"Na życie Pana i na twoje życie: nie opuszczę cię!" (2 Krl 2, 1. 6-14)
Pewien mój przyjaciel mawia, że dobry mistrz to taki, który nie żyje od co najmniej 200 lat. Jego biografia jest już zamkniętą księgą, zweryfikowaną przez fakty świadczące o spójności między tym, jak ów mistrz naucza, a jego życiem. W czasach fałszywych proroków i nadużywanych autorytetów to cenna rada, choć nie uwzględnia ona tego, co w relacji między nauczycielem a uczniem jest najpiękniejsze – żywej zmienności, dynamizmu dojrzewania, więzi, która się umacnia i sprawdza w codzienności. Duchowa przyjaźń z kimś, kto przemawia do nas z kart ksiąg, ma jednak zupełnie inny smak niż towarzyszenie w drodze, wzajemne podtrzymywanie, dzielenie życia. I to, co w ludzkiej przyjaźni być może najtrudniejsze – rozstanie, pielęgnowanie więzi mimo braku fizycznego kontaktu, możliwości spojrzenia w twarz bliskiej osobie. Wierność pomimo dystansu.
Elizeusz nie wiedział, że dojrzał do takiej relacji, dopóki nie stracił z oczu przyjaciela i mistrza. Zatrzymywał Eliasza, pewnie z obawy, że sam nie udźwignie prorockiego zadania, z poczucia niepewności i lęku przed wyjściem w nieznaną, samodzielnie pokonywaną drogę wiary i zaufania Panu.
Ten moment jest kluczowy. „Gdzie jest Pan, Bóg Eliasza?”. Czy dorosłem/dorosłam do tego, by szukać Go po swojemu? By przyjąć płaszcz mistrza, ale trzymać go w swoich dłoniach i samodzielnie decydować, jak korzystać z jego mądrości, wiedzy, doświadczenia? To kluczowy moment, kiedy przyjaźń mówi: „Sprawdzam!”. Jeśli jest więzią życiodajną, rozstąpią się przed nami wody lęku i niepewności. Jeśli była relacją toksyczną, możemy w nich utonąć. To także moment, kiedy sprawdza się nasze zaufanie Panu.