Wolę się pomylić w wierze niż w niewierze”. Zapamiętałem te słowa. Wolę się potknąć i popełnić błędy, i czekać na to, aż Bóg wyciągnie z nich dobro (jest od tego specjalistą) niż nie robić niczego. W okopach nie wygrywa się wojen. Ojciec Tomasz Nowak dopowiada: „Powiem inaczej: «Wolę się pomylić, kochając, niż nie kochając». Najgorsze, co możemy zrobić, to pozbawić kogoś miłości, odmówić mu jej”.
Kiedy Jezus nasycił pięć tysięcy mężczyzn, zaraz przynaglił swych uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, do Betsaidy, zanim sam odprawi tłum. Rozstawszy się więc z nimi, odszedł na górę, aby się modlić.
Wieczór zapadł, łódź była na środku jeziora, a On sam jeden na lądzie. Widząc, jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze, i chciał ich minąć. Oni zaś, gdy Go ujrzeli kroczącego po jeziorze, myśleli, że to zjawa, i zaczęli krzyczeć. Widzieli Go bowiem wszyscy i zatrwożyli się. Lecz On zaraz przemówił do nich: «Odwagi, to Ja jestem, nie bójcie się!» I wszedł do nich do łodzi, a wiatr się uciszył.
Wtedy oni tym bardziej zdumieli się w duszy, nie zrozumieli bowiem zajścia z chlebami, gdyż umysł ich był otępiały.
Odwagi, to Ja jestem, nie bójcie się! Mk 6,50
Zdumiewające. Uczniowie Jezusa widzą, jak cudownie rozmnaża pięć chlebów i dwie ryby. Karmi nimi do syta pięć tysięcy mężczyzn. W niepojęty sposób chodzi po jeziorze. Reakcja? Napisał ewangelista: byli zdumieni. Sprawy z chlebami, napisał, też nie rozumieli, bo ich umysł był otępiały. Brzmi nieprawdopodobnie – widzieli takie cuda, a tylko się dziwią, choć już jakiś czas znają Jezusa?
Gdybym to ja był wtedy w łodzi... No właśnie, co ja bym pomyślał? My, chrześcijanie XXI wieku, nie za bardzo Jezusowi ufamy. Chcemy po swojemu, chcemy Go poprawiać. Obyśmy rozumieli, że On jest Panem, który wie wszystko i może wszystko.
Ewangelia z komentarzem. My, chrześcijanie XXI wieku, nie za bardzo Jezusowi ufamy
Strasznie trudno jest panować nad wolnymi ludźmi. Szczególnie, jeśli swoje prawo do panowania opiera się jedynie na sile. Dlatego w języku łacińskim pojawiło się jeszcze w czasach cesarstwa rzymskiego słowo barbarus – barbarzyńca. Oznaczało wszystkich, którzy nie uznawali prymatu łacińskiej kultury i wyżej od niej cenili sobie wolność. O tym, że wolność była dla barbarzyńców najważniejsza, przekonali się też Arabowie, którzy w VII wieku zajęli Północną Afrykę aż po Saharę. Oto rdzenni mieszkańcy tych terenów, woleli umrzeć niż przyjąć narzuconą siłą kulturę islamu. Muzułmanie nazwali tych ludzi Berberami, choć oni sami nazywali siebie Imazighen – "ludzie wolni". Jeżeli Berberowie tak wysoko cenili sobie wolność, to co musiało się wydarzyć, by jeden z nich, który trafił do Neapolu, stał się dzisiejszym patronem? Ani chybi musiał mieć miejsce cud. I miał, gdy wspominany dzisiaj święty w Neapolu odkrył żywego Boga. Nie takiego, który jak cezar siłą zabiera mu to, co najcenniejsze. Ani nie takiego, który jak Allah domaga się bezwzględnego posłuszeństwa. Ten Bóg, którego spotkał w Neapolu bohater tej opowieści, uszanował jego wolność. I pokazał jak wielką jest wartością. Za takim Bogiem wspominany dzisiaj Berber ruszył bez wahania. Najpierw jego droga wiodła przez klasztorne biblioteki, by lepiej poznać Tego, któremu uwierzył. Potem wiodła przez próbę pokory, gdy sam papież św. Witalian aż dwukrotnie podejmował wysiłki, by uczynić go arcybiskupem Canterbury. Następnie podążając za Bogiem, którego wybrał, ten człowiek pustyni pozwolił się bez walki zamknąć do więzienia pod zarzutem szpiegostwa na rzecz wschodniego cesarza. Ostatecznie trafił do Anglii, która w niczym nie przypominała jego ojczystej Północnej Afryki. Ale to, co najbardziej zaskakujące miało się dopiero wydarzyć. Oto barbarzyńca przyniósł na te wyspę kulturę i naukę. Został bowiem wybrany opatem w klasztorze świętych Piotra i Pawła w Canterbury. W ciągu 39 lat przekształcił szkołę klasztorną w Canterbury w prężny ośrodek naukowy. To tutaj wiedzę pobierało wielu studentów, także z zagranicy. Oprócz prowadzenia studiów biblijnych, dzisiejszy patron nauczał tam greki i łaciny, matematyki, poezji i astronomii. Bardzo oświecony barbarzyńca, nie sądzą państwo? O kim mowa? O świętym Adrianie z Canterbury.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.