Co w naszej chrześcijańskiej wierze jest najistotniejsze? Nauczanie Piotra, które słyszymy w Niedzielę Zmartwychwstania w pierwszym czytaniu. Ta scena rozegrała się w domu Korneliusza, rzymskiego setnika. Piotr nie skończy swojej mowy, gdy na zebranych zostanie wylany Duch Święty. A Korneliusz i jego rodzina, natychmiast ochrzczeni, staną się pierwszymi przyjętymi do Kościoła (byłymi) poganami. Niedawno zrodzony Kościół przez to wydarzenie zdecydował się otworzyć na tych, którzy nie byli Żydami.
Piotr w swojej mowie nie przedstawia szczegółowo nauki Jezusa. Mówi do zebranych „wiecie”, „znacie”. Tylko krótko podsumuje: „Dlatego że Bóg był z Nim, przeszedł On, dobrze czyniąc i uzdrawiając wszystkich, którzy byli pod władzą diabła”. Ale akcentuje to, co w wierze uczniów Chrystusa kluczowe: zabili Go, a On zmartwychwstał; my jesteśmy tego świadkami. I wskazuje na konsekwencje tego wydarzenia: On stał się sędzią żywych i umarłych. Kto w Niego wierzy, zyskuje odpuszczenie grzechów, więc sąd wypadnie dla niego pomyślnie, po śmierci czeka go niebo.
To sedno tego, o co chodzi w chrześcijaństwie. Chrystus umarł, zmartwychwstał i kiedyś powróci; my, chrześcijanie, którym przez wiarę w Niego zostały odpuszczone grzechy, żyjąc na ziemi, oczekujemy innego, lepszego świata. Chrześcijaństwo nie jest jakąś ideologią czy światopoglądem. Jest nadzieją. Jest Dobrą Nowiną o niesamowitej „promocji”; o możliwości przedłużenia swojego ziemskiego życia w szczęśliwe życie wieczne. I to nie tak, że wierzący, modląc się, przychodząc do kościoła czy żyjąc zgodnie z przykazaniami, jest jakimś stronnikiem Boga, wyświadcza Bogu przysługę, za którą należy mu się wdzięczność Stwórcy. To raczej człowiek, przychodząc do Chrystusa zostaje ponad wszelką miarę obdarowany.
Bóg pragnie zbawienia człowieka. Zrobił wszystko, by mógł on je osiągnąć. Ale to do niego należy wybór. Może przyjąć oferowaną nadzieję, może wierzyć swojemu Bogu i kochać Go, ale może też wzruszyć ramionami i Jego ofertę odrzucić. Trzeba dokonać wyboru.
„Znacie sprawę Jezusa z Nazaretu, którego Bóg namaścił Duchem Świętym i mocą” (Dz 10,38)
Szacunek to sztuka takiego patrzenia, by spodziewać się raczej więcej, niż mniej po naszym rozmówcy. Ta postawa dotyczy najpierw dyskretnego założenia, że człowiek z którym się spotykamy i podejmujmy dialog, orientuje się chociaż trochę w istotnym temacie, jaki poruszamy. Piotr w taki właśnie sposób opowiada Korneliuszowi i jego bliskim o Jezusie. Być może nawet na wyrost zakłada, że słyszeli już co nieco o Nauczycielu z Nazaretu. „Wiecie, co się działo w całej Judei, począwszy od Galilei, po chrzcie, który głosił Jan. Znacie sprawę Jezusa z Nazaretu…” (Dz 10,34). To ujmujące podejście ma szanse uchronić setnika i jego otoczenie przed poczuciem zawstydzenia. Za moment Apostoł opowie więcej o sensie tych wydarzeń, ale na tę chwilę staje obok rozmówców na wspólnym kawałku rozpoznanej ziemi. Czy nie lepiej jest założyć czyjąś elementarną wiedzę o dość powszechnie znanych wydarzeniach, niż spowodować krępujące poczucie, że traktujemy naszego rozmówcę jako totalnego ignoranta? Jeśli okaże się, że niektóre rzeczy wymagają dopowiedzenia - mamy szansę zrobić w dużo bardziej naturalny sposób, niż poprzez łopatologiczny wykład na dzień dobry. Jeśli traktujemy innych jak głupie dzieci - nie spodziewajmy się głębszej więzi, z której utkany jest namiot spotkania na tej samej drodze poszukiwań i odkryć. W głęboko podzielonym świecie szacunek jest jak sanktuarium - znacząca przestrzeń, która łączy w tym, co wspólnie rozpoznane.
1. Kwas (hebr. chamec) powinien zostać usunięty przed wieczerzą paschalną. Tak nakazywała żydowska tradycja. Pierwsi chrześcijanie wszyscy byli Żydami i najprawdopodobniej świętowali seder, czyli żydowską Paschę, łącząc tradycję judaizmu z nową symboliką odnoszoną do Chrystusa i Jego Paschy. Św. Paweł nawiązuje do zwyczaju usuwania kwasu obecnego np. w chlebie czy innych produktach mącznych w wieczór poprzedzający Paschę. Żydzi po zachodzie słońca rozpoczynali świętowanie Paschy. Spożywali posiłek nawiązujący do posiłku poprzedzającego wyjście Izraelitów z Egiptu. Podczas tej uczty jedynym dozwolonym rodzajem pieczywa była maca, czyli chleb niekwaszony, przaśny.
2. Apostoł Paweł widzi w kwasie symbol zła i przewrotności, która wpływa na innych. W Ga 5,9 przestrzega podobnie jak w dzisiejszym fragmencie: „Trochę kwasu ma moc zakwasić całe ciasto”. Tak samo interpretowała chamec tradycja żydowska. Pan Jezus również ostrzegał uczniów przed kwasem faryzeuszy, czyli i On dostrzegał w kwasie symbol niegodziwości, która może się rozprzestrzeniać. Wypada wspomnieć, że inaczej pojęcie kwasu funkcjonuje w przypowieści o zaczynie. Tam zakwaszanie ciasta oznacza coś pozytywnego, a mianowicie stopniowy wzrost królestwa Bożego. W kontekście żydowskiej Paschy kwas był jednak zdecydowanie symbolem negatywnym.
3. „Chrystus bowiem został złożony w ofierze jako nasza Pascha”. Nie pada tutaj określenie baranek paschalny, ale w innych miejscach Nowego Testamentu Jezus jest wprost nazwany barankiem. Chrystus umierał na krzyżu w czasie, gdy w świątyni zabijano baranki paschalne. Święty Paweł wskazuje, że to, co się dokonało w Wieczerniku i na Golgocie, jest nową chrześcijańską Paschą. Jezus przez swoją ofiarę na krzyżu wyprowadza ludzi z niewoli moralnej i duchowej, i zawiera z nimi Nowe Przymierze. Biblista Brant Pitre zwraca uwagę, że w świątyni jerozolimskiej zabijano baranki w sposób bardzo przypominający ukrzyżowanie. To ciekawostka, ale bardzo wymowna. Baranki były zabijane przez kapłanów, a potem pieczone i spożywane w domach podczas uczty paschalnej. W Wieczerniku nie ma na stole baranka, bo Barankiem jest Jezus ofiarowany na krzyżu. Baranek powinien zostać spożyty przez uczestników uczty. W czasie Eucharystii spożywamy Ciało i Krew Baranka ukrytego pod postaciami chleba i wina. Ofiara i uczta – te dwa wymiary Eucharystii przenikają się i dopełniają.
4. Świętowanie Wielkanocy musi łączyć w sobie prawdę o krzyżu i zmartwychwstaniu. Jezus umiera i wraca do życia. Dokonuje przejścia ze śmierci do życia. Nasza Pascha z Chrystusem oznacza przejście od ciemności śmierci ku nadziei zmartwychwstania. Zwycięstwo Jezusa, w którym mamy już swój udział, ma także wymiar moralny – jesteśmy wezwani, by usuwać kwas, czyli grzech ze swego życia. Chleb Eucharystyczny jest czymś znacznie większym niż żydowska maca – jest udziałem w czystości i prawdzie Chrystusa – Baranka. Świętowanie Wielkanocy rodzi zobowiązanie do stałej walki z kwasem zła i stawaniem się czystą przaśną Hostią, darem dla Boga i innych.
„Umarliście bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu” (Kol 3,3)
Benedykt XVI powiedział kiedyś, że ludzie w Kościele dzielą się na dwie grupy: tych, którzy doświadczyli spotkania z Chrystusem Zmartwychwstałym i tych, którzy mimo bycia w Kościele, jeszcze tego nie przeżyli. Święty Paweł w wielu listach, również w czytanym przez nas dzisiaj fragmencie Listu do Kolosan, wskazuje właśnie na ten moment, który dzieli nasze życie na dwa etapy: przed i po spotkaniu z Panem. Każdy z nas potrzebuje doświadczyć tego momentu, abyśmy mogli świadomie powiedzieć o sobie za Apostołem Narodów, że razem z Chrystusem „powstałem z martwych i umarłem dla grzechu”. To dzieje się już we chrzcie, ale potrzebujemy w swoim życiu doświadczenia tego, co w tym sakramencie się już dokonało, inaczej będziemy jedynie ochrzczonymi niewierzącymi, nadal potrzebującymi ewangelizacji. Nic tak bardzo nie składa świadectwa o tym, czy żyjemy już w Chrystusie czy nie, jak nasze życie w codzienności. Stajemy się świadkami Ewangelii nie jedynie przez słowa, które wychodzą z naszych ust, ale jeszcze mocniej przez nowe uczynki, które są dowodem nawrócenia. W jednym z kazań o nowym życiu w Chrystusie, jakiego słuchałem, kaznodzieja opowiadał nieco bajkową historię o synu króla, który chwilę po narodzeniu zaginął i został odnaleziony jako dorosły. Przez większość swojego życia żył jak śmieciarz, karmiąc się tym, co było wyrzucone na ulicę. Kiedy po latach trafił do pałacu, wyprawiono ucztę i został przyjęty do królewskiej rodziny jako syn króla. Jednak pomimo zmiany ze śmieciarza na księcia, on dalej wyjadał odpady ze śmietnika, bo jego nawyki, których nauczył się w starym życiu, trzymały go w niewoli. My również możemy być dziećmi króla, a żyć jak sieroty. Módlmy się, abyśmy w te Święta doświadczyli na nowo spotkania z Chrystusem Zmartwychwstałym i podjęli współpracę z Bożą łaską, aby nasze czyny wynikały z nowej tożsamości i naszego „ukrycia w Bogu”.
Maria Magdalena i „umiłowany uczeń Pana” oglądali zmartwychwstanie Chrystusa z dystansu. Piotr jako pierwszy „wszedł do wnętrza grobu”. Dopiero za nim „wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył”. Jak się okazuje, zmartwychwstanie Jezusa nie może pozostać czystą ideą, którą ogląda się bądź rozważa na odległość. Przejawi swą moc dopiero wówczas, gdy dotknie konkretnie faktu śmierci w naszym życiu. My, chrześcijanie, dzięki światłu wielkanocnej Dobrej Nowiny, w inny sposób możemy zajrzeć śmierci w oczy. Święty Paweł mówi: „Nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości oraz trzeźwego myślenia”. Co oznacza dziś chrześcijańska odwaga wejścia do grobu?
Śmierć Jezusa jest chwilą, gdy samo Życie pogrąża się w śmierci. A potem wychodzi z niej zwycięskie. Tradycyjne ikony zmartwychwstania nie ukazują Jezusa wychodzącego z pustego grobu, ale – zgodnie ze słowami Składu Apostolskiego – „zstępującego do piekieł”, do krainy śmierci, do Szeolu. Jezus po skruszeniu bram śmierci wyrywa Adama i Ewę z ich więzienia. U Jego stóp leżą porozrzucane klucze i połamane kajdany. Ten obraz nie przypomina wcale zwykłego wskrzeszenia trupa. To coś zupełnie nowego. Dom Philippe Dupont, opat klasztoru w Solesmes we Francji, powiedział: „W klasztorze nie opłakujemy śmierci. Wiemy, dokąd odchodzą nasi bracia. Pogrzeby zawsze są radosne. Nasze życie powinno być nowicjatem przed wiecznością. Całe życie liturgiczne mnicha przygotowuje go na ostatnie godziny”. Podobnie też wyglądają pogrzeby sióstr i braci wspólnot Drogi Neokatechumenalnej. Są sprawowane w białych kolorach i przypominają wigilię paschalną. Chrześcijanie idą na spotkanie śmierci z pewnością płynącą z wiary. Ich wiara w zmartwychwstanie jest niewzruszoną skałą, na której mogą się oprzeć. Wielu z nas nie potrafi umierać. Obecna niegdyś w naszej kulturze religijna świadomość dokonującego się w śmierci przejścia zanikła, natomiast trwoga i lęk z nią związane nigdy nie były tak silne. Jakże ważna jest wspólnota wiary. Kiedy człowiek cierpi nad siły, nie może już, jak kiedyś, sprostać wysiłkowi modlitwy. W takich chwilach powstaje tajemnicza alchemia: chory zostaje uniesiony nurtem modlitwy innych uczestników tajemnicy. Myśl o śmierci nie jest wcale czymś niezdrowym. Pozwala nam zrozumieć sens życia. Prawdziwe życie nie jest tu, na ziemi. Gdy ktoś oddał swoje życie Bogu i nigdy Go dotąd nie spotkał, to niecierpliwi się, by Go zobaczyć. Ta niecierpliwość pozwala wielu przyjąć śmierć w pokoju. Nie wyczekują samej śmieci, ale tego, co nastąpi po niej. Pewien mnich napisał taką modlitwę do Maryi: „Przez całe moje życie trzymałaś mnie za rękę, moja Matko. Czy to możliwe, żebym w tej właśnie godzinie poczuł, że Twoje palce się rozluźniają, a Twoja dłoń mnie puszcza? Z pewnością nie! Matko mojej długiej wędrówki i Matko w mojej najważniejszej chwili, tak, owiń mnie w fałdy swego płaszcza na ten krótki moment; po czym, mając pewność, że przeszedłem przez bramę, nagle się oswobodzę, byś mogła usłyszeć mój śmiech. Śmiech dziecka, które śmieje się, bo dzięki trosce swojej Matki ze wszystkim sobie poradziło”.