Piszę do was… (1 J 2,12a)
Przez całe studia pisałem listy – do znajomych, przyjaciół, rodziny. Takie prawdziwe, na kartkach papieru, długopisem. Tak, to było wieki temu, ale mimo wszystko już w czasie, gdy listy powoli wychodziły z mody. Zaczynała się era e-maili, smsów, pierwszych komunikatorów… To pisanie miało charakter terapeutyczny, ale też było naturalnym, poza spotkaniem co parę miesięcy, sposobem komunikacji z tymi, którzy byli mi bliscy, choć chwilowo fizycznie oddaleni. Nie przestało tak być również w czasie, gdy e-maile faktycznie wyparły tradycyjne listy. Kiedyś porządkowałem swoją prywatną skrzynkę, chcąc zwolnić trochę miejsca, i nie mogłem zdobyć się na usunięcie większości bardzo ważnych, osobistych maili. Choć to technicznie łatwiejsze niż potarganie listów, to jednak nie umiałem zdobyć się na usuwanie najważniejszych z nich. Bez problemu za to zawsze usuwam te oficjalne, wysyłane taśmowo lub kurtuazyjnie. Pewnie większość z nas tak ma. Bo intuicyjnie czujemy, jak wielki ładunek emocji, zaufania, czasem zawierzenia i po prostu jak duży kawał naszej historii wzajemnych relacji zawierają korespondencje pisane od serca. Tak jest z dzisiejszym fragmentem Pierwszego Listu św. Jana: mnóstwo tu szczerej troski o dobro odbiorców, ale też podkreślenie głębokich więzi, relacji, jakie łączą autora z adresatami. „Piszę do was, dzieci…piszę do was, ojcowie…piszę do was, młodzi…”. Nie ma tu miejsca na uwodzące, ułożone pod cytowalność w mediach, karmiące algorytmy bon moty, tanią kokieterię i puste obietnice. Jest pełna realnych uczuć korespondencja, której nie da się usunąć z pamięci.