1. Z powodu koronawirusa wszyscy żyjemy jak nakręceni, jakby w gorączce. Zmęczenie tą nienormalną sytuacją może powodować nerwowe reakcje, napięcia, konflikty. Trzeba zaprosić Jezusa do naszych domów i prosić: „Weź nas za rękę, Panie, i spraw, aby ta zaraza nas opuściła!”.
2. „Całe miasto zebrało się u drzwi”. Szukali Jezusa, by ich uzdrowił i uwolnił od zła. Ewangelia nie mówi jednak, że Jezus uzdrowił całe miasto. Kiedy Szymon poszukuje Jezusa, aby Mu oznajmić, że wszyscy Go szukają, Pan ze spokojem odpowiada, że musi iść dalej, aby nauczać. Uzdrowienia i uwolnienia towarzyszą nauczaniu Jezusa. Są znakami potwierdzającymi, że jest to nauka z mocą. Sednem misji Jezusa jest głoszenie zbawienia, które dopiero nadchodzi. W Jego osobie Bóg przychodzi, aby napełniać nadzieją, ale nie gwarantuje uzdrowienia ze wszystkich chorób, pokonania wszystkich złych duchów, które nas gnębią. Nadzieja, którą głosi Jezus, wykracza poza doczesny dobrostan. Wszyscy uzdrowieni przez Chrystusa umarli, nawet wskrzeszony Łazarz. Ale ci, których On dotknął, otrzymali łaskę nadziei sięgającej w wieczność. Dlatego umierali pogodzeni ze śmiercią, traktując ją jako dłuższy sen, z którego kiedyś zostaną obudzeni.
3. „Nad ranem, kiedy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił”. Jezus zachowuje wolność od presji, którą wywierają na Nim tłum i uczniowie. Wie, że nie da się tylko dawać. Konieczny jest czas dla siebie i dla Ojca. Ileż razy w natłoku codziennych obowiązków odkładamy na później czas na modlitwę i niezbędny wypoczynek. Wydaje się nam, że bez nas zawali się świat. A tak nie jest. Czasem dopiero choroba, która ścina z nóg, zmusza nas do znalezienia dystansu do spraw niecierpiących zwłoki. Jezus uczy nas mądrej równowagi między aktywnością a modlitwą, pracą i wypoczynkiem, między słuchaniem a mówieniem. Modlitwa leczy nas z gorączki terminów, piętrzących się spraw. W gorączce nie da się dobrze pracować, służyć. Aby dobrze służyć chorym, trzeba samemu być zdrowym. Aby mieć coś do powiedzenia, konieczna jest cisza na słuchanie.
4. Kafarnaum było miastem rodzinnym Piotra, dlatego tak gorliwie zabiegał u Jezusa o kolejne uzdrowienia. A jednak słyszy w odpowiedzi: „Pójdźmy gdzie indziej”. Bywa, że nadmiernie przywiązujemy się do miejsc. Nieraz trzeba zostawić to, co swoje, rodzinne, znane, oswojone, aby wyruszyć ku nieznanym lądom Bożych przeznaczeń.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Bildad, Sofar i Elihu odwiedzili Hioba, by przekonać go, że cierpi, bo wcześniej zgrzeszył i spotyka go należna kara. A on, odpowiadając na ich oskarżenia, czując się niewinnym, odpowiada w długich wywodach. Cierpiący mędrzec wskazuje na powszechny los człowieka, który nie uniknie cierpienia: „Czyż nie do bojowania podobny byt człowieka?” – pyta. O co wojuje człowiek? Biblijny człowiek wojuje o mądrość, o szczęście i o osobową więź z Panem Bogiem, a w ostateczności o wieczne szczęście. Drogą do tego zjednoczenia, przyjmując realizm ludzkiej codzienności, jest przyjęcie cierpienia i wprzęgnięcie go w dzieło zbawienia. Księga Hioba jeszcze nie podaje tej odpowiedzi. Nie mówi o cierpieniu jako zadośćuczynieniu. W starotestamentowej refleksji jednak, która w swej najstarszej warstwie widziała je jedynie jako skutek grzechu, daje ważną podpowiedź. Hiob pokazuje, że cierpienie może być próbą dla sprawiedliwego. Jeśli ten ją podejmie, może wyjść mocniejszy i tym samym znaleźć się jeszcze bliżej Pana Boga.
Znamienny jest sam początek księgi. Opowiada o tym, jak to przed Bogiem stanął szatan. Gdy Pan Bóg mówi o Hiobie: „Nie ma na całej ziemi drugiego, kto by był tak prawy, sprawiedliwy, bogobojny i unikający zła jak on”, szatan odpowiada: „Wszystko, co człowiek posiada, odda za swoje życie. Wyciągnij, proszę, rękę i dotknij jego kości i ciała. Na pewno Ci w twarz będzie złorzeczył”. I tu, z Bożego dopustu, zaczyna się próba dla sprawiedliwego Hioba. A ten, choć wiele mówi o marności ludzkiego losu, nie tylko nie złorzeczy Stwórcy, ale wypowiada znamienne słowa: „Ja wiem: Wybawca mój żyje, na ziemi wystąpi jako ostatni. Potem me szczątki skórą odzieje, i ciałem swym Boga zobaczę”. •
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Łatwo pomyśleć: to nie moja sprawa. Od tego są księża i zakonnice. Tymczasem wewnętrzny przymus głoszenia Bożej miłości innym jest nie tylko dobrem wnoszonym w cudze życie, ale i czymś ratującym nas samych. Bo wiara rośnie, gdy jest przekazywana.
Wpadło mi niedawno w ręce świadectwo pewnej rodziny, która od lat jest na misji ewangelizacyjnej we Francji, w rejonie, w którym Chrystus został niemal całkowicie wymieniony na Marksa i Mahometa. „Przyszedł do nas ks. proboszcz i pytał, kto jest gotowy iść z nim od drzwi do drzwi, dawać świadectwo i zapraszać na katechezy w parafii. Ponieważ nikt się nie zgłosił, powiedziałem, że ja z nim pójdę. Teraz chodzimy razem. Wygląda to tak, że Louis Marie rozmawia z tymi ludźmi, z czego ja niewiele rozumiem. Kiedy jest jakaś chwila ciszy, jest to dla mnie znak, że mam wyrecytować swoje wyuczone na pamięć świadectwo. Ponieważ mówię im tylko o tym, co Bóg zdziałał w moim życiu, oni również zaczynają opowiadać o swoim życiu, a są to historie, które mi się często nie mieszczą w głowie. Spotykamy tak strasznie cierpiących ludzi. Często te wielkie, piękne domy są grobowcami, gdzie mieszka jedynie jakaś samotna staruszka z pieskiem, do której nikt poza dobrze zorganizowaną pomocą społeczną nie przychodzi. Spotykamy mnóstwo osób samotnych, po rozwodach, młodych, starych, różnych. Spotkaliśmy tylko kilka par małżeńskich i we wszystkich tych związkach było jakieś cierpienie: rozwody, śmierć, choroba, samobójstwo dziecka… Patrząc na tę biedę, nie możemy nie głosić Dobrej Nowiny. Ale jak ich przekonać, że jest Bóg, który zbawia, który może ich wyrwać z tego ich nieszczęścia, tak jak nas wyrwał? Mamy dla nich słowo zbawienia, ale oni mogą nie uwierzyć w to słowo i je odrzucić”.
Nawet jeśli słowo Boga jest głoszone za darmo, w pewnej chwili chciałoby się zobaczyć i skosztować, choć trochę, owoców ewangelizacji. Serce głosiciela też jest stęsknione pocieszenia. Czytam w świadectwie moich ewangelizatorów z Francji: „Ktoś mi powiedział, że widział na dworcu w Tulonie miejscowego biskupa. Wychodzę na peron, patrzę, rzeczywiście jest. „Księże biskupie! Księże biskupie! Ksiądz nam pobłogosławi! Jesteśmy misjonarzami. Przyjechaliśmy do tego miasta, żeby głosić Dobrą Nowinę”. „Komu?” – spytał. „Wszystkim. Wczoraj głosiliśmy tym ubogim, którzy są tu, na dworcu”. Biskup się rozejrzał, podszedł do jednego z kloszardów i zapytał: „Co oni ci głosili?”. „Mówili mi, że Bóg mnie kocha i że chce mi przebaczyć wszystkie moje grzechy”. „I co jeszcze?” „Nic więcej”. Biskup odwrócił się: „Nie mam czasu. Właśnie nadjeżdża mój pociąg”. I odszedł na peron. Kloszard zerwał się na nogi i zaczął gonić biskupa: „Księże biskupie! Ksiądz im pobłogosławi, bo oni przywrócili mi nadzieję!”. •
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.