Szama stoi również u podstawy imienia Samuel: Szemuel – „Niech Bóg wysłucha”. Bo przecież Pan Bóg wysłuchał. Elkana i jego żona Anna, rodzice Samuela, na próżno czekali na potomstwo. Małżonka była bezpłodna. Usilnie prosiła jednak o Boże miłosierdzie i wreszcie go doznała. Wbrew wszystkiemu została matką. Urodzonego syna, jeszcze jako malca, oddała na służę w przybytku Pańskim. I to w takich okolicznościach słuchamy dzisiejszego pierwszego czytania. Samuel, gdy dorósł, miał w Bożym zamyśle odegrać wyjątkową rolę. Namaścił na króla Saula, pierwszego władcę w Izraelu, a gdy ten zawiódł, namaścił jego następcę – Dawida. W posłudze Samuela, która tak mocno wpisała się w dzieje zbawienia, rzecz idzie o posłuszeństwo, czyli słuchanie, i wprowadzenie w życie tego, co się usłyszało.
Samuel dorastał, a Pan był z nim. Nie pozwolił upaść żadnemu jego słowu na ziemię”. Mowa nie o Panu Bogu, ale o Samuelu. Bóg nie pozwolił, by którekolwiek słowo Samuela przepadło. Czy można bardziej obrazowo oddać sprawę powołania? Usłyszeć i posłuchać, a potem działać zgodnie z tym, co się usłyszało. Nieznane staje się realizacją Bożego planu zbawienia. Co przyniesie ta nowość, nie wiedziała Anna, matka Samuela. Nie wiedział o tym i on sam, gdy Pan Bóg kazał mu wybierać króla, czyli totalnie zmieniać dotychczasowy ustrój w narodzie wybranym. Oni po prostu słuchali, a przyjmując tę postawę, starali się usłuchać i działać.
Coś podobnego stało się z Andrzejem i Piotrem, apostołami. Usłyszeli głos wezwania: „Chodźcie, a zobaczycie”. Poszli i stali się fundamentami Chrystusowego Kościoła. Szema to wezwanie, które brzmi nadal i jest adresowane do każdego z nas. •
Wielu mistrzów życia duchowego przekonywało, iż nie istnieje lepszy środek na znieczulenie sumienia jak uleganie seksualnym uciechom. Nic zatem dziwnego, że bolszewicy uważali, iż „trzeba zorganizować intelektualistów wokół idei zepsucia świata zachodniego”. Im bardziej człowiek jest zepsuty w swym postępowaniu i im bardziej pozostawiony sobie samemu ze swymi słabościami, tym łatwiejszym łupem staje się dla utopijnych ideologii. Ryba psuje się od głowy. Zepsucie zaczyna się od myśli. Deprawacja ciała jest w jakiś sposób zmaterializowaną deprawacją ducha. Potrzeba dziś zatem wizji człowieka, która objęłaby wszystkie wymiary ludzkiej egzystencji, w której seksualność nie kojarzy się z wyuzdaną fascynacją, ale z językiem miłości. Chrześcijaństwo to religia ciała, bowiem wzięło początek z wydarzenia wcielenia się Słowa Bożego. Chrześcijanie nie mogą podchodzić z pogardą do własnej cielesności, o ile nie chcą odnieść się z pogardą do samej istoty swej wiary. „A Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami” (J 1,14).
„Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest przybytkiem Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga?”. Chrześcijanie wiedzą, że ludzkie ciało ma charakter oblubieńczy, człowiek zaś nosi w sobie „obraz Boga”. Miłość cielesna, seksualna, jest dobra, skoro Bóg przez nią zechciał wyrazić samego siebie. Dla osób zaślubionych łoże małżeńskie może stać się duchowym centrum ich spotkania z Bogiem. Złączeni ze sobą otwierają się na łaskę Ducha Świętego. Dlatego też każde połączenie się ciał kochających się mężczyzny i kobiety jest opowieścią o Bogu. Bóg przebywa w miłości, wyrażając siebie w całkowitym dawaniu się i przyjmowaniu. „Ciało zaś, i tylko ono – jak uczył św. Jan Paweł II – zdolne jest uczynić widzialnym to, co niewidzialne. Zostało stworzone po to, aby przenosić w widzialną rzeczywistość świata ukrytą w Bogu odwieczną tajemnicę”. Dziś to właśnie kochający się małżonkowie są prawdziwymi prorokami zdolnymi do głoszenia miłości Chrystusa językiem ciała. Prawdziwi prorocy zawsze obwieszczali ludziom piękno przymierza z Bogiem, fałszywi zaś zwodzili innych, ciągnąc ich ku przepaściom śmierci. Język, jakim przemawiają ciała, wydaje się czymś łatwym, lecz dopiero po wielu latach odkrywa się jego prawdziwy sekret, iż ciało drugiej osoby, które tak łatwo pociągało i budziło dziką namiętność, jest strażnikiem jej wyjątkowej osobowości, kodem dostępu do tego, co nieskończone i wieczne. Wiedzą o tym wierni małżonkowie i ci, którzy konsekrowali siebie w bezżennej czystości. „Chwalcie więc Boga w waszym ciele!”. •
1. Spoglądamy wtedy na Hostię, w której rozpoznajemy w wierze obecność Jezusa. Uczniowie Jana, gdy to usłyszeli, poszli za Jezusem. A co z nami? Czy rzeczywiście idziemy za Nim? Czy widzimy w Nim nasze wybawienie? Po słowach „Oto Baranek Boży” ustawiamy się w kolejce do Komunii. Przyjmujemy Go do siebie na znak, że chcemy należeć do Jego uczniów. Wiara nie jest tylko zestawem poglądów, przekonań czy zasad, jest przede wszystkim chodzeniem za Jezusem, naśladowaniem Go w miłości, w ofiarnym, pokornym i pięknym życiu.
2. „Czego szukacie?” – pyta Jezus swoich naśladowców. Wciąż trzeba słyszeć to pytanie. Czego szukam w Kościele? Czemu w nim jestem? Czemu idę na Mszę, do spowiedzi? Czemu klękam do modlitwy? Nauczycielu, gdzie mieszkasz? Odpowiedź uczniów może wydawać się banalna. Ale niekoniecznie tak jest. Słowo „nauczyciel” wskazuje już na coś ważnego. Na uznanie w Jezusie autorytetu, na gotowość bycia uczniem. Czy Jezus nauczający dziś w Kościele jest moim nauczycielem? Niektórzy odpowiadają: „Jezus – tak, Kościół – nie”. Gdzie jednak można spotkać Jezusa poza Kościołem? Nauczycielu, gdzie mieszkasz? Adresem, pod którym mieszka Pan, jest Jego Kościół. W nim są słowo Boże, sakramenty, doktryna, wspólnota, która jest Jego Ciałem. Szukanie Jezusa poza Kościołem będzie zawsze błądzeniem, będzie budowaniem obrazu Jezusa, który pasuje do moich oczekiwań, będzie malowaniem subiektywnej ikony Zbawiciela zgodnej z panującymi oczekiwaniami i modami. I wtedy szybko okaże się, że to ja jestem nauczycielem, a Jezus – moim uczniem. Czyli zamiast podążać za Zbawicielem, podążam za sobą samym albo za panującymi w świecie ideami.
3. „Znaleźliśmy Mesjasza” – mówi, a raczej woła Andrzej do swojego brata. To brzmi jak słynne zawołanie Archimedesa: „Eureka!”. I w greckim oryginale to jest rzeczywiście ten sam czasownik heurisko, oznaczający odkrycie, znalezienie, przekonanie się do czegoś. Archimedes zawołał: „Eureka!”, gdy odkrył jedno z praw fizyki nazwane potem jego imieniem. Chrześcijanie noszą imię Chrystusa, bo są odkrywcami czegoś o wiele cenniejszego – Logosu, czyli Słowa, które stało się ciałem. Ewangelizacja jest wołaniem: „Eureka!”, „Znaleźliśmy Lekarstwo na wszystkie choroby świata”. Nie chcemy tego Lekarstwa trzymać tylko dla siebie, chcemy dać je innym, prowadzimy was do Lekarza. Andrzej przyprowadza Szymona do Jezusa. Gdyby każdemu z Jego uczniów udała się ta sztuka choć raz w życiu! Nie wstydźmy się wołać: „Eureka, odkryłem Jezusa!”. To odkrycie waży o niebo więcej niż odkrycie Archimedesa, z całym szacunkiem dla niego.