Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię (Jr 1,5)
Bóg przekonujący swojego wybrańca, że na pewno da radę. I że jego obiekcje wobec samego siebie są mocno przesadzone. Przygotowany do roli proroka próbuje deprecjonować przed Bogiem własne CV: nie nadaję się, „nie umiem mówić, bo jestem młodzieńcem”. W odpowiedzi słyszy: „pójdziesz, do kogokolwiek cię poślę (…), jestem z tobą, by Cię chronić”. I glejt na drogę: „Oto kładę moje słowa w twoje usta”. Wybrany może jeszcze przekonywać, że to jakaś pomyłka, że chyba Bóg nie wie, komu chce powierzyć tak ważną misję. Ale na te słowa już nie ma mocnych: „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię”.
Na co dzień jest odwrotnie. Zmęczeni ciągłym przekonywaniem siebie, świata, najbliższych, że damy radę, prężący muskuły i pompujący własne CV, by wreszcie ktoś zobaczył w nas „Kogoś”. Zepsuci narcystycznym festiwalem czerwonych pasków na świadectwach, przesytem skończonych kursów, otrzymanych nagród, tytułów i ukończonych specjalizacji, w głębi serca tęsknimy za niczym niezasłużonym zapewnieniem Ojca: „znałem cię, nim przyszedłeś na świat”.
W dzisiejszej „rozmowie kwalifikacyjnej” z Księgi Jeremiasza to Bóg udowadnia nam, że damy radę. To On musi przekonać rekruta, że ta robota („byś wyrywał i obalał, byś niszczył i burzył, byś budował i sadził”) jest dla niego.