Kiedyś jeden z zakonników powiedział, że Pana Boga można nawet zapytać o to, gdzie rosną prawdziwki. „To tak, jak rozmawiać z mamą czy z tatą” – dodał. „A w przeciwieństwie do rodziców, Pan Bóg ma zawsze czas. Nigdzie się nie spieszy. I zawsze wysłuchuje, więc im bardziej szczerzy jesteśmy, tym lepiej”.
No, to zaczynamy wielkie przygotowanie. Ksiądz Kamil mówi o tym na sąsiednich stronach. I co ciekawe, mówi jeszcze, że lubi Wieki Post. Serio?! Tak! Bo to czas nam podarowany. Dużo czasu. Aż 40 dni! Właściwie 46 dni, ale 6 niedziel Wielkiego Postu się nie liczy, bo niedziela to dzień radości, nawet w poście.
Znacie te słowa? Zanim o nich, to najpierw o gospodarzu, który wcześnie rano wyszedł z domu, bo chciał znaleźć robotników do pracy w swojej winnicy. I znalazł. I umówił się z nimi, że dostaną jednego denara za jeden dzień pracy. Zgodzili się. Kilka godzin później zauważył innych ludzi, bezczynnie stojących na rynku, więc też zaproponował im pracę.
O powiadała mi kiedyś znana śpiewaczka operowa, pani Alicja Węgorzewska, że okradziono ją w… Betlejem. To było jeszcze wtedy, gdy do miasta Pana Jezusa na święta Bożego Narodzenia przyjeżdżały tłumy pielgrzymów. Pani Węgorzewska na pasterce przed kaplicą Narodzenia miała zaszczyt – jak wspominała – zaśpiewać polskie kolędy. Przeżycie niesamowite – można to sobie wyobrazić. Ale zdarzyło się też wtedy coś bardzo nieprzyjemnego.
Nad Betlejem, palestyńskim miastem, góruje bazylika, jeden z najstarszych kościołów na świecie. W środku, dokładnie pod prezbiterium, znajduje się miejsce, gdzie według przekazywanej tradycji urodził się Jezus, nasz Pan i Zbawiciel.
Przypomniały mi się te słowa, kiedy chciałam Wam opowiedzieć o Feliksie. Nie wiadomo, gdzie jest jego grób, jak zakończyło się jego życie, ale pamięć o nim trwa. Był jednym z najmłodszych bohaterów powstania styczniowego i jednym z najmłodszych, których zesłano na Syberię. Kiedy wybuchło powstanie, Feliks miał zaledwie 12 lat. Mieszkał w Samborze (dzisiaj Ukraina). Zgłosił się do powstania, bo jak pisał: „miłość kraju, którą wyssałem z piersi matki, rozżarzyła się, i nic już zająć mnie nie mogło, jak tylko jedna myśl (…): złapać za broń i zwalczyć wroga”.
Zapytałam kiedyś mądrego zakonnika, czy lubi modlić się na różańcu? I co odpowiedział? Pewnie jesteście ciekawi, bo jak znam życie, są wśród Was tacy, którzy niespecjalnie przepadają za powtarzaniem „Zdrowaś, Maryjo” w kółko. Ale wróćmy do zakonnika. Otóż powiedział on tak: „Różaniec jest dla mnie zawsze trudnym zadaniem, ale wiem, że to dla mnie pomoc i ratunek.
Poznałam kiedyś nauczycielkę. Przez wiele lat uczyła matematyki. Nie lubiła cwaniaków, takich, którym się nic nie chce, i takich, którzy przy każdej okazji oszukiwali albo kręcili. Mniej zdolnych, którzy się starali, uczyli, ale za nic im nie wychodziło, najczęściej wyciągała za uszy do następnej klasy. Była wyjątkowo wymagająca i, co ciekawe, uczniowie za nią przepadali. Miała swoje metody. Wszyscy je znali i wiedzieli, że pani od matematyki zdania nie zmienia.
Od razu się przyznaję, muzeum długo nie kojarzyło mi się dobrze. Pamiętam szkolne wycieczki i obowiązkowo odwiedzane muzea. Gdy tylko pomyślałam o takim miejscu, od razu miałam przed oczami panią o groźnym spojrzeniu, która już przy wejściu pilnowała, czy aby wszyscy wchodzący założyli na swoje buty okropne, ogromne, o pięć rozmiarów za duże muzealne filcowe kapcie.
Otoczone cierniami, płonące ogniem miłości. Czasem przebite mieczem. Tak przedstawiane jest serce Maryi. Z takim sercem Matka Najświętsza objawiła się Łucji, która wtedy była już zakonnicą, karmelitanką. Łucja pamiętała dobrze tamte spotkania w Dolinie Cova da Iria, gdzie razem z Franciszkiem i Hiacyntą zwykle wypasali owce. Chętnie tam przychodzili, spędzali całe dnie, pilnując zwierząt i bawiąc się.
Wygląda na to, że Twoja przeglądarka nie obsługuje JavaScript.Zmień ustawienia lub wypróbuj inną przeglądarkę.