Zwalniał się asystencki etat w klinice. Do konkursu zgłosiło się dziewięcioro kandydatów, w większości dzieci wpływowych obywateli miasta i ja, bez takiego zaplecza.
„Panie, naucz nas się modlić”, prosili Apostołowie Jezusa Chrystusa i Jezus odpowiedział na ich prośbę.
„Gdy modlicie się mówcie: Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź Królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi ...”.
Bądź wola Twoja! Nie moja lub nasza wola, ale bądź wola Twoja, Panie.
Często przygnieceni trudami życia błagamy Boga o odmianę losu, o uzdrowienie, ofiarując Mu żarliwą modlitwę, post, pieniądze, pielgrzymki do miejsc świętych, składamy rozmaite postanowienia i przyrzeczenia. Spełnij Panie moja/nasza prośbę! Tak bardzo pragniemy, aby Bóg wykonał nasze błaganie.
Czy taka kupiecka postawa jest skuteczna? W znakomitej większości przypadków nie. Potem mamy pretensje i żal, ze nie zostaliśmy wysłuchani, a przecież Bóg jest miłosierny, jest naszym ojcem. On ma poniekąd obowiązek trzymać nasza stronę, wspomagać nas. Czemu wiec nie wysłuchuje naszych próśb zanoszonych w modlitwach?
W 1971 roku jesienią zwalniał się asystencki etat w Klinice Dermatologicznej Akademii Medycznej we Wrocławiu. Takie wydarzenie było niezwykle rzadkie. Kadra w tej klinice była bardzo stabilna. Zatrudnieni w niej systematycznie doskonalili swoje umiejętności, publikowali wyniki swoich prac badawczych. Jednym słowem rozwijali się naukowo i zawodowo. Zatem niezwykle rzadko kogoś zwalniano, średnio raz na dwadzieścia lat. W klinice kontynuowano wspaniała przeszłość stworzona przez Alberta Neissera, Josefa Jadassohna, Maxa Jessnera, Hansa Bibersteina (szwagra świętej Edyty Stein) i innych luminarzy międzywojennej niemieckiej dermatologii.
Do konkursu zgłosiło się dziewięcioro kandydatów, w większości dzieci wpływowych obywateli miasta i ja, bez takiego zaplecza. Nadzieje pokładałam w opiece boskiej i modliłam się intensywnie, aby komisja wybrała mnie ( o naiwności! ). Najsilniejsza kandydatka była Elżbieta, której matka pracowała na wydziale biochemii Uniwersytetu, z żoną ówczesnego kierownika kliniki. Czas oczekiwania na werdykt - oprócz błagalnej modlitwy do Pana Boga i Jezusa Chrystusa - wypełniałam sobie pasjansem. Pytałam pasjansa czy dostane ten etat. Każdorazowo pasjans dawał negatywna odpowiedz: nie dostaniesz! Pomimo to, z uporem maniaka, wciąż i wciąż stawiałam pasjansa. Chciałam zaczarować werdykt komisji.
Pewnego dnia w październiku, wracając z pracy, spotkałam Elżbietę, która niosła do franciszkanów niepotrzebne ubrania swojego męża, dla potrzebujących. I tutaj doznałam olśnienia. Ona, prawdopodobnie tak jak ja, zwraca się do Boga w sprawie tego etatu. Poczułam się bardzo niekomfortowo. Uświadomiłam sobie, ze nie mogę tak krępować modlitwą decyzji Pana Boga, bo ja chcę, bardzo chcę, chcę całą sobą tego etatu. Inni też chcą. Zmieniłam moja modlitwę: Panie, wiesz jak bardzo tego pragnę. Bądź wola Twoja. Nie moja, Twoja wola. Podporządkuję się każdej Twojej decyzji.
To nie zmieniło mojej potrzeby stawiania pasjansów, które nadal zapowiadały porażkę.
Pewnego słonecznego dnia około godziny czternastej, jestem gdzieś w połowie pasjansa i już wiem, że to nie ja dostane ten etat. Nagle w mojej głowie słyszę głos: „Czemu mi nie wierzysz?”. Wiedziałam, Kto do mnie mówi. Wiedziałam także, że choćby kamienie z nieba leciały, etat jest mój!
Od tej pory minęło pięćdziesiąt lat. Jestem uniwersyteckim profesorem w dalekim kraju i pracuję w mojej ukochanej dermatologii. Nigdy więcej nie postawiłam pasjansa.
Barbara Gąsior-Chrzan