Spektakularne wydarzenie. Szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru, nad zebranymi języki niby z ognia, udzielony wszystkim dar mówienia językami, no i jakiś nagły przypływ odwagi, by w końcu pokazać się światu. Tak przychodzi do uczniów Jezusa Duch Święty. Zstępuje nie tylko na apostołów – św. Łukasz pisze, że zgromadzili się „wszyscy”. Wcześniej, przy wyborze Macieja, było ich około 120. Więc mniej więcej tylu musiało być i teraz.
Dlaczego tak spektakularnie? Wyjaśnienie znajdujemy w dalszej części opowieści. Chodziło nie tylko o samo wylanie Ducha, ale o to, by nauką Jezusa zainteresować innych mieszkańców Jerozolimy. Widowiskowość wydarzenia sprawiła, że zbiegli się oni, by zobaczyć, co się dzieje. Piotr zaś miał okazję wytłumaczyć: spełnia się proroctwo Joela o wylaniu w ostatnich dniach „Ducha na wszelkie ciało”. A stało się możliwe, bo tego Jezusa, którego wyście zabili, Bóg wskrzesił i przekazał Mu władzę nad wszystkim. Oto dowód: teraz, zgodnie z zapowiedzią, zsyła On swojego Ducha. Efekt był imponujący. Św. Łukasz pisze, że tego dnia przyłączyło się do uczniów aż trzy tysiące osób.
Dość znamienny jest fakt, że Duch Święty, manifestując swoją obecność w tak przeróżny sposób, pozostaje ukryty; nie można wprost Go zobaczyć, usłyszeć, dotknąć. Kto będzie chciał – uwierzy. Ten, kto nie będzie chciał, łatwo znajdzie wytłumaczenie, że to przypadek, zbieg okoliczności. Albo – jak uznali niektórzy ze świadków zstąpienia Ducha Świętego, słysząc uczniów mówiących różnymi językami – że to skutek nadużycia alkoholu. Bóg do wiary nie zmusza. Ani nie przytłacza mocą argumentów nie do zbicia, ani nie stawia przed faktami nie do podważenia. Widać chce, by człowiek wierzył w Niego i kochał Go bez przymusu. Ale fakt, że mimo to w tamten dzień odmieniły się serca trzech tysięcy ludzi, daje mocną nadzieję, że i w naszych czasach Duch Święty może sobie poradzić z ludzką obojętnością i niewiarą.
A cud mówienia różnymi językami jest odwróceniem tego, co stało się pod wieżą Babel, gdzie wskutek pomieszania języków ludziom nie udało się dokończyć budowy. Ludzkość zjednoczona ze sobą bez Boga nie zbuduje niczego sensownego. Ale jeśli zjednoczy się w Bogu – może osiągnąć bardzo wiele.
Nagle dał się słyszeć z nieba szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru, i napełnił cały dom, w którym przebywali. (Dz 2,2)
Bóg kocha gwałtowną miłością. Oznacza to nieskończony poryw pragnień, który wolny jest od wszystkiego, co zwykliśmy kojarzyć z powierzchowną niestałością. Zbyt mocno tkwią w nas małostkowe opory lub asekuracyjna połowiczność, by potrafiła nas zdobyć miłość pozbawiona wyrazistej żarliwości i mocy. Za dużo w nas lęku, by zdołał się przezeń przebić Bóg grzeczny i onieśmielony jak kruchy nastolatek. W Jego gwałtowności ujawnia się odwieczna wierność i trwałość zamierzeń. Taka miłość wzbiera potęgą zdolną rozdzielić wody niemożności, odgradzające nas od zwycięstwa niosącego wolność (Wj 14,21). Gwałtownie wiejący Wicher Ducha gasi płomyki naiwnych oczekiwań, aby w ich miejscu rozpłomienić wielkie nadzieje (Dz 2,2). Wyobrażenia o Bogu - malutkie jak chwilowy blask zapałki - Duch chce zdmuchnąć tchnieniem Tajemnicy. Wtedy - w nowym świetle zobaczymy Światło (Ps 36,9). Porywająca wielkość Boga może rozpalić naszą nieśmiałą duchową tęsknotę. Jest wiatrem w żagle tej najważniejszej wyprawy po pełnię życia w Tym, który nas wzywa do swojego Królestwa. Gwałtowna miłość dodaje Ducha naszej niepewności, która często wątpi czy jesteśmy zdolni kochać inaczej niż na kształt sztucznego ognia. Rozwiązuje języki tym, którzy boją się ogłaszać wiarę w miłość.
1. Duch Święty jest darem dla Kościoła jako całości i zarazem darem dla pojedynczego ochrzczonego. Święty Paweł skupia się w tym fragmencie na działaniu Ducha Świętego w człowieku. Każdy z nas, obdarowany Duchem w sakramentach chrztu i bierzmowania, nie staje się od razu kimś uduchowionym, wolnym od pokus i upadków. Właściwie walka dopiero się zaczyna. Jako chrześcijanie, czyli ludzie namaszczeni przez Ducha, mamy dać się Jemu prowadzić. „Mając życie od Ducha, do Ducha się też stosujmy”. Prymat ducha nie może jednak oznaczać pogardy dla ciała. Jezus dokonał odkupienia naszego ciała, a nie wyzwolenia od niego.
2. Jesteśmy i pozostaniemy osobami duchowo-cielesnymi. Dlatego nawet jeśli dajemy się prowadzić Duchowi Świętemu, to zawsze napotkamy na opór naszej ludzkiej natury skażonej przez grzech. „Ciało” w tym kontekście nie oznacza organizmu, cielesności człowieka. „Ciało” oznacza człowieka, który daje się prowadzić tylko i wyłącznie instynktom, pożądaniom. Oznacza „starego człowieka”, który utracił pierwotną niewinność i wciąż odtwarza w swej historii grzech Adama – próbuje być szczęśliwy i wolny bez Boga, wbrew Jemu, na swoich warunkach. Każdy człowiek nosi w sobie to pęknięcie. Coś sprowadza go na dno, ku pogoni za zmysłową przyjemnością, nawet za cenę utraty godności. A jednocześnie nawet na dnie człowiek wie, że jest powołany do czegoś wzniosłego, wielkiego, czystego, pięknego.
3. Paweł konkretyzuje. Człowiek żyjący według „ciała” rodzi uczynki, które go poniżają, szpecą, ranią jego człowieczeństwo i prowadzą ostatecznie do zatracenia. „Ci, którzy się takich rzeczy dopuszczają, królestwa Bożego nie odziedziczą”. To zdanie jest ostrzeżeniem, bo przecież Bóg nie chce śmierci grzesznika, ale jego nawrócenia. Linia demarkacyjna między grzechem a owocami Ducha Świętego jest jasna i nie można jej zamazywać w imię fałszywie pojętego miłosierdzia. Komuś, kto trwa w uczynkach „ciała”, kto notorycznie je popełnia, nie można błogosławić na dalsze trwanie w złu. Trzeba go ostrzec, że żyjąc w ten sposób, zabija w sobie ducha, rezygnuje z Królestwa Bożego. Tyle dziś mówi się o rozeznawaniu. Czyż istotnym elementem tego procesu nie jest nazywanie po imieniu uczynków ciała, tak jak to robi św. Paweł? Posługa miłosierdzia nie może być towarzyszeniem w grzechu, ale ukazywaniem drogi ku dobru.
4. Kto poddaje swoje życie Duchowi Świętemu, wydaje dobre owoce. Wszystkie one są jakimś aspektem miłości. Bo Duch Święty sam jest Miłością. „A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami”. Ukrzyżowanie prowadzi do zmartwychwstania. Kiedy nasze ciało zaczyna płonąć pożądliwością, wydaje się, że są tylko dwa wyjścia: zaspokoić te pragnienia lub je stłumić. Jest jednak trzecie rozwiązanie: odkupienie ciała. Dokonuje się ono przez „ukrzyżowanie” pożądania, po to, by „zmartwychwstać”. Czyli poddać ciało duchowi i w ten sposób znaleźć pokój. Nie wyrzekać się ciała, ale włączyć je w miłość, aby potrafiło kochać tak, jak kocha Bóg.
A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami. (Ga 5,24)
Po czym poznać człowieka wierzącego? Na to pytanie mamy z pewnością własne odpowiedzi. Co jednak mówi nam na ten temat Słowo Boże? „A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami. Mając życie od Ducha, do Ducha się też stosujmy.” Miarą naszej przynależności do Chrystusa jest życie według Ducha. Człowiek napełniony Duchem Świętym potrafi oprzeć się swojej cielesności, która przejawia się przez spory, nienawiść, nieczystość, pijaństwo, czy niezgodę, a w jej miejsce pojawia się miłość, radość, uprzejmość czy cierpliwość… Potrzebujemy więc doświadczyć przemiany naszego wnętrza, a nie pozostawać jedynie przy pozornej czy wyuczonej pobożności, która dotyka tylko zewnętrznej warstwy naszego zachowania. Prawdziwe i trwałe zmiany - w tym nasze nawrócenie - dokonują się w głębi naszego serca i to one przemieniają nasze zewnętrzne czyny. Droga prowadzi od wnętrza na zewnątrz, a przewodzi jej Duch Święty.
Fascynujące są chwile, gdy w naszym życiu spotykamy ludzi pełnych Ducha. Kilka lat temu miałem okazję spotkać i poznać ojca Raniero Cantalamessę, dziś kardynała, wieloletniego kaznodzieję domu papieskiego. Nigdy nie zapomnę jednej chwili podczas jego nauczania, gdy spokojnie siedziałem na krześle, słuchając Jego słów, w pewnym momencie zacząłem doświadczać bliskości Boga w sposób tak wyjątkowy, że zalałem się łzami i sam przeżywałem swoje spotkanie z Bogiem tak mocno, jak na głębokiej modlitwie. Po tym doświadczeniu nie miałem wątpliwości, że ten człowiek jest napełniony Duchem Świętym i ma głębokie życie modlitewne. Nie potrzebowałem tego sprawdzać, ani upewniać się, jak blisko Boga żyje. To po prostu czuć sercem. Takich świadków zmartwychwstałego potrzebuje dzisiejszy świat.
Nowoczesna mentalność cierpi na kompleks ciągłych wątpliwości. Nie ma w niej niczego prawdziwego ani dobrego samego w sobie. Wszystko zależy od kontekstu, umowy czy użyteczności. Przyjmuje się za aksjomat tezę Hansa Kelsena, że jedynie słuszna jest postawa Piłata, który stawia pytanie: „Cóż to jest prawda?”. Prawdę w nowoczesnym społeczeństwie zastępuje wybór większości. Kwestionowanie prawdy ostatecznej ma oznaczać, że Bóg nie może nam podarować prawdy o sobie, że nie jest nam w stanie otworzyć oczu. Jeśli rzeczywiście urodziliśmy się nieuleczalnie ślepi, nie mamy żadnego interesu w szukaniu prawdy. Jesteśmy skazani na nieuchronne uderzanie po ciemku głową w mur. Przewidując ten obrót sprawy, wbrew logice Piłata, Jezus obiecał swoim uczniom Kogoś, kto odsłoni przed nimi całą prawdę i naprowadzi ich na nią. Duch Święty jest przez Chrystusa nazwany jednocześnie Duchem Prawdy oraz Pocieszycielem. To ogromna radość odnaleźć prawdę w życiu. Edyta Stein, mimo że w wieku 14 lat ogłosiła się ateistką, ani na chwilę nie przestała poszukiwać ostatecznych odpowiedzi na palące pytania. W tamtym czasie plagą, zarówno w jej rodzinie, jak i w coraz bardziej bogacącym się społeczeństwie, było odbieranie sobie życia przez osoby, którym nie brakowało zasobów w portfelu. Nie tyle konta bankowe, ile dusze zionęły pustką. – To jest prawda! – zawołała Edyta, kończąc czytanie autobiografii św. Teresy z Ávili. Jako karmelitanka, wywleczona przez hitlerowców z klasztoru w Echt i umieszczona w obozie przejściowym w Westerbork, miała możliwość skorzystania z próby ucieczki. „Czyż miałabym uchylić się od konsekwencji chrztu? Jeśli nie mogłabym dzielić losu z innymi, to moje życie nie byłoby nic warte” – powiedziała z uśmiechem, pozwalając się wraz z innymi ochrzczonymi Żydami zapakować do bydlęcych wagonów jadących do Auschwitz. Tak działa w Jezusowych uczniach Duch Święty. Kiedy Józefowi Ulmie doradzano po cichu: „Pozbądź się tych Żydów z domu, nie narażaj siebie ani rodziny”, odpowiadał, cytując fragmenty Pisma Świętego. Jak Jezus na pustyni w stosunku do kuszącego diabła. Siłę do wytrwania przy prawdzie daje tylko Duch Święty. On zapewnia nas, że Prawda istnieje i wcieliła się doskonale w Osobę Jezusa Chrystusa.
Jeśli światło odkupieńcze Chrystusa z jakichś powodów miałoby zgasnąć, świat, mimo całej swej mądrości i technologii, popadłby w zgrozę i przygnębienie. Poczucie niezadowolenia i klęski weźmie górę nawet tam, gdzie dobrobyt i wolność osiągnęły poziom dotąd niespotykany. Najbardziej charakterystycznymi przejawami braku nadziei są zarozumiałość i rozpacz. Prawdziwa nadzieja nie jest zależna od naszych wysiłków, ale od łaski kochającego Boga. Uzdalnia nas do robienia tego, czego sami z siebie nie bylibyśmy w stanie uczynić. Ludzie żyjący w ten sposób są rozpaleni do białości ogniem Ducha Świętego. Przeżywają w całej pełni wzniosłą przygodę bycia uczniem Chrystusa. Życie chrześcijanina wymaga nieraz samozaparcia i poświęcenia. Wyrzeczenia te wiodą jednak do przeżywania miłości i radości, o jakich większości ludzi nawet się nie śniło.