Pokutujcie więc i nawróćcie się, aby grzechy wasze zostały zgładzone” – mówi Piotr do słuchających go w „krużganku Salomonowym” jerozolimskiej świątyni. Przemawiał do Żydów – tych, którzy nie tak dawno uczestniczyli w zabiciu Jezusa. Fragmenty drugiej jego mowy z Dziejów Apostolskich, skierowanej właśnie do przebywających wtedy w świątyni i zdumionych uzdrowieniem człowieka chromego od urodzenia, słyszmy dziś w pierwszym czytaniu.
„Taki był Boży plan” – tłumaczy Piotr. „Bóg, w którego wierzycie, Bóg waszych ojców, wsławił swojego sługę, Jezusa. Wsławił przez różne znaki, których dokonał. Wy jednak, nie przywiązując uwagi do zapowiedzi proroków, nie tylko zignorowaliście je, ale nadto uczestniczyliście w zbrodni, jaką było zabicie Bożego Sługi! I nawet wtedy, gdy Piłat próbował Go uwolnić, domagaliście się uwolnienia zbrodniarza Barabasza. Bóg jednak – jesteśmy tego świadkami – Jezusa wskrzesił. I teraz daje wam szansę, bo działaliście nieświadomi tego, jak wielki grzech popełniacie. Pokutujcie więc i się nawróćcie”.
Zwraca uwagę fakt, że Piotr nie wikła się w rozważania dotyczące nauczania Jezusa. Mówi o tym, co najważniejsze, co zmienia obowiązujące dotąd reguły: o zmartwychwstaniu Jezusa, w którym człowiek także może mieć udział. To sedno chrześcijańskiego przesłania; ono nie jest jakąś opartą na mitach ideologią, ale orędziem nadziei głoszonym sprzed pustego grobu Jezusa. Charakterystyczne też, jak Piotr nazywa Jezusa: Dawca Życia. Tego życia po śmierci, ale też nowego życia tu, teraz, o ile ktoś przyjmie Go przez wiarę i chrzest. Piotr podkreśla, że Bóg nie pragnie niczyjej śmierci. To dlatego właśnie wysuwa przypuszczenie, że słuchający go, czy nawet ich zwierzchnicy, działali w nieświadomości. Teraz jednak – i na to też trzeba koniecznie zwrócić uwagę – apostoł wyraźnie zaznacza, że czas pokutować i się nawrócić.
Być chrześcijaninem to wybrać. Wybrać życie, wybrać nadzieję. Wybór Jezusa przynosi życie wieczne. Nie daje go trwanie w błędach i lekceważenie Ewangelii.
Lecz teraz wiem, bracia, że działaliście w nieświadomości (Dz 3,17)
Potrafimy niekiedy przez długie lata żyć w półmroku prawdy o czymś, co z naszej winy jest niszczące dla innych i rani nas samych. Zdarza się, że zapada naprawdę głęboka noc nieświadomości tego, że czynię zło i krzywdę. Ta noc często karmi się kłamstwem, przez co pogłębia chaos i powoduje coraz większe spustoszenie. Bywa, że przychodzi wreszcie moment, gdy niejasny kontur półprzytomnych, albo całkiem niedostępnych motywów, decyzji i zachowań powoli wyłania się z mroku. Zaczyna docierać do nas powaga błędów i zła, których staliśmy się źródłem lub współtwórcami. „Działaliście w nieświadomości” – mówi Piotr wyczuwając prawdopodobnie jak rozmrażane zaprzeczenie uczynionego zła zaczyna powodować coraz bardziej nieznośny ból (Dz 3, 17). To stwierdzenie jest jednak zaledwie początkiem długiej drogi. Gdy to, co zakryte przed naszą świadomością wychodzi na światło - potrzebuje jeszcze więcej światła. Jest to niezbędne, aby zarys wypieranej, trudnej prawdy mógł stać się przemieniająco wyrazisty. Biblia nazywa ten proces metanoją – głębokim przeobrażeniem umysłu i całej mentalności. Święty Piotr tak o tym mówi: „Pokutujcie więc i nawróćcie się, aby grzechy wasze zostały zgładzone” (Dz 3, 19). W poszukiwaniu głębszej przemiany światło może zapłonąć za sprawą bolesnego pytania: jak to możliwe, że tak długo pozostawałem ślepy? Kolejne pytania zapalające nowe lampy na drodze będą dotyczyć niezbędnych decyzji, które chcę, by zapadły, aby zmiana stała się realna.
Unsplash1. „Piszę do was, żebyście nie grzeszyli”. Jeśli zerkniemy na wcześniejsze zdania z 1 Listu św. Jana, te słowa stają się jaśniejsze. W wierszu 1,10 apostoł pisze: „Jeśli mówimy, że nie zgrzeszyliśmy, czynimy Go kłamcą i nie ma w nas Jego nauki”. Na podstawie tego stwierdzenia można odnieść wrażenie, że grzech jest czymś tak nieuniknionym, że należy się z nim właściwie pogodzić i nie przejmować, a jedynie zaufać Jezusowi. Święty Jan, przeczuwając zapewne niebezpieczeństwo takiego myślenia, podkreśla, że należy unikać grzechu. Ale upadki się zdarzają, więc wtedy uruchamia się plan awaryjny. Kołem ratunkowym jest Jezus. On staje się naszym „Rzecznikiem u Ojca”. W oryginale mamy tutaj słowo „Paraklet” (tłumaczone najczęściej jako Pocieszyciel), które zazwyczaj odnosi się do Ducha Świętego. Działanie Ducha Świętego jako Parakleta nie jest jednak niezależne od misji Jezusa. Pierwszym Parakletem jest Chrystus, a Duch kontynuuje dzieło przebaczenia i pojednania, które dokonało się dzięki ofierze przebłagalnej Jezusa. Duch Święty czyni ofiarę krzyża skuteczną w życiu konkretnych ludzi. Można powiedzieć, że „rozprowadza” miłosierdzie Boże, które płynie z przebitego boku Jezusa.
2. „Znać Jezusa” oznacza być z Nim w komunii, być zjednoczonym z Nim. Ta głęboka duchowa wspólnota z Jezusem ma dwa wymiary. Po pierwsze jako grzesznicy dostępujemy przebaczenia, pojednania z Bogiem mocą Jego krwi przelanej na krzyżu. I drugi wymiar to życie wedle przykazań, czyli właśnie unikanie grzechu. Można stać się kłamcą na dwa sposoby: nie uznając swojego grzechu lub lekceważąc przykazania Boże z powołaniem się na Jezusa, który przecież wszystko wybaczy i nie jest surowym formalistą. Oba te kłamstwa w subtelny sposób wsączają się niestety do nauczania Kościoła. W imię miłosierdzia lub ze strachu przed mediami często nie nazywa się po imieniu niektórych grzechów. A przecież pomijanie milczeniem tego, co jest złe, wzmaga to zło. Tu i ówdzie głosi się wręcz, że Jezus zniósł przykazania w imię miłości, a zdrowa religijność nie może być moralizatorska czy represyjna. Apostoł Jan przestrzega przed takim kłamstwem i wyraźnie naucza, że zachowanie przykazań, czyli życie wedle moralnej prawdy, jest warunkiem miłości. Nie da się oddzielić od siebie prawdy i miłości.
3. „Kto zaś zachowuje Jego naukę, w tym naprawdę miłość Boża jest doskonała”. Człowiek został stworzony na obraz Boży, a Bóg jest miłością. W naturalny więc sposób jesteśmy zorientowani w naszym życiu na miłość. Ta nie jest jednak mglistym uczuciem, ale codziennym wyborem drogi przykazań. Jeśli wiernie idziemy tą drogą, wtedy rośnie w nas miłość, i tym samym lepiej poznajemy, kim jest Bóg. Nasza ludzka miłość nie jest oczywiście Bogiem, ale ku Niemu prowadzi. Nie kochając, nie można znać Boga. Poznawanie Boga to nie tyle praca umysłu, tak jak poznajemy jakieś nowe dziedziny wiedzy. Poznawanie Boga to raczej sprawa serca, które kocha przez konkretne czyny i w ten sposób coraz mocniej otwiera się na autentyczną komunię z Tym, który jest Miłością.
On bowiem jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy (1 J 2,2)
„Dzieci moje pisze do Was byście nie grzeszyli” – pisze dziś do nas św. Jan. Jak jednak nie grzeszyć, skoro codziennie targani jesteśmy tysiącem pokus? Co zrobić, kiedy zdarzy nam się upaść? Niedawno przeżywaliśmy w Kościele Wielki Tydzień. Wpatrywaliśmy się w oblicze Chrystusa, który poniósł na krzyż nasz grzech i zmartwychwstał, abyśmy żyli życiem wolnym od grzechu. Błędem, który w mojej ocenie często popełniamy chcąc uwolnić się od popełnianych przez nas grzechów, jest skoncentrowanie się na sobie samym, zamiast szukania pomocy i siły u Boga, który przecież chce dać nam swoją moc – łaskę. O ile jeszcze pamiętamy o tym, co Jezus uczynił dla nas na krzyżu, to zupełnie zapominamy o tym, co Chrystus czyni teraz, w tej chwili – po zmartwychwstaniu. Słowo Boże mówi nam, że Chrystus zasiadł po prawicy Boga i wstawia się za nami (Rz 8,34). Mamy więc orędownika w niebie przed tronem Ojca! Szczególnie wtedy, gdy zmagamy się z grzechem, często mylą nam się głosy. Zdarza się, że słysząc głos potępienia czy oskarżenia, załamujemy się, sądząc, że pochodzą od Boga. Wydaje nam się, że nie mamy po co wracać do Boga, bo nasze czyny nas dyskwalifikują. Ich źródło jednak jest zupełnie inne. Diabeł, nazwany oskarżycielem braci, oskarża i obwinia nas przed Bogiem, natomiast Chrystus jest tym, który oręduje za nami i czyni nas niewinnymi!
Pamiętam swoje pierwsze namacalne doświadczenie łaski Boga w moim życiu. W wieku 15 lat, gdy zaprosiłem Jezusa do swojego życia, doświadczyłem Jego miłości, która wypełniła mnie całego. Czułem się kochany, wiedząc, że nie byłem w stanie zasłużyć sobie na to doświadczenie – byłem w tym czasie przywiązanym do wielu grzechów. Kilka tygodni po tym spotkaniu z Jezusem, zorientowałem się, że grzechy, z których spowiadałem się co miesiąc, które wracały jak bumerang – odeszły. Nagle zorientowałem się, że mam siłę oprzeć się pokusie, umiem powiedzieć „nie” grzechowi. Wiem, że nie uwolniłem się sam, lecz dzięki Bożej łasce. Dzięki tej łasce możemy być tymi, którzy Go „znają”, o których pisze św Jan:
„Po tym zaś poznajemy, że Go znamy, jeżeli zachowujemy Jego przykazania. Kto mówi: «Znam Go», a nie zachowuje Jego przykazań, ten jest kłamcą i nie ma w nim prawdy. Kto zaś zachowuje Jego naukę, w tym naprawdę miłość Boża jest doskonała.” (1 J 2,4-5)
Roman Koszowski / Foto GośćPo latach głoszenia innym wiary nieraz odkrywam, jak niewiele rozumiałem z tego, co wcześniej głosiłem. I zdumiewam się, jakim cudem ktoś mógł przystać na tak wybrakowany towar. Mało tego, w moim życiu przechodziłem już przez próby, które spychały mnie w przepaść niewiary. Szarpałem się wówczas z własnym lękiem i wewnętrznym sprzeciwem, zdołowany bezdenną pustką, która mnie dławiła. Oskarżałem się o hipokryzję i oszustwo. Taki wstrząs jest potrzebny ewangelizatorowi, by nigdy nie utknął na mieliźnie swych miałkich poglądów, ale gnany rozpaczą rzucał się w otchłań udręki i paniki, by doznać na nowo ratujących rąk Kogoś, Kogo ośmielił się przed innymi odsłaniać i wyjaśniać: „Jesteś, Panie, przy mnie?”. „Więc istniejesz i kochasz mnie?” „Nie zgorszyłeś się mną?” Uczniowie wrócili z Emaus i opowiadali innym, „jak poznali Jezusa”. Gdy o tym mówili, On sam stanął przy nich. Zareagowali lękiem, podobnie jak my, którzy wolimy pielęgnować w sobie nierealny, nieco hipotetyczny i ulepiony z własnych marzeń obraz Pana Jezusa, okazując dramatyczną niezdolność do konfrontacji z realnością. Pewna znajoma spotkała przyjaciółkę, ciekawą, gdzie o tak późnej porze udaje się w sobotni przedświąteczny wieczór. Akurat zmierzała na Wigilię Paschalną w swojej parafii. „Postanowiłam być trochę niebanalna – przyznała – i powiedziałam jej, że jadę na spotkanie z kimś, kogo pochowali, i potem, jak się okazało, wrócił z cmentarza całkiem żywy”. „Co ty powiesz” – zaciekawiła się wyraźnie tamta. „Kto to taki?”. „Jezus Chrystus” – oznajmiła znajoma. „E, a już myślałam, że to naprawdę” – odparła koleżanka, wyraźnie zawiedziona.
Jezus – poza ukazaniem uczniom swego chwalebnego ciała, które nie zna żadnych przeszkód, skoro pokonało tę największą: ludzką śmierć – wnika w ich wewnętrzne wątpliwości i zamęt, by uwolnić ich serca od lęku. Lecz oni, jak powiada ewangelista, „jeszcze nie wierzyli”. Tak działa niewiara. Mówią, że chcą wszystko uważnie zbadać i sprawdzić, lecz nawet gdy rękami dotkną rzeczywistości, nadal będą zaprzeczać. W taki sposób reagują serca od dawna podtruwane lękiem przed śmiercią. Gdyby się uniżyli i uznali swą pomyłkę, odzyskaliby światło wiary i prawdy. Tymczasem wolą pielęgnować w sobie sceptycyzm, któremu wszystko w życiu podporządkowali. Jezus przywołuje swych uczniów do rzeczywistości, prosząc o jedzenie. W ten sposób nadal chce uczestniczyć w ich życiu, by je uświęcać. Podczas ostatniej wieczerzy jadł baranka paschalnego i gorzkie zioła, zapowiedź złożenia w ofierze Siebie samego; po zmartwychwstaniu spożył pieczoną rybę, symbol Jego eucharystycznej miłości. Baranek oznacza pielgrzymującą duszę, konieczność ponoszenia cierpień i ofiar tu, na ziemi, ryba pływająca w morzu symbolizuje duszę błogosławioną, przebywającą w bezmiarze Bożej miłości, zanurzoną w wiecznej szczęśliwości. A ponieważ apostołowie wciąż noszą w sobie ciemność udręk i śmierci, Jezus rozwiewa ją głoszonym kerygmatem. Otwiera Pisma, wskazuje miejsca, w których święty tekst mówi o Nim, daje im zdolność rozumienia słowa, aby mogli ewangelizować narody. Przeobraża ich w zwiastunów miłosierdzia, przebaczenia i pokoju, by z tym przesłaniem dotrzeć do innych ludzi.