Wbrew zapewnieniom zwolenników związków partnerskich, wprowadzenie takiej instytucji do polskiego prawodawstwa uderza w małżeństwo. Wprowadzając bowiem możliwość zerwania takiego związku bez żadnych ograniczeń, podważa jedną z podstawowych zasad naszej cywilizacji, która polega na ochronie słabszych.
Krytyka pomysłu prawnego uznania związków partnerskich skupia się na tym, że jest to otwarcie drogi do uznania za małżeństwo związków homoseksualnych. Krytyka ta jest jak najbardziej słuszna, bowiem zgodnie z prawem naturalnym instytucja małżeństwa z definicji jest związkiem kobiety i mężczyzny i w żadnym razie nie można ulegać homoideologii, która to podważa. Jednak ustawa o związkach partnerskich niesie w sobie jeszcze inne, bardzo poważne niebezpieczeństwo: kwestionuje trwałość związku między partnerami.
Małżeństwo zakłada trwałość związku kobiety i mężczyzny. W Kościele katolickim jest ono sakramentem, co podkreśla nierozerwalny charakter małżeństwa. Tymczasem związek partnerski wprost przeciwnie: jedną z jego najistotniejszych cech jest niestałość, stąd bez najmniejszych problemów można go rozwiązać. W projekcie ustawy złożonym niedawno w Sejmie przez SLD wystarczy wysłać do partnera pismo i po pół roku związek ulega rozwiązaniu, można też w ogóle nie informować drugiej osoby, tylko zawrzeć ślub z kimś trzeci, a związek partnerski zostanie rozwiązany.
Wbrew twierdzeniom zwolenników nieograniczonej wolności, trwałość małżeństwa nie jest jakimś przesądem czy kościelnym zabobonem, lecz zdobyczą cywilizacyjną, którą, podobnie jak wiele innych rozwiązań, zawdzięczamy chrześcijaństwu. Celem trwałości małżeństwa jest bowiem ochrona słabszej strony związku. Przede wszystkim dzieci poczętych w małżeństwie, które mają prawo do wychowania przez oboje rodziców. Rozwód jest zawsze dramatem dla dziecka i odbija się negatywnie na jego rozwoju, co często prowadzi do problemów w życiu dorosłym. Ale trwałość małżeństwa ma na celu też ochronę jednego z rodziców przed porzuceniem, gdy na przykład przestanie być on atrakcyjny, ciężko zachoruje, będzie wymagał opieki, czy po prostu nie będzie w stanie sprostać różnych oczekiwaniom małżonka.
W tej perspektywie trwałość małżeństwa jest elementem naszej cywilizacji, która na pierwszym miejscu stawia dobro drugiej osoby oraz kierowanie się wyborami opartymi na określonym systemie wartości. Tymczasem łatwość zakończenia związku partnerskiego te zasady łamie, hołdując egoizmowi, w którym przy podejmowaniu decyzji na pierwszym miejscu są własne pragnienia czy instynkty, nawet jeśli ich realizacja oznacza krzywdę, a wręcz dramat dla innych członków rodziny. Zgoda na taki model relacji między ludźmi oznacza w istocie powrót do ery barbarzyństwa, w której silny wykorzystywał słabszego, a potem porzucał go jak przedmiot. Dlatego wprowadzona przez chrześcijaństwo instytucja małżeństwa jako trwałego związku kobiety i mężczyzny jest zdobyczą cywilizacyjną, która niestety obecnie jest podważana, m.in. przez takie propozycję jak związki partnerskie.
Bogumił Łoziński
Zastępca redaktora naczelnego „Gościa Niedzielnego”, kierownik działu „Polska”.
Pracował m.in. w Katolickiej Agencji Informacyjnej jako szef działu krajowego, oraz w „Dzienniku” jako dziennikarz i publicysta. Wyróżniony Medalem Pamiątkowym Prymasa Polski (2006) oraz tytułem Mecenas Polskiej Ekologii w X edycji Narodowego Konkursu Ekologicznego „Przyjaźni środowisku” (2009). Ma na swoim koncie dziesiątki wywiadów z polskimi hierarchami, a także z kard. Josephem Ratzingerem (2004) i prof. Leszkiem Kołakowskim (2008). Autor publikacji książkowych, m.in. bestelleru „Leksykon zakonów w Polsce”. Hobby: piłka nożna, lekkoatletyka, żeglarstwo. Jego obszar specjalizacji to tematyka religijna, światopoglądowa i historyczna, a także społeczno-polityczna i ekologiczna.
Kontakt:
bogumil.lozinski@gosc.pl
Więcej artykułów Bogumiła Łozińskiego