Czytany dziś fragment z ostatniej części Księgi Izajasza stanowi część nieco większej całości (63,7–64-11). Ksiądz prof. Tadeusz Brzegowy w komentarzu do tej księgi wskazuje na podobieństwo kompozycji owego tekstu do psalmów wspólnotowych, lamentacji. „Zasadniczymi elementami takiej liturgicznej lamentacji są: historyczne reminiscencje, zwyczajnie w formie opowiadania o dawnych dobrodziejstwach Boga; wychwalanie Boga; opis obecnej biednej sytuacji narodu czy wspólnoty, prowadzący do skargi i próby pobudzenia Boga do działania; prośba; zapewnienie o wysłuchaniu; obietnica złożenia ślubu, ofiary dziękczynnej albo czegoś w tym rodzaju” – pisze. Prośba: „Obyś rozdarł niebiosa i zstąpił” jest próbą pobudzenia Boga do działania. To błaganie o to, by realnie zjawił się wśród swojego ludu, przynosząc wybawienie. Gdy powstawał ten tekst, naród wybrany powrócił z niewoli babilońskiej. Był to czas niełatwy i bolesny. Kilkadziesiąt lat wcześniej Babilończycy spustoszyli Jerozolimę i spalili świątynię, najświętsze miejsce Izraelitów. Po powrocie trzeba było to odbudować, zorganizować na nowo życie społeczności. Naród wybrany zdawał sobie sprawę z tego, że spustoszenie świętego miasta i świątyni było karą za niewierność Bożemu prawu. Nie wystarczy więc odbudowa tego, co materialne. Trzeba sobie na nowo przypomnieć, jak powinna wyglądać poprawna relacja z Panem Bogiem: „Ty jesteś naszym Ojcem. My jesteśmy gliną, a Ty naszym Twórcą. Wszyscy jesteśmy dziełem rąk Twoich”.
Adwent to czas czuwania. Nie wiemy, kiedy Pan spełni prośbę, rozedrze niebiosa i zstąpi. Tym bardziej trzeba czujnie przypominać sobie, że On jest naszym Panem, że my jesteśmy gliną, a On naszym Twórcą. Obyśmy byli gliną na tyle plastyczną, by dać się formować rozporządzeniom Bożej Opatrzności. •
Nowe pokolenie Europejczyków jest opisywane w gazetach jako pokolenie stracone, które płaci kryzysami. Górę biorą u nich zagubienie, frustracja i upokorzenie, bo czują się traktowani (także przez media) jak frajerzy, ofiary systemu, który każe im płacić za błędy poprzednich pokoleń. Mają rozpychać się w bitwie o intratne stanowiska, zdobywać kolejne dyplomy, dbać o „wypasione” CV, pracować nad wyglądem i poszerzać grono znajomych na fejsie. Tylko nie ma nikogo, kto by im wyjaśnił, kim jesteśmy i dla czego warto żyć. Menedżerowie ich świetlanej przyszłości zabiegają o to, by nie stawiali w swych życiowych aspiracjach na Kościół i rodzinę. Mają być otwarci na postępowe i proeuropejskie „wartości”. Fabrice Hadjadj pisał, że „młody człowiek nie szuka jedynie racji życia, lecz przede wszystkim – ponieważ nie możemy żyć nieustannie – racji, by móc je poświęcić. Tymczasem dziś w Europie istnieją jeszcze jakieś powody, dla których warto oddać życie? Wolność słowa? Niech będzie. Ale co takiego ważnego mamy do powiedzenia? Jaką Dobrą Nowinę mamy dla świata?”. Cóż, choćbyśmy mieli ręce pełne, serca mamy puste.
Święty Paweł przebija się przez dzisiejsze warstwy duchowego zagubienia z niesamowitą wiadomością: „Świadectwo Chrystusowe utrwaliło się w was (…). W Nim to bowiem zostaliście wzbogaceni we wszystko: we wszelkie słowo i wszelkie poznanie”. Oto recepta chrześcijanina na pokonanie wewnętrznej pustki. Maria Concepción „Conchita” Cabrera de Armida, błogosławiona żona i matka dziewięciorga dzieci, żyjąca w Meksyku w czasie prześladowań, notowała w swym szczerym „Dzienniku duchowym żony i matki”: „Kładąc się spać, brałam do ręki krzyż, i sama nie wiem, co się ze mną działo, gdy go kontemplowałam: czułam głębokie wewnętrzne poruszenie, jakby zanurzenie serca w Nim. Krzyż mnie przyciągał do siebie, wchłaniał mnie, czułam się tak, jakbym się w nim roztapiała; z oczu płynęły mi łzy. Wrażenie to jednak mijało, a ja wracałam do zwyczajnego życia, wypełnionego własną letniością oraz próżnymi, błahymi sprawami. Lecz przecież cierpiałam. Wśród licznych pochlebstw i rozrywek czułam w duszy pustkę, słyszałam w sobie głos, który mówił: »Nie po to się urodziłaś! Twoje szczęście jest gdzie indziej!«”. W innym miejscu zanotowała: „Widząc, że choć mam tak dobrego męża, to małżeństwo nie daje mi owej pełni, którą sobie wyobrażałam, sercem instynktownie zwróciłam się w stronę Boga, szukając w Nim tego, czego mi brakowało”. I na koniec stwierdziła: „Choćbym nie wiem jak bardzo walczyła, nie nasycę się miłością do stworzeń. To niemożliwe! Inny porządek rzeczy przyciąga mnie do siebie, rozbrzmiewa we mnie bez przerwy głos wewnętrzny: »twoje przeznaczenie nie kończy się tutaj; w górę, jeszcze wyżej«. To pragnienie boskości odrywa serce od ziemi, oczyszczając ziemskie afekty, nawet te najświętsze”. Teraz łatwiej zrozumieć, czym jest owo „utrwalenie się świadectwa Chrystusowego” w człowieku. •
1. Pierwszym jest wcielenie, czyli prawda Bożego narodzenia. Drugim – paruzja, czyli przyjście Chrystusa w chwale na końcu czasów. Żyjemy między tym pierwszym a drugim przyjściem. Między nimi jest jeszcze trzecie przyjście. Jak uczy św. Bernard z Clairvaux, jest ono „ukryte”, „dokonuje się w duszy wierzących i stanowi jakby pomost między pierwszym i ostatnim”. Nie wiemy, kiedy nadejdzie Jezus, by osądzić ziemię, i nie wiemy także, kiedy dokonuje się to trzecie, intymne przyjście Pana. W obu przypadkach czas tego przyjścia określany jest w Biblii słowem kairos. To szczególna chwila, czas łaski, moment wieczny. Dlatego jesteśmy wezwani, aby nie przespać tej błogosławionej godziny. Przyjście Pana wiąże się z prawdą. On przychodzi jako prawda, jako pytanie o to, co robię ze swoją wolnością, komu jestem wierny, komu służy moje życie.
2. Czuwajcie! To wezwanie powraca w dzisiejszej Ewangelii jak dźwięk budzika. „Smutny jest człowiek, który słyszy bijący dzwon, ale nikt od niego niczego nie oczekuje” – pisze Antoine de Saint-Exupéry. „A kiedy brzmi trąbka, smutno ci, jeżeli nie musisz się zrywać i widzisz, jak inni, szczęśliwi, mówią: usłyszałem apel, który mnie wzywa, więc wstaję. Ale są tacy, dla których nie ma głosu dzwonów ani dźwięku trąbki, i ci są smutni. Wolność dla nich to tylko wolność nie-bycia”. Dzisiaj właśnie owa „wolność nie-bycia” święci triumfy. To wolność rozumiana jako prawo do czynienia tego, co mi podpowiada moje małe, egoistyczne, nienasycone, pyszne „ego”. Wolność, której uczy Jezus, jest wolnością do czuwania, do wypełnienia powinności, do wykonania zadania, do walki o świętość. Wolność jest tu rozumiana jako warunek czynienia dobra, nie tyle jako wartość sama w sobie. Wolność oderwana od dobra i prawdy łatwo staje się bożkiem. W jej imię ucieka się od odpowiedzialności za siebie i za innych. W imię bożka wolności można nawet deptać życie innych.
3. Wezwanie do czuwania Jezus obrazuje przypowieścią o panu, który powierzył pieczę o swój dom sługom i wyjechał. Zarówno odźwierny, jak i słudzy powinni być gotowi na powrót właściciela, czyli nie mogą spać. Powinni dobrze wykonywać to, co zostało im powierzone. Domem, który powierzył nam Jezus, jest Kościół. Każde powołanie w Kościele oznacza przydział zadania, misję do wykonania. Bóg, powierzając to zadanie, zaufał nam, tak jak pan zaufał sługom, zostawiając im swój dom pod opieką. Czasem, przyznajmy, zachowujemy się w tym domu jak dzieci, które urządzają imprezę, bo rodzice wyjechali na wczasy. Czas wydorośleć. Wziąć na barki trud odpowiedzialnego życia. Czuwać to przeżyć dobrze właśnie ten dzień, który otrzymałem w darze od Pana.