Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadłszy na kolana, prosił Go: «Jeśli zechcesz, możesz mnie oczyścić ». A Jezus, zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: «Chcę, bądź oczyszczony». Zaraz trąd go opuścił, i został oczyszczony.
Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: «Bacz, abyś nikomu nic nie mówił, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich».
Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego.
Zdjęty litością… Mk 1,41a
Nie spełnił prośby Jezusa. Uzdrowiony, natychmiast zlekceważył „surowe przykazanie” swego dobrodzieja sprzed chwili. Złamał nakaz milczenia, rozpowiadał i rozgłaszał „to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych”. Jak to działa? Skąd w nas ta łatwość zdrady, zapomnienia, nielojalności? Że to przychodzi tak automatycznie, bezboleśnie. Jezus zdaje się z tym liczyć, nie przywiązywać do tego szczególnej wagi. Nie zacina się, nie obraża, nie wycofuje. Wie, za kogo umrze: za nielojalnych, za zapominających o doznanym dobru, za zdrajców. Bo oto znów „ludzie zewsząd schodzili się do Niego”, a Jezus godzi się na to, choć wie, że będzie jak zawsze.