Jest już po zesłaniu Ducha Świętego. Apostołowie „z mocą” – jak podkreśla autor Dziejów – świadczą o Jezusie. Uzdrawiają chromego od urodzenia, ale też zaczynają się ich kłopoty z Sanhedrynem. Kościół jednak rośnie. Przyłącza się doń coraz więcej entuzjastów, którzy uwierzyli, że Jezus zmartwychwstał, że faktycznie był obiecanym Mesjaszem. I ten entuzjazm, gotowy dla sprawy Chrystusa porzucić wszystko inne, wyczuwa się w charakterystyce owej pierwszej wspólnoty uczniów.
„Jeden duch i jedno serce”. A więc jednomyślność, wspólne dążenie. Wspólne, entuzjastyczne zapatrzenie się w Chrystusa, dającego wierzącym w Niego pewność, że zmartwychwstaną i będą żyli wiecznie. I, co dziwi dziś chyba najbardziej, wspólnota dóbr; bogatsi nie tyle nawet dzielą się z biednymi, ile sprzedają swoje majątki, a wszystko oddają do wspólnej, zarządzanej przez apostołów kasy. Warto uświadomić sobie, iż pierwsi chrześcijanie byli przekonani, że Chrystus powróci niebawem. Nie było więc powodu, by zabezpieczać się na przyszłość. Doprowadziło to z czasem do poważnego zubożenia chrześcijan w Jerozolimie, na rzecz których, jak dowiadujemy się z Dziejów Apostolskich, urządzano nawet zbiórki w innych, powstałych później wspólnotach. Jednak postawa tych pierwszych chrześcijan pokazuje, że ich wiara była konsekwentna. Za deklaracjami szły konkretne postawy. Wymagające nieraz wywrócenia swojego życia do góry nogami.
Dziś, słysząc tę charakterystykę pierwszej wspólnoty uczniów, chyba o konsekwentność swojej wiary powinniśmy przede wszystkim pytać. Czy faktycznie jesteśmy zapatrzeni w Chrystusa i ożywieni nadzieją, którą nam przynosi? Czy dla Zbawiciela i tej nadziei potrafimy wznieść się ponad spory i utyskiwania? No i na ile potrafimy na rzecz Ewangelii zrezygnować, jeśli trzeba, ze swojego spokojnego i dostatniego życia, a wybrać pełną ufności niepewność? Bo jeśli naprawdę wierzymy, że dzięki Chrystusowi my też zmartwychwstaniemy, to nie ma powodu, by dla tego skarbu nie zrezygnować z wszystkiego.
„Nikt z nich nie cierpiał niedostatku” (Dz 4,34)
Cenię i lubię koncepcję porozumienia bez przemocy (angielski skrót NVC) Marshala Rozenberga. Jeden z jej elementów to sztuka nazywania potrzeby, która ujawnia się w nas pod osłoną silnego uczucia, często w sytuacji konfliktu. Zdanie w duchu NVC brzmiałoby np. tak: „Czuję złość, kiedy mi przerywasz, bo mam dużą potrzebę szacunku. Proszę cię, abyś pozwalał mi kończyć w rozmowie myśl, którą się z tobą dzielę”. Nazywanie własnych potrzeb jest dla wielu z nas niemałym wyzwaniem. Chodzi nie tylko o te związane z relacjami, ale także wszystkie inne, dotyczące naszej psychiki, ducha i ciała. Wzbiera w nas bogactwo życia, które nie istnieje w próżni - jesteśmy sobie niezbędni lub pomocni w rozkwicie naszych dążeń. Wzrusza mnie to zdanie z Dziejów Apostolskich, które świadczy o wrażliwości pierwszych chrześcijan na potrzeby współsióstr i współbraci z Kościoła: „Nikt z nich nie cierpiał niedostatku, bo właściciele pól albo domów sprzedawali je i przynosili pieniądze uzyskane ze sprzedaży, i składali je u stóp apostołów. Każdemu też rozdzielano według potrzeby”. (Dz 4,34n). Ten rodzaj spostrzegawczości może ochronić wspólnoty przed chłodem grzecznej obojętności, jak też przed tyranią zadań i celów do wykonania. Wrażliwość, która uruchamia wyobraźnię miłości i odwagę do pytań o potrzeby jest krainą, w której życie ujawnia się w całej pełni. Czujemy jego puls i oddech - szanując język uczuć i dążeń w których szukamy empatycznych sprzymierzeńców. Być może jedną z szans, jakie kryją się w liczebnym uszczupleniu naszych wspólnot w Kościele, jest większa wrażliwość na wzajemne potrzeby? Pierwszym jednak człowiekiem, który odpowiada za ich odkrycie i nazwanie, jestem ja sam.
1. Ten sam fragment z Pierwszego Listu św. Jana był już czytany w tym roku – w Niedzielę Chrztu Pańskiego, w wersji dłuższej o trzy wiersze. Czy jest to pomyłka, czy celowy zabieg redaktorów lekcjonarza? Nie wiadomo. W każdym razie kontekst liturgiczny jest dziś inny. Być może o wyborze tego czytania zadecydowało zdanie: „Jezus Chrystus jest tym, który przyszedł przez wodę i krew, i Ducha, nie tylko w wodzie, lecz w wodzie i we krwi”. Woda i krew wypłynęły z boku Jezusa po śmierci na krzyżu i stały się symbolami chrztu i Eucharystii. Umierając, oddał nam swego Ducha. Wszystkie sakramenty są owocem misterium paschalnego Chrystusa, ale zwłaszcza chrzest i Eucharystia nawiązują wprost do Jego śmierci i zmartwychwstania. Chrzest zapoczątkowuje w nas życie, zrodzone na krzyżu. Eucharystia podtrzymuje w nas to życie, uobecniając Jezusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego. W modlitwie mszalnej, kolekcie, odmawianej w Mszy dzisiejszej niedzieli, słychać echo tego Janowego zdania. Ta piękna modlitwa brzmi tak: „Boże zawsze miłosierny, Ty przez doroczną uroczystość wielkanocną umacniasz wiarę Twojego ludu; pomnóż łaskę, której udzieliłeś, abyśmy wszyscy głębiej pojęli, jak wielki jest chrzest, przez który zostaliśmy oczyszczeni, jak potężny jest Duch, przez którego zostaliśmy odrodzeni, i jak cenna jest Krew, przez którą zostaliśmy odkupieni”.
2. „Któż zwycięża świat, jeśli nie ten, kto wierzy, że Jezus jest Synem Bożym?” Warto zatrzymać się nad tym zdaniem. Niedziela dzisiejsza obchodzona jest jako Niedziela Miłosierdzia za sprawą św. siostry Faustyny. Jan pisze o zwycięstwie wiary. W osobie skromnej polskiej zakonnicy ta prawda jaśnieje niezwykłym blaskiem. Jej życie było jak życie Bożego Kopciuszka. Nikt z najbliższego otoczenia nie dostrzegał w niej tego piękna, które zobaczył Jezus. A Boski Oblubieniec wybrał właśnie ją. I ona stała się Jego narzędziem do przypomnienia światu prawdy o Bożym miłosierdziu. Ks. Józef Tischner tuż przed śmiercią napisał esej o miłosierdziu. Zestawił w nim „miłosierdzie” rewolucjonistów, którzy chcieli ulżyć doli cierpiącego ludu, z miłosierdziem, o którym pisali Faustyna w „Dzienniczku” i Jan Paweł II w encyklice Dives in misericordia. To dwa różne miłosierdzia. „Wszystko, co z Boga zrodzone, zwycięża świat”. Zwycięstwo nad niesprawiedliwością, wszelka prawdziwa nadzieja wyzwolenia nie płynie z człowieka ani z żadnej ideologii, ale tylko z Boga. Krzyż i zmartwychwstanie są dziełem miłości Boga, najwspanialszym aktem Jego miłosierdzia. Ratowanie ludu przez rewolucjonistów wszelkiej maści kończy się zawsze morzem ludzkiej krwi. Ratowanie ludu przez Boga dokonuje się przez Krew Jego Syna. Jeden za wszystkich, raz na zawsze. Dlatego Faustyna uczy modlitwy: „Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas i całego świata”. Człowiek przed oczy Boga stawia widok ukrzyżowanego Syna i prosi o zmiłowanie. Popatrz, Boże, na nas przez Niego. Daj nam się obmyć w Wodzie i Krwi z Jego boku i napełnij Jego Duchem. Zwyciężamy, wierząc w Jego zwycięstwo.
Choć drzwi były zamknięte, Jezus przyszedł, stanął pośrodku i rzekł do nich: „Pokój wam!”. A następnie powiedział: „Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam”. „Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: »Weźmijcie Ducha Świętego!«”. Jezus rozpoczął nową drogę, prowadzącą przez zamknięte bariery niemożności i obawy przed śmiercią. I na tę drogę powołuje swych uczniów. Od zawsze wiara była kojarzona z drogą. Kto uwierzy, rusza na wędrówkę, doświadczając w sobie tryumfu nad ciasnotą i lękiem. Poza tym wezwaniem pozostał Tomasz. Nie mógł ruszyć. Przekonajcie mnie! – domagał się. Jezus musiał wrócić, by porwać za sobą także jego: „Nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”, i chodź!
Pół wieku temu abp Karol Wojtyła pisał do swego przyjaciela o. Henriego de Lubaca: „Nie tracę nadziei, że ów potężny kryzys, który tak boleśnie w nas uderza, doprowadzi ludzi do odnalezienia królewskiej drogi życia. Może to się jeszcze nie okaże za naszych dni, niemniej z całych sił ufaliśmy i nadal ufamy, jesteśmy i będziemy pocieszeni”. Pierwsi chrześcijanie wyobrażali sobie śmierć jako rzekę, którą trzeba przekroczyć, aby cieszyć się życiem wiecznym z Bogiem. Jezus przez swoją śmierć i zmartwychwstanie otworzył nam niezbędne przejście. Chrystus sam nazwał siebie „drogą i prawdą, i życiem”. I dodał: „Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (J 14,6). Pierwsi wierzący – jak zanotowano w Dziejach Apostolskich – nie nazywali siebie „chrześcijanami”, ale „zwolennikami tej drogi”. To tę właśnie „drogę” prześladował Szaweł. I właśnie pojęcie „drogi” ukształtowało głęboko późniejszą myśl chrześcijańską o życiu jako pielgrzymowaniu z tego świata na tamten ścieżkami wiary.
Słowa takie jak „droga” i „pielgrzymka” zakładają podróżowanie i dążenie do miejsca przeznaczenia. Ludzie są stworzeniami domowymi. Wszyscy mamy jednak także nienasyconą ciekawość i wyobraźnię – pociąga nas horyzont. Droga jest dla niespokojnego serca zaproszeniem, by przekonać się, co czeka za następnym pagórkiem. Pojęcie „drogi” ma wielką siłę przyciągania. Piotr niespodziewanie spotkał Jezusa, uciekając przed okrutnymi prześladowaniami chrześcijan przez cesarza Nerona. Zapytał: Domine, quo vadis? – „Dokąd idziesz, Panie?”. Jezus odpowiedział, że idzie do Rzymu, by ponownie dać się ukrzyżować. Gdy Jezus zniknął, Piotr zawrócił w stronę miasta i swojego męczeństwa. Zamiast uciekać przed śmiercią, z przekonaniem poszedł na jej spotkanie. Takie zaufanie i zawierzenie są najwspanialszym znakiem rozpoznawczym chrześcijańskiej odpowiedzi na śmierć. Tak, śmierć to nieszczęście i wielkie zło. Zamknięte drzwi. Jezus jednakże przeszedł przez nie. W świadomości uczniów odtąd przestały być przeszkodą. Dzięki wierze w Niego możemy żyć w nadziei, starając się dobrze wykorzystać dany nam przez Boga czas i tęskniąc za zjednoczeniem z Nim w niebie.