na nowo zrodził nas do żywej nadziei: do dziedzictwa niezniszczalnego i niepokalanego, i niewiędnącego, które jest zachowane dla was w niebie. (1P 1,3b-4)
Dwoimy się i troimy, by zostawić po sobie jakiś ślad na ziemi. Tak, współuczestnictwo w ciągu dalszym stwarzania świata, pomnażanie talentów - to część naszego powołania. Tym większe, im mocniejsze doświadczenie, że wszystko jest łaską. Równocześnie jednak perspektywa „dziedzictwa niewiędnącego, zachowanego w niebie” daje uwalniający, ozdrowieńczy dystans do naszych osiągnięć, planów, miejsc, a nawet relacji z ludźmi. I rosnące poczucie, że nigdzie nie jesteśmy do końca u siebie. Najtrafniej wyraził to Miłosz w genialnym „Gdziekolwiek”:
Gdziekolwiek jestem, na jakimkolwiek miejscu
na ziemi, ukrywam przed ludźmi przekonanie,
że n i e j e s t e m s t ą d.
Jakbym był posłany, żeby wchłonąć jak najwięcej
barw, smaków, dźwięków, zapachów, doświadczyć
wszystkiego, co jest
udziałem człowieka, przemienić co doznane
w czarodziejski rejestr i zanieść tam, skąd
przyszedłem.
O. Piotr Rostworowski, w komentarzu do 1 Listu św. Piotra, napisał, że od samego początku w tym liście „człowiek ukazuje się jako porwany przez Boga z poziomu przyrodzonego życia w świecie do jakiegoś życia nowego”. I że „od momentu jego usłyszenia [tego powołania, porwania] człowiek na własnej, naturalnej płaszczyźnie nie ma oparcia, nie ma domu, jest pielgrzymem i wędrowcem”.
Nic tu po nas. Nie jesteśmy stąd.
Gdy Jezus wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, zaczął Go pytać: «Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?»
Jezus mu rzekł: «Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę».
On Mu odpowiedział: «Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości».
Wtedy Jezus spojrzał na niego z miłością i rzekł mu: «Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną». Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.
Wówczas Jezus spojrzał dookoła i rzekł do swoich uczniów: «Jak trudno tym, którzy mają dostatki, wejść do królestwa Bożego». Uczniowie przerazili się Jego słowami, lecz Jezus powtórnie im rzekł: «Dzieci, jakże trudno wejść do królestwa Bożego tym, którzy w dostatkach pokładają ufność. Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego».
A oni tym bardziej się dziwili i mówili między sobą: «Któż więc może być zbawiony?»
Jezus popatrzył na nich i rzekł: «U ludzi to niemożliwe, ale nie u Boga; bo u Boga wszystko jest możliwe».
Jednego ci brakuje. (Mk 10,21)
Ile jestem w stanie oddać, aby być przy Bogu i z Bogiem? Co w moim życiu ciągle szepcze lub krzyczy, że jest ważniejsze od Niego? Co tak kurczowo ściskam w swoich dłoniach, że nie jestem w stanie uchwycić się Boga i Jego się trzymać? Jak ewangeliczny młodzieniec jesteśmy w stanie wyliczać Bogu i ludziom swoje zasługi. Odcinać kolejne kupony z listy życiowych sukcesów. Przyszywać do swojego mundurka emblematy potwierdzające zdobycie kolejnych sprawności na drodze do doskonałości. A Jezus tylko spogląda na nas z miłością i mówi: „Ja chcę Ciebie”. Przez igielne ucho przeciśniemy się tylko nadzy. Pozostawiając za sobą wszystko, z wyjątkiem serca. Jezus o nie dziś prosi młodzieńca i Ciebie.
Ewangelia z komentarzem. Ile jestem w stanie oddać, aby być przy Bogu i z Bogiem?
Zobacz: Teksty dzisiejszych czytań
Czytając o dzisiejszym patronie, przypomniałem sobie słowa, które w czasie homilii wypowiedział ks. abp Grzegorz Ryś. Zanim jednak do tych słów dojdę, wcześniej zaprezentuję jego, św. Augustyna z Canterbury. Żył w VI wieku i wszystko na to wskazuje, że był opatem benedyktyńskiego klasztoru św. Andrzeja w Rzymie. W końcu z jakiego innego powodu, zostałby w roku 596 postawiony przez papieża na czele grupy 40 mnichów, którzy mają się udać z Dobrą Nowiną do Anglii? I jeszcze ta sakra biskupia, którą za zezwoleniem Ojca św. przyjął już w drodze, z rąk biskupa Arles. No a potem cała grupa dociera na północne wybrzeże Galii, gdzieś w okolice Calais. Jest początek roku 597 roku, wieje porywisty mroźny wiatr, a wody Kanału La Manche są wzburzone. I choć od Anglii dzielą ich już tylko 33 km, to żaden z benedyktynów, nawet św. Augustyn, nie pali się by wsiąść do łodzi i pokonać ten króciutki dystans. Zamiast tego decydują się napisać do papieża list z pytaniem, czy na pewno mają wyruszyć z Dobrą Nowiną właśnie tam. Przecież dotychczasowe próby ewangelizowania tej wyspy kończyły się porażką, ostatni chrześcijanie chronili się w górach Walii, a do tego szansa schwytania i trafienia na targ niewolników, graniczyła z pewnością. Dlatego właśnie zakonnicy pod wodzą dzisiejszego patrona, zamiast pokonać owe marne 33 km na pokładzie statku, wolą słać list do Rzymu – z Calais to jakieś 1560 km. Ku ich przerażeniu odpowiedź przychodzi jednak szybko. „Idźcie, w imię Boże! - pisze do nich św. Grzegorz Wielki, papież, tak samo zresztą jak i oni benedyktyn - Im większe przeszkody, większa korona nagrody! Niech łaska Wszechmogącego Boga chroni was i umożliwi mi oglądanie owoców waszej pracy w domu niebiańskim! Choć nie mogę dzielić waszych trudów będę miał udział w waszych żniwach, bowiem Bóg wie, że nie brak wam dobrej woli”! Cóż było robić... nasz dzisiejszy święty wsiada więc z 40 współbraćmi na okręt i obiera kurs na wybrzeże Anglii, wprost w paszczę lwa. Ląduje na wyspie w Wielkanoc roku 597, czego widomym znakiem, jest po dziś dzień krzyż-obelisk w Ebbsfleet. Zamiast jednak śmierci, spotyka ich wszystkich życzliwe przyjęcie ze strony króla Kentu, Etelberta, na ten czas jeszcze poganina, ale w niedalekiej przyszłości świętego. Otóż król razem z małżonką, Bertą, córką chrześcijańskiego władcy Paryża, nie tylko zgadza się, by zakonnicy głosili w jego królestwie Dobrą Nowinę, ale i sam postanawia po pewnym czasie przyjąć chrzest, a nawet oddaje misjonarzom kawałek ziemi w Canterbury, by postawili tam kościół – zalążek późniejszej katedry, która na 1000 lat stanie się siedzibą katolickich prymasów Anglii, spośród których św. Augustyn z Canterbury jest pierwszym. A teraz, skoro już wszystko o nim wiemy, czas wrócić do abp Grzegorza Rysia i jego słów, które prosto wyjaśniają to, dlaczego chwała nieba stała się udziałem dzisiejszego patrona. Cytuję: „Na czym polega cud przejścia przez Morze Czerwone? Nie na tym że się woda rozstąpiła – Pan Bóg może przecież zrobić wszystko. Prawdziwy cud polegał na tym, że Żydzi przeszli przez to morze, że się odważyli wejść w środek tego morza.” Chciałoby się dopowiedzieć, że zaufali Bogu, tak jak wiele wieków później św. Augustyn z Canterbury stawiający stopę na angielskiej plaży. A propos wiecie kiedy umarł? 26 maja 604 lub 605 roku mając na swym koncie ok. 10.000 ochrzczonych mieszkańców Anglii.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.