Człowiek cierpiący ponad wszystkie moje dotychczasowe wyobrażenia o granicy cierpienia, przykuty do łóżka, nie mogący jeść ani swobodnie się ruszać, upokorzony przez chorobę do granic możliwości mówił, że jest szczęśliwy.
Był rok 1988, Marek miał 11 lat, Monika 2 lata a ja 18 lat, nasza rodzina przeżyła pierwsze bardzo trudne doświadczenie. W czasie wakacji – 01.08.1988 – jak co dzień, jedliśmy wspólnie śniadanie nie podejrzewając tego, co nas w tym dniu czeka. W przeddzień, wiedziona niepokojem i paraliżującym uczuciem, że muszę wracać do domu, wróciłam przedwcześnie z sanatorium w Kołobrzegu. Tam uczestnicząc codziennie o godz. 17.00 we Mszy św. w katedrze kołobrzeskiej, w czasie gdy przyjmowałam Komunię św., w myślach moich pojawiał się głos każący mi wracać do domu. Bałam się że postradałam zmysły, mimo to próbowałam się skontaktować z domem, prosząc, aby ktoś odebrał mnie z tego tak odległego miasta. Nasz 16-letni brat Bolek w tym dniu wybierał się do Opola, aby złożyć dokumenty w wybranej przez siebie szkole, po czym chciał się spotkać z dziewczyną. Do Opola miał jechać pociągiem nie wiedząc o tym, że właśnie tego dnia został zmieniony rozkład jazdy i pociąg jechał dwadzieścia minut wcześniej niż zwykle. Bolek szedł, jak w tym okresie wiele osób, miedzy torami, aby skrócić sobie drogę na peron gdyż remontowany był wiadukt. Z naprzeciwka jechał pociąg towarowy do Wrocławia. Chcąc przed nim uciec, został odrzucony podmuchem nadjeżdżającego wcześniej pociągu osobowego z przeciwległego kierunku. Mój brat zginał na miejscu.
Wspólne rozmowy, zabawy, kłótnie, posiłki, wspólne radości i smutki wszystko nagle i niespodziewanie dobiegło końca. Mamusia moja przekazując mi tę wiadomość powiedziała: „nasz Boluś jest u aniołków“. Myślałam, że stroi sobie ze mnie bardzo niesmaczne żarty, w tej samej jednak chwili dostrzegam zmieniony wygląd mojej mamy, jej otępiały wzrok i słyszałam jej głos i słowa, którym ona sama nie dawała wiary.
Tatuś nasz w tym czasie pracował w Czechosłowacji na delegacji, aby poprawić warunki bytowe naszej rodziny. Ta straszna wiadomość zastała go z dala od najbliższych. Nigdy nie zapomnę jego krzyku rozpaczy kiedy przyjechał do domu. Jakże wdzięczna jestem Panu Bogu, że pozwolił mi spędzić tych kilka ostatnich chwil z Bolkiem. Dziękuję, że mogłam dla niego po raz ostatni przygotować jego ulubiony deser, że mogłam mu doradzić jak się ubrać, aby podobać się dziewczynie. Dziękuję za wewnętrzny głos nękający mnie podczas przyjmowania Komunii św.
Pierwszy raz poczułam ból – ból po stracie ukochanej, najbliższej osoby. Dla mnie jedyną otuchą była wiara, że braciszek nasz dotarł do kresu swej ziemskiej drogi i może cieszyć się radością i szczęściem wiecznym. Wspólna modlitwa, teksty Pisma św. mówiące o życiu wiecznym były dla naszej rodziny ukojeniem.
Był rok 1999, pełni radości jechaliśmy aby świętować 50-te urodziny mojej mamusi. Wysiadając z samochodu widziałam płaczącego tatusia, zapłakana mama podeszła do nas mówiąc: „dzieci nie ma się z czego cieszyć, tatuś ma raka“. Rokowania lekarskie były od początku bardzo złe. Przeżyliśmy kolejny szok, z którego trudno się otrząść, niedowierzanie, a do tego widok przerażonych oczu mojego taty. Choroba od momentu postawienia diagnozy trwała tylko dziesięć miesięcy, dziesięć miesięcy danego nam czasu, aby się pożegnać. Aby powiedzieć sobie wiele ważnych słów.
Dziękuję Panu Bogu za cudowna postawę mojego ukochanego brata Marka, który z taką miłością troszczył się o naszych rodziców. Jako bardzo młody 22-letni mężczyzna, dodawał otuchy i pielęgnował z niewypowiedzianą miłością i delikatnością naszego tatusia i był z nim w jego cierpieniu i chorobie do końca. Dla mamy zaś był ostoją i wsparciem. Potrafił ją zrozumieć jak nikt inny.
Także w tym czasie doświadczyliśmy bliskości i opieki Pana Boga. Łączyliśmy się w modlitwie ufając w Boże miłosierdzie. Modlitwa ta dodawała nam sił, aby iść dalej, iść i być gotowym. Jan Paweł II nawołuje nas także do tej gotowości w słowach swego testamentu:
„Czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy Pan wasz przybędzie” (por. Mt 24, 42) – te słowa przypominają mi ostateczne wezwanie, które nastąpi wówczas, kiedy Pan zechce. Pragnę za nim podążyć i pragnę, aby wszystko, co składa się na moje ziemskie życie, przygotowało mnie do tej chwili. Nie wiem, kiedy ona nastąpi, ale tak jak wszystko, również i tę chwilę oddaję w ręce Matki mojego Mistrza: totus Tuus. W tych samych rękach matczynych zostawiam wszystko i Wszystkich, z którymi związało mnie moje życie i moje powołanie. W tych Rękach zostawiam nade wszystko Kościół, a także mój Naród i całą ludzkość. Wszystkim dziękuję. Wszystkich proszę o przebaczenie. Proszę także o modlitwę, aby Miłosierdzie Boże okazało się większe od mojej słabości i niegodności.”
Beata Kubis
Dziękuję Beata za to, że znowu zrozumiałem więcej...
dla mnie to on jest święty.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.