Historia, którą słyszymy w pierwszym czytaniu tej niedzieli, to ciekawy przykład zarówno roztropności, jak i odwagi cechującej chrześcijan czasów apostolskich. Przypomnijmy: Szaweł – Paweł jeszcze parę lat wcześniej był prześladowcą Kościoła. „Siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich” – scharakteryzował go święty Łukasz. Z taką intencją ruszył do Damaszku. Odmieniło go spotkanie z Jezusem: nie tylko uwierzył w Niego, ale i stał się Jego gorliwym zwolennikiem. Z tego powodu musiał z Damaszku uciekać. Ale w Jerozolimie o tym nie wiedziano. Dopiero Barnaba – lewita rodem z Cypru, który kierując się wiarą, swój majątek przeznaczył na potrzeby Kościoła – przekonał apostołów, by zaufali późniejszemu Apostołowi Narodów. Potem zaś, gdy Paweł znów się naraził wrogom Jezusowej nauki, wysłali go do jego rodzinnego Tarsu. Roztropność i odwaga – to dwie cnoty, które charakteryzują bohaterów tej opowieści. Roztropność uczniów Jezusa w Jerozolimie, którzy ostrożnie podchodzą do późniejszego apostoła pogan, ale gdy widzą, że zagraża mu niebezpieczeństwo, usuwają go z oczu jego przeciwników. A jednocześnie odwaga otwarta na to, co robi Bóg: apostołowie nie trwają uparcie w raz przyjętej ocenie Szawła. Dają się przekonać Barnabie, że dawny prześladowca naprawdę jest już innym człowiekiem. Trudno nie zauważyć, że ta ich postawa wynika z przeświadczenia, iż będąc w ręku Boga, muszą być na Jego działanie otwarci. Nawet jeśli to, co się dzieje, jest dla nich po ludzku zaskoczeniem. To ważna wskazówka dla nas, chrześcijan XXI wieku. W podejściu do różnych zaskakujących spraw trzeba nam roztropnej ostrożności. Warto zawsze próbować przekonać się, na ile są naprawdę działaniem Boga, a nie ludzkim oszustwem. Potrzeba nam też jednak wypływającej z zaufania Bogu odwagi, by nie opierać się temu, co zrządza, hojnie rozdając swoje łaski. By nie okazało się, że nasza ostrożność jest przeciw Niemu. Historia ta też przypomina, że Bóg naprawdę działa. Często w mało przewidywalny dla nas sposób. W czasach, gdy po ludzku wydaje się, że wszystko zmierza w złym kierunku, to źródło nadziei, a także radości i pokoju.
Dopiero Barnaba przygarnął go i zaprowadził do Apostołów, i opowiedział im, jak w drodze [Szaweł] ujrzał Pana, który przemówił do niego, i z jaką siłą przekonania przemawiał w Damaszku w imię Jezusa (Dz 9, 27)
Dobro płynące z ludzkiego serca potrafi z małych rzeczy zrobić wielkie i z siłą słońca roztapia okowy niepewności, które stają się przeszkodą do wzrostu. Barnaba to mężczyzna, który kocha spontanicznie i żywiołowo. Ktoś, kto tak potrafi żyć - zasługuje na miano dobrego człowieka. Nie zarabia on na pochwały, ani nie usiłuje zaskarbić sobie uznania ludzi, czy samego Boga. Po prostu - widząc, że może umocnić innych w ich drodze - szybko dołącza z radością jako życzliwy towarzysz. Ma szeroko otwarte oczy, które umieją dostrzec wokół siebie możliwość rozkwitu. Porusza go dobro, jakie widzi i z radością zaprasza je całym sobą do wzrostu. Dobry człowiek swoją subtelną obecnością poszerza krąg życia i wnosi Boską czułość pełną nadziei. Jest w nim zarazem delikatność dotyku, jak i siła, która niesie wsparcie. Znamy tę siłę z przyjaźni oraz takich odsłon ojcostwa, gdzie słowo i uścisk są jak orzeźwiający górski strumień. Niezbędna jest tu oczywiście mądrość, jak i wyczucie chwili. Nawrócony przez Jezusa Szaweł doświadczył mocy przeobrażającego światła. Aby jednak stać się człowiekiem o wielkim sercu, potrzebował dobroci Barnaby (Dz 9, 27). Wielkie, nadprzyrodzone poruszenia stają się życiodajne dopiero wtedy, gdy ogrzewa je ciepło ludzkiego serca.
1.„Nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą”. To jasne wezwanie. Można dużo gadać o miłości do Boga lub do człowieka, ale miłość to nie gadanie, lecz czyn i prawda. Ten, kto kocha, jest motywowany do działania. W gruncie rzeczy nie ma na ziemi siły, która bardziej mobilizowałaby człowieka do czynów, nawet takich, które wydają się ponad ludzkie siły. Kto kocha, ten dostaje skrzydeł. Jest gotów dać z siebie wiele, bardzo wiele, nawet oddać życie. Prawda to zgodność deklarowanej miłości z postawą, z czynami, z wyborami. Miłość i prawda są ściśle ze sobą związane, bo Bóg jest prawdą i miłością.
2.„A jeśli serce oskarża nas…” Nasze sumienie raz po raz wyrzuca nam popełniony grzech, stawia nas w stan oskarżenia. Takie jest zadanie sumienia – nazywać po imieniu zło i dobro w naszym życiu. Wyrzuty sumienia to trudny psychologicznie moment. Jeśli oskarżenia mają ciężki kaliber, można łatwo osunąć się w jakiś rodzaj samopotępienia w stylu Judasza. Świadomość popełnionego zła burzy nasze poczucie wartości, ściąga nas w dół, ku przepaści. Jeśli tych oskarżeń jest wiele, człowiek może zwątpić w siebie, w dobro swojej osoby. „Jestem do niczego” – nieraz ktoś wyciąga taki wniosek. Człowiekowi w takim stanie ducha trzeba koniecznie przypomnieć: „Bóg jest większy niż nasze serca i zna wszystko”. Sumienie jest ostatecznie narzędziem w ręku Boga, który nie chce naszej zguby, ale naszego nawrócenia. On zna nas lepiej niż nasze sumienie, niż my sami. Prawda o popełnionym złu nie oznacza, że Bóg odwróci się od nas. Jego miłosierdzie jest bez miary. Trzeba zachować ufność w Nim zawsze. Także, a może zwłaszcza wtedy, gdy poznajemy naszą nędzę. Wiedza o naszej nędzy winna uczyć nas pokory i zaufania do Boga. Rozpacz to dzieło diabła.
3.„Przykazanie zaś Jego jest takie, abyśmy wierzyli w imię Jego Syna, Jezusa Chrystusa, i miłowali się wzajemnie tak, jak nam nakazał”. Wiara w Jezusa prowadzi do miłości. Nie można wierzyć w Niego, nie kochając bliźniego tak, jak On nas umiłował. Wiara nie jest teorią, ideą, ale jest praktyką, jest wiernością Temu, który jest miłością. Wszystkie przykazania sprowadzają się ostatecznie do jednego – przykazania miłości.
4.„Kto wypełnia Jego przykazania, trwa w Bogu, a Bóg w nim”. Ten, kto idzie drogą miłości, starając się naśladować Chrystusa, doświadcza głębokiej komunii z Bogiem, jest z Nim jedno. Niekoniecznie oznacza to, że w jakiś sposób „czujemy” w sobie Boga, że doświadczamy duchowych przyjemności, mistycznej ekstazy. Owszem, czasem Bóg może nas poczęstować takim „cukierkiem”, jakby pocałunkiem na drogę. Ale pocałunki to tylko znaki miłości, zaś miłowanie czynem i prawdą to obowiązki, trud wierności, codzienna harówka, pilnowanie terminów, słowność, solidność, odpowiedzialność, troska, nieprzespane noce, poranne wstawanie, słowem – krew, pot i łzy. Za mocne? Za trudne? Nikt nie mówi w Biblii, że miłość jest czymś łatwym. Najdoskonalszym znakiem miłości jest krzyż. Każda prawdziwa miłość musi nabierać tych kształtów.
Kto wypełnia Jego przykazania, trwa w Bogu, a Bóg w nim; a to, że trwa On w nas, poznajemy po Duchu, którego nam dał (1 J 3, 18-24)
„A to, że Bóg trwa w nas poznajemy po Duchu, którego nam dał” - mówi nam dziś św. Jan. Jak jednak rozpoznać działanie Boga w człowieku? Po czym przekonać się, że działa w nim Boży Duch? W środowisku charyzmatycznym od lat krąży powtarzany często dowcip o proboszczu parafii i grupie zagorzałych świeckich ze wspólnoty odnowy, którzy chcieli pomodlić się nad ich pasterzem. „Proszę księdza, chcielibyśmy pomodlić się nad księdzem o Ducha Świętego!”. Proboszcz ze stoickim spokojem i pełnym przekonaniem odpowiada: „Ja Ducha Świętego mam od chrztu i bierzmowania…”. „To my pomodlimy się o to, żeby to było widać!” - odpowiedzieli świeccy. O. Raniero Cantalamessa, kaznodzieja papieski powiedział kiedyś, że nie chodzi w naszym rozważaniu tak naprawdę o to, czy mamy Ducha Świętego, ale o to, czy Duch Święty ma nas. Czy pozwalamy Mu działać w naszym życiu, czy pozwalamy się Mu prowadzić. Święty Paweł w Liście do Galatów zostawił nam listę owoców, po których możemy poznać czy pozwalamy się prowadzić Bożemu Duchowi. Nie jest to lista darów, lecz owoców, które - jak sama nazwa wskazuje - pojawiają się w życiu tych, którzy w Bogu trwają. „Owocem zaś ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie. Przeciw takim [cnotom] nie ma Prawa” (Gal 5,22-23). Z mojego doświadczenia lat bycia we wspólnocie wiem, że potwierdzeniem na czyjeś dojrzałe życie w Duchu Świętym nie są wcale spektakularne dary, jak uzdrowienie czy wielkie proroctwa. Bóg udziela darów za darmo, komu chce i kiedy chce. Nie jest to dowód na dojrzałość duchową człowieka, lecz na miłosierdzie Boga, który posługuje się marnymi narzędziami. Dowodem są owoce Ducha które pojawiają się jako widoczny znak zakorzenieniu w modlitwie, trwania w Bożym Słowie, zgodzie na to, aby Bóg kształtował nasze życia zgodnie z Jego wolą. Chodzi o to, aby nasz charakter ukazywał charakter Boga. Nigdy nie zapomnę słów, które usłyszałem na początku mojej drogi z Bogiem od mamy jednego z byłych gangsterów, który składał świadectwo swojego nawrócenia. Uwierzyła ona w Boga po tym, gdy po pewnym czasie od jego domniemanego nawrócenia przyszedł on do jej domu, usiadł przy herbacie i - jak sama powiedziała - „tak dobrze było z nim być, miał w sobie spokój i miłość, jakiej nigdy wcześniej w nim nie spotkałam”. Możemy być tak pełni Ducha Bożego, że będziemy składać świadectwo o Jego obecności bez potrzeby otwierania naszych ust.
Krzew winorośli składa się z dwóch zupełnie różnych części. Zielone pędy, czyli latorośle z liśćmi i owocami, wyrastają z suchego, chropowatego pnia. Pędy te trzeba przycinać, żeby winorośl lepiej i obficiej owocowała. To my jesteśmy zielonymi gałązkami wyrastającymi z Chrystusa, pnia winnego krzewu, i musimy trwać w Nim, jeśli chcemy mieć w sobie Jego Boskie życie. Czasownik „trwać” (gr. meno) oznacza wspólne życie w głębokim zjednoczeniu z Jezusem. Latorośl nie ma nic, czego by nie czerpała z pnia krzewu. Oddzielona od pnia, więdnie i usycha. Jeśli jednak jest z nim złączona, wydaje piękne owoce. Dzieje się tak, gdy pozwalamy Duchowi działać w nas i przez nas. Nasza jedność z Chrystusem w Duchu Świętym pozwala nam skutecznie pracować na rzecz innych. Jacques Maritain tajemnicę tej skuteczności wyjaśniał następująco: „Działanie katolickie, aby mogło być katolickie, musi być napędzane kontemplacją. Potrzebujemy najpierw kontemplacji, a potem możemy działać”.
Jezus mówi, że nasza relacja z Nim wymaga ciągłego oczyszczania. Odradzamy się na nowo przez trzy jego formy: krzyż, kielich i konflikty. Krzyże zazwyczaj przychodzą z zewnątrz. Dostarczają nam ich inni ludzie oraz nasze ciało. Nie zależą od naszego sposobu życia. Kielich oznacza gorycz pochodzącą od Boga. Ojciec przekazał Synowi kielich wypełniony grzechami świata, Syn zaś musiał go wypić do samego dna, by zatrzymać na sobie zło prowokowane przez innych. Wreszcie konflikty wybuchają między ludźmi zaangażowanymi we wspólne sprawy. Wystarczy przywołać ostry spór między św. Pawłem i św. Markiem. Ich drogi się rozeszły. Paweł z Sylasem poszli w jedną stronę, a Barnaba udał się z Markiem na Cypr. Wszyscy oni mieli świadomość, że ich konflikty nie są godne Tego, który wybaczał nawet swoim oprawcom. W takiej sytuacji niecierpliwość i skłonność do rzucania oskarżeń są zgubą ludzkości. Najlepszym rozwiązaniem jest milczenie. Jeśli w jakimś konflikcie mamy rację, Bóg wzywa nas, abyśmy wszelkie krzywdy wchłaniali niczym gąbka, a jeśli nie mamy racji, powinniśmy dostrzegać w innych ludziach narzędzie wypełniania Bożej woli. Nieraz wszystkie nasze plany rozbijają się o charaktery ludzi, z którymi musimy mieć do czynienia. Inni potrafią być krępujący i trudni. Wielkim krokiem ku mądrości jest zdanie sobie sprawy, że my też jesteśmy osobami tego samego rodzaju. Też mamy jakąś fatalną wadę charakteru. Wszystkie nadzieje i plany innych rozbijały się wielokrotnie o nasz charakter, tak samo jak nasze nadzieje i plany rozbijają się o ich charaktery. Trudno jest wtedy wyrzucić do kosza przekonanie o własnej nieomylności. Wszechmogący Bóg może posługiwać się innymi ludźmi jako narzędziami naszego oczyszczenia, o ile dostrzegamy, jak bardzo tego potrzebujemy. Nie może natomiast niczego zrobić dla kogoś, kto jest przeświadczony o własnej niewinności i o wszystko obwinia innych. Oczyszczenie jest konieczne, by każdy z nas stawał się coraz bardziej godny powierzonego mu skarbu.