Byli doskonale zaznajomieni z porami roku i tym, co one niosły. Klimat biblijnej Palestyny nie zna naszej wiosny i jesieni. Wcześniej także dojrzewają zboża i wcześniej przychodzą żniwa. Zboża zbiera się po deszczach, które padają w kwietniu i maju. I to te deszcze nazywa się w Biblii „wczesnymi”. Potem przychodzi suche i gorące lato, a po nim kolejne deszcze – nazywane „późnymi”, we wrześniu oraz w październiku. I wtedy przychodzi czas na zbiór owoców. Każdy z okresów opadów był także okazją do zbierania wody w cysternach, które niejednokrotnie były wielkimi zbiornikami skalnymi, zapewniającymi obfitość na czas, gdy deszczów zabraknie.
Regularność opadów zapewniała dostatek wody, a co za tym idzie – także bezpieczeństwo mieszkańcom. Gdy jednak przychodziło zaburzenie tego porządku, rodziło się realne niebezpieczeństwo głodu. Stary Testament zna takie okresy, gdy przychodziła śmiercionośna susza.
Bazując na tej życiodajnej regularności, prorok tworzy rozbudowane porównanie. Słowo Boga zestawia z ulewą, która przyniesie plony pól, sadów oraz ogrodów, i ze śniegiem padającym na północy Palestyny, który – topniejąc – zapewni nurt rzece Jordan.
Takie jest Boże słowo. Ono jest niczym życiodajny deszcz i śnieg. Spada na pola, sady i ogrody, a potem wraca. A ten powrót jest owocny. I nie chodzi tu o parowanie wody, ale o to, co ona sprawiała: przynosiła plony. Dokonała tego, czego chciał Pan Bóg.
To starotestamentowe porównanie, zapisane u końca drugiej części Księgi Izajasza, doskonale harmonizuje z przypowieścią o siewcy z dzisiejszej Ewangelii. Pan Jezus, podobnie jak prorok, odwołuje się do doświadczenia swych słuchaczy, rolników i pasterzy. Oni wiedzieli, czym jest deszcz, ów wczesny i późny, i czym jest jego brak. Oni wiedzieli też, co się stanie, gdy ziarno padnie na drogę, na skałę, między ciernie i wreszcie na ziemię żyzną.
Może łatwiej byłoby nam zrozumieć te obrazy, gdybyśmy zwrócili uwagę na to, co się dzieje, gdy dziś deszcz Bożego słowa spada na smartfony, tablety, kluby, uczelnie, szkoły, domy, uniwersytety, miejsca pracy i wypoczynku, ośrodki rekolekcyjne, wędrujących pielgrzymów i wiele, wiele innych miejsc naszej codzienności. Z których z nich i jak wraca słowo, zanim nie dokona tego, czego chce Pan Bóg? •
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Niewiara każe nam tłumić w sobie ten krzyk albo sprawia, że wydzieramy się na wszystkich. Ból i poczucie porażki, rozsypania się czegoś, przeciągających się kłopotów, uporczywych przeciwności nie zawsze oznaczają degradację i zniszczenie. Może to być przejaw „bólów rodzenia”. Rozejrzyjcie się wokół – zachęcał Jan Paweł II przed 30 laty młodzież przed kościołem św. Anny w Warszawie – wasze kłopoty i zmagania, smutek i trud mogą być przejawami bólów porodowych. Trzeba, by w tym miejscu rodzili się synowie Boży. Czemu „wolność i chwała dzieci Bożych” są wciąż tak trudne; czemu „przybranie za synów” i „odkupienie ciała” tak wiele kosztują? Czemu łączą się z wielokrotnymi upadkami, przeciwnościami, zniechęceniem, szyderstwem, brakiem wsparcia? W efekcie tego całe stworzenie „jęczy i wzdycha w bólach rodzenia”. Wiara chrześcijańska i życie szlachetne przypomina często walkę, bolesne konwulsje, parcie. Czasem Kościół przypomina szpital polowy, a czasem porodówkę. Bo tak Matka – Kościół święty – rodzi Bogu swe prawdziwe potomstwo. Rodzi w warunkach zepsutego świata.
Zepsucie świata wzięło się z grzechu, nieposłuszeństwa, jakie wylało się z ludzkiego serca już w raju, a z czasem przyjęło postać zalewającego wszystkich potopu. Zło wydaje się wszechogarniające, karze niesfornych fizycznymi szykanami i psychicznymi torturami. Czy ten świat da się naprawić? Żydzi lubią posługiwać się pojęciem tiqqun, oznaczającym przywrócenie porządku, naprawę świata. Ci, którzy ulegli zgorszeniu cierpieniem i Bogiem, który za to rzekomo odpowiada, twierdzą, że nie ma już teologii, są tylko polityka i pieniądze. Czy zatem nie ma już tiqqun? Nie istnieje nadzieja naprawy świata? Tiqqun wymagał nieustannej teshuvy, czyli powrotu do światła Prawdy i nadziei na wejście do Ziemi Obiecanej, co w kontekście życia pojedynczej osoby równa się skrusze, pokucie i odwróceniu się od zła. Naprawa tego świata spełni się zatem jedynie przez nawrócenie. „Najpierw napraw siebie, później naprawiaj innych” – powiada Talmud (Bawa Mecija 107b). Doskonale ukazał to Chrystus, który przepędził przekupniów ze świątyni, pisał palcem po ziemi grzechy wyniosłych pyszałków, wstrząsnął Kajfaszem i Herodem, wszystkim zaś głosił: „Bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” (Mk 1,15). Tiqqun spełni się wraz z nadejściem Chrystusa, drogą do jego urzeczywistnienia się jest codzienne uznawanie własnego grzechu i odwaga rozpoczynania dobrych czynów od nowa. Innymi słowy – tiqqun jest potrzebą „nowych narodzin”. Odpowiada to mniej więcej temu, co Matka Teresa z Kalkuty powiedziała pewnemu dziennikarzowi, gdy ją zapytał: „Matko, co należy zrobić, aby naprawić ten zły świat?”. „Ty się zmień trochę i ja się zmienię trochę, i już ten świat będzie lepszy”. •
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
1. Słowo, które stało się ciałem. To Słowo zostało wrzucone w ziemię, obumarło i po trzech dniach wzeszło. Wydało plon obfity. Tym plonem jest Kościół, są święci. Z jednego Ziarna powstały tysiące ziaren. Słowo wciąż się wciela, jest głoszone, siane. Wydaje nowe ziarna. Obumiera i zmartwychwstaje. Zmielone na mąkę, staje się chlebem. A część ziaren zostaje na powrót wrzucona w ziemię. Ziarno słowa dociera do nowych pokoleń przez posługę księży, katechetów, rodziców, świadków wiary.
2. Rozważając ten tekst Ewangelii, czytamy go zazwyczaj w szerokim kontekście głoszenia słowa Bożego. Różni ludzie różnie odpowiadają na ziarno słowa. Jedni je przyjmują, inni z różnych powodów nie. U jednych wydaje ono owoc, u drugich nie. Są różne przeszkody, które uniemożliwiają wzrost ziarna i wydanie plonu. Oczywiście taka interpretacja jest słuszna. Czy jednak nie powoduje ona, że my sami pozostajemy jakby obok problemu? A przecież Jezus mówi dziś do mnie i o mnie. Ziarno marnuje się we mnie. Lub wydaje plon.
3. Więc może zamiast myśleć o innych, warto pomyśleć o sobie. Jakie jest moje słuchanie Bożego słowa? Jaki wydało plon? Co sprawia, że tak wiele ziaren słowa się zmarnowało? Dlaczego tak się dzieje? Może wydziobały je ptaki. Pan zwraca uwagę, że diabeł zabiera słowa prawdy, gdy ich nie rozumiemy. Często przegrywamy w tym punkcie. Mówimy sobie: „Tyle trudnych tekstów w Biblii, których nie umiem odnieść do życia”. No tak, ale co ja sam robię, aby lepiej zrozumieć słowo Boże, zdanie po zdaniu? Czy szukam wyjaśnienia – na przykład w internecie, na portalach biblijnych? Czy pytam kogoś? Czytam komentarze? Czy próbuję wrócić do jakiegoś fragmentu, aby odczytać jego sens?
4. Druga przeszkoda – brak korzenia, czyli niestałość. „Gdy przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa”, porzucamy je. Ktokolwiek na serio idzie za Chrystusem, napotyka opór świata. To nie musi być od razu krwawe prześladowanie, ale jakiś rodzaj społecznego wykluczenia. Wyśmianie, dokuczanie, szyderstwo, narażanie się na drwiny. Tylko ludzie zakorzenieni potrafią żyć w kontrze do dominującej kultury, która programowo zwalcza dziś coraz agresywniej wiarę katolicką.
5. Są też we mnie ciernie, czyli troski doczesne i ułuda bogactwa, które zagłuszają słowo. Troski doczesne mają to do siebie, że pochłaniają całą naszą duchową energię. Dlatego odkładamy Boże sprawy na później. Jeszcze tylko uporam się z tym czy tamtym, a potem już zajmę się Bogiem. Ale potem pojawiają się inne ważniejsze sprawy. I tak w kółko. Co jednak może być ważniejsze niż Bóg i Jego słowo?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.