Dziwny wydaje się ten biblijny Saul. „Pobił Saul tysiące, a Dawid dziesiątki tysięcy” – miały śpiewać „wśród grania i tańców” izraelskie kobiety (1 Sm 18,7). A Boży Pomazaniec, król Izraela, zamiast się cieszyć, że z woli Boga ma przy boku kogoś takiego, nie tylko skarży się, że jego wódz jest uważany za lepszego od niego wojownika, ale i robi wszystko, żeby go zabić. Gdy nie udaje się zrobić tego rękami Filistynów – Saul ciągle angażuje Dawida w walkę z nimi – chce tego dokonać sam. Dzieci Saula, nieakceptujące morderczych planów ojca, ostrzegają Dawida. Ten ucieka i przez dłuższy czas ukrywa się przed królem i jego ludźmi.
Scena przedstawiona w pierwszym czytaniu tej niedzieli rozgrywa się podczas owego polowania na Dawida. Tym razem, Bożym zrządzeniem, to Saul, rozkładając obóz i zasypiając w pobliżu miejsca, w którym ukrył się Dawid ze swoimi ludźmi, znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Dawid jednak nie wykorzystał okazji do zemsty. Uznał, że nie godzi się zabijać króla wybranego przez Boga. Mimo iż wiedział o tym, że to on został wyznaczony na następcę Saula, nie chciał zabójstwem przyspieszać biegu spraw. Zostawił to Bogu. Nowym królem został dopiero po jednej z bitew z Filistynami, gdy w obliczu klęski Saul nie widział już innego wyjścia niż popełnienie samobójstwa.
Jaka nauka dla nas płynie z tej historii? Jest tu ostrzeżenie, jak mordercze instynkty mogą w człowieku obudzić zazdrość. O władzę, sławę, pieniądze... Opowieść ta przypomina też, że zawsze warto trzymać się Bożego prawa. Nawet jeśli wydaje się, że dobry cel, który chcemy osiągnąć, wart jest tego, by je złamać albo przynajmniej nagiąć. „Tak trzeba, bo to, czego chce od nas Bóg, nie zadziała”. Nie zadziała? Trzeba najpierw spróbować. I dać Bogu szansę, by trzymanie się jego przykazań zadziałać mogło. Jak nie zobaczy cudu przemiany wody w wino ktoś, kto wpierw nie posłucha Jezusa i nie napełni stągwi, tak nie zobaczy błogosławionych owoców trzymania się Bożego prawa ten, kto nie wciela tego prawa w życie.
1. To jeden z kluczowych tekstów św. Pawła dotyczących nauki o człowieku i jego zbawieniu. Apostoł kreśli paralelę między Adamem i Chrystusem. Jako ludzie wszyscy jesteśmy synami Adama, czyli zostaliśmy utworzeni z ziemi (z gliny). Jesteśmy „ziemscy” („gliniani”), czyli grzeszni i śmiertelni. Pierwotny obraz Boży w Adamie i jego potomstwie został zamazany przez grzech. Jezus jest Nowym Adamem, ponieważ przyniósł ludzkości łaskę zbawienia. Stał się sprawcą i zarazem wzorem odnowionego człowieczeństwa. Jako Człowiek i Bóg w jednej Osobie zapoczątkowuje proces uzdrowienia skażonej „adamowej” natury. Jest Człowiekiem niebieskim, a więc takim, w którym obraz Boży lśni, nie ma już w nim żadnej skazy.
2. „Stał się pierwszy człowiek, Adam, duszą żyjącą, a ostatni Adam duchem ożywiającym”. Paweł nawiązuje tutaj do wersetu z Księgi Rodzaju 2,7: „Wtedy to Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą”. Według Septuaginty, czyli starożytnego greckiego przekładu Biblii hebrajskiej, końcówka tego zdania brzmi: „stał się człowiek duszą żyjącą”. Paweł prawdopodobnie korzystał właśnie z Septuaginty. Adam jest „duszą (gr. psyche) żyjącą”, a Jezus, czyli ostatni Adam, jest „duchem (gr. pneuma) ożywiającym”. Ta gra słów jest tutaj ważna. Psyche – dusza, należy do porządku ziemskiego; pneuma – duch, to słowo, które oznacza także Ducha Świętego, należy do kategorii boskiej.
3. „Nie było jednak wpierw tego, co duchowe, ale to, co ziemskie; duchowe było potem”. Najpierw były stworzenie i upadek człowieka, a zbawienie przyszło później dzięki Chrystusowi. Taka jest kolejność historii zbawienia. Jako ludzie jesteśmy wewnętrznie rozdarci pomiędzy dziedzictwem pierwszego Adama a łaską zbawienia, którą przyniósł drugi Adam. Dlatego nasze życie jest ciągłym wahadłem między pokusą pozostania ziemskim Adamem a odwagą pójścia za Chrystusem. Żyjemy w napięciu między dziedzictwem Adama (egoizm, pycha itd.) a łaską Chrystusa, która jest miłością i udziałem w boskim życiu. To, co duchowe, musi ostatecznie pociągnąć w górę to, co ziemskie. Obietnica wiecznego zbawienia nie oznacza jednak uwolnienia z ciała, ale jego radykalną przemianę, czyli zmartwychwstanie. Życie wieczne będzie ostatecznym poddaniem cielesności duchowi. Paweł nieco wcześniej mówi, że otrzymamy „ciało duchowe”.
4. „Jak nosiliśmy obraz ziemskiego człowieka, tak też nosić będziemy obraz Człowieka niebieskiego”. Jezus jako wcielone Słowo Boga dokonał uzdrowienia ludzkiej natury. Przez Adama ludzka natura uległa skażeniu. Dzięki Chrystusowi została nie tylko wyleczona, ale wyniesiona na wyższy poziom istnienia. Łaska Boża nie działa jednak automatycznie. Lekarstwo trzeba zażyć zgodnie z zaleceniami lekarza. Stary Adam w nas, choć pokonany, wciąż daje znać o sobie, ciągnie nas w dół, ku ziemi. Nowy Adam jest duchem ożywiającym, czyli ciągnie nas w górę. Który obraz zwycięży, zależy od nas samych. Człowiek nie powinien rezygnować z powołania do wielkości, której miarą jest Chrystus.
Apostolat nie jest zwykłą propagandą, lecz walką podejmowaną z piekłem, dlatego pociąga za sobą gwałtowny atak zła na dobro, nie tylko w przypadku sług Pana, lecz także w odniesieniu do zwykłych wiernych. Dlatego Chrystus określił, jak powinniśmy się zachować w takich sytuacjach: „Kochajcie waszych nieprzyjaciół”, uważając ich za Boże stworzenia, i „czyńcie dobro tym, którzy was nienawidzą”. Mistrzem w praktykowaniu tego typu miłości był ksiądz Dolindo. Zawsze starał się doprowadzić do przebaczenia tych, którzy czuli się obrażeni, i nakłaniał ich do pokonania urazy, która zazwyczaj dodawała zło do zła, wzmacniając jego negatywne skutki. Pewnego razu jakiś młodzieniec pobiegł do ks. Dolindo, by się poskarżyć na obraźliwy list otrzymany od jednego kapłana. Zakończył: „Należy mu się taka odpowiedź, by mu weszła w pięty”. Ksiądz odparł na to: „Masz rację. Pozwól, że poradzę ci, co masz zrobić. Idź do tego kapłana, uklęknij przed nim i poproś go o przebaczenie”. „Ależ przecież to ja zostałem obrażony. Dlaczego miałbym się przed nim upokarzać?” Ks. Dolindo wyjaśnił spokojnie: „Także ja wiele lat temu doznałem krzywd i znalazł się ktoś, kto obciążył mnie potwornymi zarzutami. Niemniej, gdy zobaczyłem któregoś z moich oszczerców, choćby i po przeciwnej stronie ulicy, przechodziłem, by go pozdrowić, i odczuwałem wielką miłość do tego, kto mi dostarczył nieuzasadnionego bólu”. „Rozumiem” – odpowiedział tamten słabym głosem i poszedł zrobić to, co mu nakazał ks. Dolindo. Ów kapłan, który obraził chłopaka, wzruszył się i wszystko zakończyło się szczerym uściskiem. Przyjaźń, która właśnie miała się bezpowrotnie skończyć, została ocalona.
Nieraz wobec tych, którzy wyrządzają nam krzywdę, nie wystarcza postawa przemilczenia bądź braku reakcji. Odpowiedź musi być podyktowana miłością, a więc czynna. Miłowanie nieprzyjaciół nie oznacza nieodczuwania odrazy względem doznanego zła, zwłaszcza gdy to zło naruszyło lub zbrukało istotne dobro. Oznacza uczynienie czegoś dobrego względem tych, którzy nas nienawidzą, wzywając nad nimi Bożego miłosierdzia, by odmieniło ich serce i wolę. Zamiary wroga można sparaliżować miłością, a gdzie miłość nie sięgnie – modlitwą. Gdyby przebaczenie i miłość do nieprzyjaciół były czymś wbrew naturze, Kościół nie byłby pełen świętych, którzy go rozsławili tymi właśnie cnotami. W Kościele nie oznacza to czegoś wyjątkowego, lecz normę, bo wszyscy w jakimś stopniu przechodzą przez potyczki z ludźmi złymi i nie da się wejść do nieba bez uprzedniego przebaczenia.
Motywacją miłości bliźniego może być jedynie Bóg i Jego miłość. Każda inna motywacja jest zwodnicza i może być ukrytą formą wyrachowanego egoizmu. Jest rzeczą oczywistą, że kocha się tych, którzy nas kochają, czyni dobro naszym dobroczyńcom i daje pożyczki tym, od których spodziewamy się zwrotu. Ale, by uczcić Boga i zwyciężyć samych siebie, należy kochać wrogów jak dzieci tego samego boskiego Ojca i czynić im dobro ze względu na Jego miłość. Nie jest to oznaka słabości, lecz ogromnej przewagi i wielkości, jaką budzi w nas doznana uprzednio miłość Chrystusa.
Wspominamy dzisiaj kogoś, kto należy do Ojców Apostolskich. To bezpośredni łącznicy pomiędzy uczniami Chrystusa, a chrześcijaństwem lat późniejszych. Nasz dzisiejszy patron, św. Polikarp, to zatem uczeń uczniów. Nie wszystkich oczywiście, tylko jednego, ale za to jakiego… samego św. Jana Ewangelisty. I to przez niego został ustanowiony biskupem w Smyrnie, czyli dzisiejszym Izmirze na terenie Turcji. Skoro św. Jan podjął taka decyzję, to musiał mieć naprawdę dobre mniemanie o swoim uczniu. Ale gdyby takie domysły nie były dla państwa wystarczająco wiarygodne, to sylwetkę dzisiejszego świętego zrekonstruować można również na podstawie listów. Proszę bardzo, pierwszy z brzegu, napisany około 107 roku. Jego nadawcą jest św. Ignacy z Antiochii. List powstał, gdy św. Ignacy był eskortowany jako więzień do Rzymu. Co w nim przeczytamy? Najwyższe pochwały kierowane pod adresem św. Polikarpa. Jest nazywany dobrym pasterzem, niezłomnym w wierze, po prostu mężnym atletą Chrystusa. I to wcale nie są takie epistolarne kurtuazje. Bo wspominany dziś biskup Smyrny, który kierował tamtejszym Kościołem przez 60 lat, potwierdził każde z tych słów swoim życiem. A świadectwo tego znajdziemy w innym dokumencie z epoki, to jest w "Martyrium Polycarpi", który jest drugim w dziejach Kościoła opisem śmierci pojedynczego męczennika – św. Polikarp ustąpił tutaj miejsca jedynie św. Szczepanowi, ale – jak pamiętamy - opis ten zawarty jest w Dziejach Apostolskich. Tymczasem "Męczeństwo św. Polikarpa" to pierwsza pasja, którą znajdujemy poza Nowym Testamentem, a co więcej jest ona świadectwem Kościoła w Smyrnie o tym, co wydarzyło się tam prawdopodobnie w roku 156, za panowania cesarza Marka Aureliusza. Zgodnie z tym unikatowym zabytkiem literatury wczesnochrześcijańskiej, św. Polikarp, tamtejszy biskup, został oskarżony o lekceważenie pogańskich kultów. Gdy przyprowadzono go przed namiestnika i zagrożono spaleniem na stosie odparł: "Ogniem grozisz, który płonie przez chwilę i wkrótce zgaśnie? Czynisz to tylko dlatego, że nie znasz ognia sądu, który przyjdzie, i kary wiecznej". Dzisiejszy święty został więc po takiej deklaracji powleczony na stadion i 22 lutego wrzucony w ogień. I tu wydarzyło się coś, co Kościół ze Smyrny w liście do innej wspólnoty chrześcijan, w Filomelium, opisał tak: "Ciało pośrodku nie wyglądało jak palące się zwłoki, lecz raczej jak wypiekany chleb, lub jak złoto lub srebro oczyszczane w piecu. Poczuliśmy też piękny zapach, jakby kadzidła lub jakiejś innej drogocennej wonności." Rzecz musiała być doprawdy niezwykła, skoro kaci postanowili natychmiast ukrócić ten spektakl wiary i dobić św. Polikarpa mieczem. Choć liczył sobie wtedy około 100 lat, zginął tak, jak przepowiedział mu to św. Ignacy pół wieku wcześniej – okazał się mężnym atletą Chrystusa.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.