Izrael przekracza rzekę Jordan. Tym samym kończy się jego trwająca czterdzieści lat tułaczka po pustyni. Zaczyna się czas podboju Kanaanu, Ziemi Obiecanej. Wkrótce, po cudownej interwencji Boga, zdobędą pierwsze miasto – Jerycho. Na razie jednak rozłożyli się obozem na równinie nieopodal tego miasta. To kontekst lakonicznej opowieści z Księgi Jozuego, którą słyszymy tej niedzieli jako pierwsze czytanie.
Co się dzieje? Dowiadujemy się, że spożywają tam pierwszą w swojej nowej ziemi Paschę. To uczta, którą celebrowali wspomnienie wyjścia z Egiptu, dziękując Bogu za wszystkie wielkie cuda, jakie temu towarzyszyły: plagi, które dotknęły Egipcjan, a które ostatecznie zmusiły faraona do uwolnienia Izraelitów, cudowną ucieczkę przez Morze Czerwone, gdy zmienił zdanie i kazał ścigać ich swojemu wojsku. Wydarzenia te zapoczątkowały długi ciąg wydarzeń, które naród wybrany przeżył w drodze do Ziemi Obiecanej. Najważniejszym z nich było przymierze, zawarte z Bogiem na Horebie (Synaju): Bóg obiecał pomoc, a lud zobowiązał się zachowywać Jego prawo. Autor Księgi Jozuego wspomina też, że od czasu tamtej Paschy ustało zjawisko manny – ziarna, które w cudowny sposób spadło z nieba, by żywić Izraelitów na pustyni. Nie była już potrzebna; mogli jeść z plonów swojej nowej ojczyzny.
Warto na ten właśnie szczegół zwrócić szczególną uwagę, bo właśnie on koresponduje z główną myślą pozostałych czytań tej niedzieli. Istota relacji między Bogiem a Izraelem się nie zmieniła. Skończył się jednak czas pewnego stylu, jaki Izrael przyjął. Nie było już cudownie spadającej z nieba manny; trzeba było inaczej zatroszczyć się o to, by mieć co jeść. To drobiazg, ale sporo mówiący także nam, chrześcijanom XXI wieku. Odczytać go można jako wezwanie do odwagi w odrzucaniu przyjętych form, zwyczajów czy schematów myślenia, gdy przestają pasować do nowych realiów życia. Bo wiara i Kościół nie są skansenami do pielęgnowania czcigodnych tradycji. Nie chodzi w nich o dbałość o fasady i ornamenty. Raczej o wierne mówienie Bogu „tak” i trzymanie się Ewangelii Jezusa Chrystusa w aktualnych okolicznościach.
1. Ewangelia dzisiejsza to przypowieść o synu marnotrawnym. Fragment Listu św. Pawła jest wezwaniem do pojednania z Bogiem. Tak więc w pewnym stopniu te dwa czytania się dopełniają. Apostoł pisze, że pojednanie człowieka dokonało się przez Chrystusa. Spróbujmy połączyć tę myśl z bohaterami przypowieści. Młodszy syn roztrwonił połowę majątku ojca. Druga część należała się zatem w całości starszemu synowi. To dlatego ów drugi syn nie potrafił się pogodzić z tym, że ojciec wyprawił ucztę na cześć marnotrawnego, przyodział go, dał mu pierścień. To przyjęcie zostało bowiem sfinansowane z majątku, który jemu miał przypaść w udziale. Stąd bunt. Wyobraźmy sobie, że starszy brat mógłby zachować się zupełnie inaczej. Tym prawdziwym starszym bratem wszystkich marnotrawnych synów jest sam Jezus Chrystus. Timothy Keller w książce „Bóg Marnotrawny” rozwija tę myśl w taki sposób: „Pomyślmy o bracie, którego potrzebujemy. Potrzebujemy takiego, który nie tylko pojedzie do dalekiego kraju, aby nas odnaleźć, ale także przebędzie drogę z nieba aż na ziemię. Potrzebujemy brata, który będzie skłonny zapłacić nie tylko określoną sumę pieniędzy, ale także cenę własnego życia, aby zabrać nas do domu Boga – choć nasz dług jest znaczenie większy. (…) Przyjęcie młodszego brata do rodziny nie było możliwe bez poniesienia kosztu przez starszego brata. Nasz prawdziwy starszy brat spłacił nasz dług na krzyżu. Jezus został odarty z szat i godności, ażebyśmy my mogli być odziani w godność, na jaką nie zasługujemy. Na krzyżu Jezus był traktowany jak wyrzutek, żebyśmy mogli być przyjęci do Bożej rodziny za darmo za pośrednictwem łaski”.
2. Przebaczenie Ojca jest możliwe dzięki miłości Jego Syna. Pojednanie człowieka z Bogiem dokonuje się przez Chrystusa, naszego Brata w człowieczeństwie i Syna Ojca, równego Mu w bóstwie. Apostoł wskazuje, że to dzieło pojednania człowieka z Bogiem dziś dokonuje się przez „posługę jednania”, czyli misję Kościoła. W konfesjonale kapłan jest reprezentantem miłosiernego Ojca i naszego prawdziwego starszego Brata. Wypowiada „słowo jednania”, czyli rozgrzeszenie.
3. „On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą”. Niezwykłe, paradoksalne zdanie św. Pawła! W jaki sposób bezgrzeszny Jezus stał się „grzechem”? Jako ukrzyżowany stanął po stronie wszystkich marnotrawnych, płacąc za ich grzech. Grzech, który nie został nam poczytany, czyli nie został wpisany na nasze konto, został – jeśli tak wolno powiedzieć – zaliczony Jezusowi. On spłacił nasz dług. Miłosierdzie Boże i sprawiedliwość Boża spotykają się na krzyżu. Tu jest źródło „nowości” życia synów marnotrawnych. W Wielkim Poście zostajemy wezwani, aby w imię Chrystusa pojednać się Bogiem. Nie musimy być ani młodszym synem, idąc za „dzikimi” porywami serca, ani starszym, traktującym wierność i posłuszeństwo ojcu jak niewolę. Patrząc na Jezusa, naszego prawdziwego starszego Brata, stajemy się domownikami Boga, wypełniającymi Jego wolę w wolności i z radością.
Ci z nas, którzy mieszkają dziś w szybko rozwijającej się cywilizacji, doświadczają zdumiewającego dobrobytu. Wielu, w stopniu niewyobrażalnym w poprzednich epokach, może wybrać własną drogę życiową, a nawet przedefiniować swoją tożsamość. Należymy do kultury, która zdaje się dryfować swobodnie w płynnym świecie nieograniczonych możliwości. Na pierwszy rzut oka może to wyglądać na błogosławieństwo, ale często okazuje się przekleństwem. Młodszy syn z ewangelicznej przypowieści prawdopodobnie wielokrotnie sobie powtarzał, że „młodość musi się wyszaleć”. Postanowił więc zrzucić ciążące mu jarzmo ojcowskiego domu i żyć po swojemu. Kochający ojciec nie starał się zatrzymać go wbrew synowskiej woli. Wolnego człowieka nie można uczynić dobrym, jeśli on sam tego nie chce. Apostazja synowskiego serca postępuje stopniowo. Ma on wrażenie, że drzwi do wszystkich przyjemności świata stoją przed nim otworem. Apetyt rósł coraz bardziej, lecz dostępne mu zapasy pożywienia kurczyły się w mgnieniu oka. Świat szeroko otworzył ramiona przed wybrańcem losu i przygarnął go, ale gdy wyrwał mu z ręki ostatnią błyszczącą monetę, odrzucił jak zbędną rzecz i zapomniał o jego istnieniu. Grzech był obietnicą rozkoszy, a przyniósł tylko to, co rzeczywiście miał do zaoferowania – swoją odrażającą obecność. Są słudzy, których trzeba trzymać w ryzach, w przeciwnym wypadku przejmą władzę nad panem. Takim sługą jest świat. Jeśli my nad nim nie zapanujemy, on zawładnie nami. Grzech obiecywał wiele, ale dał tylko to, co dać mógł, czyli śmierć. Wielu z nas musi się o tym przekonać osobiście. Jak francuski pisarz Michel Houellebecq, który niedawno w jednej z telewizyjnych debat powiedział: „Coraz więcej ludzi nie może już znieść życia bez Boga”.
Przypowieść Jezusa o synu marnotrawnym to nie tylko drobiazgowa diagnoza naszego stanu ducha, ale i najwspanialszy kerygmat, najlepsza dobra nowina, jaką ludzkość słyszała. Nieraz nie obudzi nas żadna przestroga ani katecheza, ale dotkliwy głód serca oraz strąki dla świń, które nie są w stanie nas nasycić. Ból i wstyd, pustka i skrucha czynią nas gotowymi, by poszukać odpowiedzi. A Ojciec niebieski nie tylko na nas życzliwie czeka, ale wyrusza w naszą stronę, by nas spotkać i przytulić. Bóg pokazuje człowiekowi miłość, której nie jest mu w stanie okazać nikt inny na tym świecie. Miłość, która przebacza i przywraca utraconą wartość siebie, przygarnia i budzi nieznaną dotąd radość w sercu. Tylko On potrafi tak kochać człowieka. Prawdziwą rewelacją naszych czasów okazało się odsłonięcie na nowo bezcennej prawdy, że Bóg jest miłosierny. Siostra Faustyna notowała każde słowo dyktowane jej przez Jezusa. Ksiądz Dolindo na żądanie spowiednika spisał swe doświadczenia w książce, którą zatytułował „Moje życie w świetle Bożego miłosierdzia”. Jedni odnajdą to światło, czując się kochani i pojednani z własnym życiem, radośni i wdzięczni, inni zaś będą zgrzytać zębami na widok tych, których Pan przyjął i obdarował, gdy oni padają ze zmęczenia, by sobie i innym udowodnić, jak bardzo są w porządku.
Wyobraźcie sobie państwo młodego kapłana z dobrego domu. Ma 23 lata i doktorat z teologii. Stoi przed kościołem w swoim rodzinnym Turynie i patrzy. Czy patrzy na wchodzących na niedzielną Mszę św. wiernych? Czy podziwia ich odświętne stroje i odkłania się wszystkim go pozdrawiającym? Nie. On patrzy tam, gdzie kończy się znany mu świat. Na majaczące w oddali peryferie miasta. Stamtąd nikt do kościoła nie przychodzi. Tam mieszkają robotnicy, biedota, prostytutki i bandyci. I ten kapłan już wie, co zrobi po Eucharystii. Uda się do swojego biskupa i poprosi o zgodę na posługę na peryferiach Turynu. A gdy zgodę taką uzyska, zanurzy się w gąszcz walących się czynszowych kamienic i wąskich uliczek. Będzie głosił słowo Boże, spowiadał, i odwiedzał przytułki, szpitale, domy poprawcze oraz więzienia. Będzie to robił tak długo, aż na jego drodze nie staną...
Nie, nie bandyci, raczej szaleńcy. Boży szaleńcy - św. Józef Cafasso i św. Jan Bosko.
Skutkiem tego spotkania, nasz młody kapłan z Turynu obejmie kierownictwo oratorium św. Alojzego, które założy św. Jan Bosko. Potem poprowadzi szkołę świąteczną i codzienną wieczorową dla młodzieży pracującej. Dokładnie i systemowo zacznie wtedy poznawać, błyskawicznie rozrastające się w drugiej połowie XIX wieku, środowisko robotnicze. Zaangażuje się w szeroko zakrojoną wśród katolików akcję "uświęconej niedzieli".
Jednak nieustannie będzie czuł, że to za mało. Że w tym czasie wielkich społecznych i ekonomicznych przemian potrzeba czegoś więcej – trzeba zjednoczyć katolickich robotników, by mogli skuteczniej dopominać się o swoje prawa. Gdy dojdzie do tego wniosku, nasz liczący sobie coraz więcej lat turyński kapłan uda się do Niemiec, Francji i Anglii, i spotka z najwybitniejszymi katolickimi społecznikami. A potem wróci do Włoch i obejmie prowadzenie "Kolegium Rzemiosł". Przy tym kolegium ten niezwykły ksiądz pozostanie już do śmierci, rozwijając stąd wszechstronną działalność społeczną i charytatywną przez kolejne 34 lata.
Założy nową rodzinę zakonną pod wezwaniem św. Józefa. Potem "Stowarzyszenie Młodzieży św. Józefa", "Stowarzyszenie Promotorów Katolickich w Turynie", "Związek Promotorów Katolickiego Laikatu", "Dzieło Bibliotek Czytanek Katolickich", "Unię Robotników Katolickich".
W roku 1872 ten kapłan-społecznik uda się do Francji na Kongres Robotników Katolickich. I będzie się tam cieszył takim poważaniem, że po powrocie do Włoch zostanie zaproszony do Rady Związków Robotników Katolickich w Turynie. Ta ogromna ilość pracy odciśnie na nim w końcu swoje piętno – umrze w wieku 72 lat na rękach swoich współbraci i wychowanków w dniu 30 marca roku 1900. Jak łatwo się domyśleć ten niezwykły mieszkaniec Turynu, który oddał całe swoje serce żyjącym w nim robotnikom, jest dzisiejszym patronem. Ale czy wiecie państwo jak się nazywa? To kanonizowany w roku 1970 przez papieża Pawła VI ksiądz Leonard Murialdo.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.