Po czym poznaje się człowieka? Po owocach, jakie przynosi w życiu. Po tym wszystkim, co człowiek wnosi do swojej wspólnoty – rodzinnej, koleżeńskiej, sąsiedzkiej, w miejscu pracy, w Kościele. Starotestamentalny autor Syrach zwraca dziś uwagę na bardzo ważny aspekt owego owocowania człowieka: na ludzką mowę; na to, co człowiek mówi.
Księga Syracha powstała na początku II wieku przed Chrystusem. Do naszych czasów dotrwała dzięki tłumaczeniu – dokonanym przez wnuka Syracha – na język grecki. Jest zbiorem przemyśleń autora na różne tematy. Nie tylko religijne, ale i dotyczące codziennych ludzkich spraw. We fragmencie użytym jako pierwsze czytanie tej niedzieli Syrach radzi, by uważać z chwaleniem nieznajomych: najpierw warto użyć sita – mówi – i zobaczyć, co na nim zostaje. Wcześniej zwracał uwagę na chciwość, która sprawia, że człowiek przymyka oko na nieuczciwość. Nie widać jej, zanim okoliczności nie sprawią, że może się ujawnić. Warto więc poczekać z oceną.
Warto też posłuchać, co człowiek mówi. Nie co mówią o nim, ale co on sam mówi. Bo to, co wychodzi z jego ust, pokazuje, co w nim siedzi, jaki jest. Jak owoc o drzewie, tak mowa świadczy o tym, co jest w ludzkim sercu – wyjaśnia Syrach. Właśnie ludzka mowa – niekoniecznie zaraz jakieś oficjalne przemówienie – jest jak piec garncarza, który poddaje człowieka próbie; czy jest dobry, czy przeciwnie. Poczekaj więc z pochwałami, aż usłyszysz – radzi Syrach. I wtedy wyrób sobie zdanie.
Wydawać by się mogło, że w naszych czasach problemem jest raczej zbyt łatwe oskarżanie innych o różnorakie ułomności. Tak bywa. Ale bezpodstawne chwalenie też nie należy do rzadkości. Widać to wyraźnie w czasie różnych wyborów – popieramy tego czy innego kandydata, nie wiedząc dokładnie, jaki on jest. Nasze opinie o nim opieramy na partyjnych sympatiach. Tymczasem warto po prostu uważnie posłuchać, co i jak ów człowiek mówi. Czy trzyma się prawdy, czy kłamie. Czy nie składa sprzecznych ze sobą obietnic. I w jaki sposób wyraża się o swoich przeciwnikach. Na to ostatnie warto zwrócić uwagę także w codziennych relacjach. Tak naprawdę nie obraża człowieka to, co o nim mówią inni. Najbardziej człowieka obraża to, co i jak on mówi o innych.
1. Rozdział 15. Pierwszego Listu do Koryntian traktuje o zmartwychwstaniu. Najpierw Chrystusa, a w przyszłości i naszym. Warto sięgnąć do całego tego rozdziału, wtedy dzisiejsze słowo stanie się bardziej zrozumiałe. W czytaniu mamy dziś ostatnie zdania, które stanowią podsumowanie obszernego wykładu apostoła na temat zmartwychwstania ciał przy końcu czasów. Paweł cytuje dwa fragmenty z ksiąg prorockich, z Izajasza i z Ozeasza, mówiące o ostatecznym pokonaniu śmierci przez Boga. Mamy nadzieję, że „to, co śmiertelne, przyodzieje się w nieśmiertelność”. Będziemy żyć wiecznie w Bogu. Wolni od grzechu. I dlatego Prawo nie będzie już potrzebne. Taka jest nasza chrześcijańska nadzieja. Wyznajemy w Credo: „wierzę w ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny”.
2. To obiecane zwycięstwo nad śmiercią pochodzi od Jezusa Chrystusa i dlatego Jemu Paweł dziękuje. A jednocześnie zachęca, aby nadzieja przekładała się w naszym życiu na wytrwałość, niezachwianą ufność i ofiarną służbę. Nadzieja na nowe życie i na nieśmiertelność nie oznacza bowiem biernego oczekiwania. Nadzieja to aktywność serca, które nie traci ducha w obliczu dzisiejszych trudności. W jednym z felietonów wybitny polski pedagog Aleksander Nalaskowski pisze: „Czym właściwie jest nadzieja? To coś więcej niż przekonanie, że będzie dobrze. To akt odwagi – wiara w to, że przyszłość może być lepsza, nawet gdy teraźniejszość mówi coś innego. To matka działania. Kiedy ludzie tracą nadzieję, przestają marzyć, a gdy przestają marzyć, tracą sens dążenie do czegokolwiek. (…) Nawet jeśli rzeczywistość przynosi rozczarowanie, nadzieja pozwala spojrzeć na porażki jak na przystanki, a nie koniec drogi. Warto o nią dbać jak o najcenniejszy skarb. W codziennym biegu łatwo jest zgubić perspektywę i skupić się tylko na tym, co negatywne. (…) Nadzieja łączy ludzi. Kiedy podnosimy kogoś na duchu, zyskujemy nie tylko my sami, lecz także świat wokół nas. Ma to efekt kuli śnieżnej – jedno mądre słowo rodzi kolejne”. Autor nawiązuje do spraw społecznych, ale można te słowa odnieść także do spraw ostatecznych.
3. Te słowa współbrzmią z wezwaniem św. Pawła, abyśmy pamiętali, że „nasz trud nie pozostaje daremny w Panu”. Postać Syzyfa toczącego wciąż od nowa kamień pod górę ukazuje jakąś część prawdy o ludzkim losie. Nieraz nie widzimy owoców naszego trudu albo zostajemy ich pozbawieni. Ktoś mozolnie coś buduje, inny przychodzi i to niszczy. Śmierć siedzi nam wszystkim na karku. Słowo Boże obiecuje jej pokonanie. Zwycięstwo należy do życia. Śmierć przegra. Ta prawda jest światłem w ciemności. Trzymajmy się jej mocno zwłaszcza w chwilach zwątpienia. Pozostańmy wytrwali i niezachwiani. To wezwanie staje się w naszych czasach tym bardziej aktualne. Słabość dzisiejszego Kościoła nie może nam przesłonić nadziei zrodzonej ze zwycięstwa Chrystusa. Nasz trud nie jest daremny. Paweł dodaje „w Panu”. Jezus zna nasze zmagania. Widzi nasze trudności. Z Nim wszystkie bóle, łzy i klęski stają się drogą krzyża prowadzącą do Wielkanocy.
Przeto, bracia moi najmilsi, bądźcie wytrwali i niezachwiani, zajęci zawsze ofiarnie dziełem Pańskim (1 Kor 15,58)
Czy wiesz co jest Twoim zadaniem w Królestwie Bożym? To jest bardzo dobre pytanie na dziś. Święty Paweł w czytanym w tę niedzielę fragmencie Listu do Koryntian dzieli się bardzo ciekawą wskazówką. Jak żyć, aby nie grzeszyć? Jak żyć, aby wypełniać Bożą wolę w swoim życiu i nie zboczyć z właściwej ścieżki? Słyszymy dziś wskazówkę: „Przeto, bracia moi najmilsi, bądźcie wytrwali i niezachwiani, zajęci zawsze ofiarnie dziełem Pańskim, pamiętając, że trud wasz nie pozostaje daremny w Panu.” Mamy być „zajęci ofiarnie dziełem Pańskim” Co to oznacza w praktyce? Przypomina mi się rozmowa, którą odbyłem z moim ówczesnym proboszczem na jednym z naszych spotkań. Wspominał on czasy swojego seminarium i zajęć, które były bardzo skrzętnie rozplanowane od samego rana aż po wieczór. Stwierdził on wtedy: „Marcin, nie mieliśmy czasu na nic poza zajęciami i służbą Bogu. Wtedy naprawdę nie mieliśmy czasu na głupoty, nie było kiedy grzeszyć”. Pomyślałem sobie wtedy, coś w tym jest. Nie chodzi oczywiście o to, aby robić byle co, ale by znaleźć w swoim życiu własne powołanie, zadanie do którego zaprasza Cię Pan i wytrwać w wierności temu, do czego zostało się przez Boga zaproszonym. Jeśli angażujesz swój czas w wypełnianie Bożej woli w swoim życiu, nie będziesz miał czasu, by grzeszyć.
W podobnych słowach Jezus zapowiadał swoje powtórne przyjście: „Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie! A wy [bądźcie] podobni do ludzi, oczekujących swego pana, kiedy z uczty weselnej powróci, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę, powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał. Czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie, szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie” (Łk 12, 35-38).
Do czego dzisiaj zaprasza Cię Bóg? Czy jesteś wierny tej misji?
Gdybym miał wskazać na jeden z najbardziej wstrząsających przejawów kryzysu naszego społeczeństwa i naszego Kościoła, przywołałbym Jezusowy obraz niewidomego prowadzącego innego niewidomego. Jeden z nich nie ma siły, obaj wpadną w dół. Jezus ślepotę przewodnika łączył z jego niedojrzałością: „dopiero w pełni wykształcony, będzie jak jego nauczyciel”. Z tego też powodu św. Paweł przestrzegał swego ucznia Tymoteusza: „Na nikogo rąk pospiesznie nie wkładaj” (1 Tm 5,22). Człowiek musi przejść gruntowną formację, przekonać się do zbawiennego działania Dobrej Nowiny i poznać samego siebie. Dlatego pasterzy wspólnot chrześcijańskich nazywano „prezbiterami”, czyli „starszymi w wierze”. Zrozumiał to Szymon Piotr po trzykrotnym zaparciu się Zbawiciela i poznaniu goryczy zdrady, słysząc Jezusa w poranek wielkanocny: „»Gdy byłeś młodszy, chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz« (…). A wypowiedziawszy to, rzekł do niego: »Pójdź za Mną!«” (J 20,18-19).
Człowiek potrzebuje wielu lekcji pokory i ogromnej dawki Bożego miłosierdzia, by zrozumieć swój grzech i przestać zajmować się infantylną czynnością wyszukiwania „drzazg” i wad u innych ludzi. Dzisiejsza maniera skupiania się na własnych negatywnych stanach emocjonalnych i ustalania, kto jest temu winien, stała się jedną z głównych przyczyn ślepoty współczesnych posłańców nadziei. „I ustanowiłem dla was stróżów: »Uważajcie na głos trąby!«. Ale oni powiedzieli: »Nie będziemy uważać«” (Jer 6,17). Gdybyśmy tylko mieli pojęcie o rozmiarach grzechów, w jakich tkwią obecnie ludzie, i o konsekwencjach, jakie w związku z tym sprowadzają sobie i innym na głowę; gdybyśmy zdołali ogarnąć skalę obojętności przekładającej się na bezmiar zmarnowanej łaski, zamykającej ludziom dostęp do nieba, nie moglibyśmy zrobić nic innego, jak tylko tłoczyć się w kościołach i modlić się bez przerwy, pokładając ufność w nieskończonym miłosierdziu Chrystusa. Tymczasem „Stróże jego wszyscy są ślepi, niczego nie widzą. Oni wszyscy to nieme psy, niezdolne do szczekania; marzą, wylegują się, lubią drzemać” (Iz 56,10).
Kościół jest ślepy nie tylko wtedy, gdy nie dostrzega zła wynikającego z ideologicznych odstępstw od Boga trapiących współczesnych neopogan, ale i wtedy, gdy lekceważy fakt, iż podobne zło przeniknęło już do jego wnętrza. Kościół też popada w zaślepienie za każdym razem, gdy uznaje za słuszne zastępowanie sakramentów działaniami społecznymi, zabiegając o pieniądze rządowe po to, by karmić brzuchy kosztem niedokarmienia dusz. Wyjątkowym złem naszych czasów jest to, że wysiłki człowieka zmierzające do naprawy świata zakładają oddzielenie go od Boga i Jego Kościoła. A na koniec przejęci ideałem postępu ociemniali miłośnicy dostosowywania Kościoła do czasów współczesnych za całe zło w nim istniejące winią tych, którzy kochają adorować Najświętszy Sakrament, lubią modlić się na kolanach i przewyższają tamtych gorliwością w głoszeniu innym Chrystusowego krzyża. Współczesny amerykański pisarz Chuck Palahniuk pisał: „Dorastamy w pokoleniu niewolników. Uczymy nasze dzieci bezradności”.
Jak umiejętnie radzić sobie z mężczyznami w świecie, w którym posiadają oni pełnię władzy? To nie jest bynajmniej temat z jakiejś facebook-owej kobiecej grupy wsparcia, tylko proza życia dzisiejszej patronki. Chodzi oczywiście o św. Agnieszkę z Pragi, czeską królewnę z XIII wieku, której wartość mierzona była jej matrymonialnym potencjałem. Dlatego już jako trzylatka została zaręczona z jednym z synów Henryka Brodatego. Do ślubu nie doszło, ale ładnych kilka lat Agnieszka spędziła pod okiem św. Jadwigi na dworze w Trzebnicy, dzięki czemu odebrała staranne religijne wychowanie i zdobyła bezcenną wiedzę o tym, jak być królową nie posiadając wcale własnego tronu. Po powrocie do Pragi nasza dzisiejsza patronka z woli ojca staje się na kolejne 6 lat kartą przetargową w rozgrywce ze Świętym Cesarzem Rzymskim czyli Fryderykiem II, który widzi ją jako żonę dla swojego syna, a nawet przez chwilę i dla siebie samego. Zanim jednak dojdzie do sfinalizowania całej sprawy Agnieszka, wraz ze śmiercią swojego ojca, króla Czech w roku 1230, dokona nie lada wolty. Oto korzystając ze swojej wiedzy napisze do papieża i poprosi o zwolnienie jej z powinności księżniczki, by mogła ofiarować się na wyłączność Bogu. Papież zgodzi się na tę prośbę, nowy władca Czech, brat Agnieszki nada jej stosowne dobra w Pradze, by mogła swój zamiar zrealizować, a niedoszły małżonek cesarz Fryderyk II tak napisze: "Gdyby zostawiła mnie dla śmiertelnika, zemściłbym się mieczem, ale nie mogę się obrazić, ponieważ wybrała ona Króla Niebios zamiast mnie”. Oj, ta męska próżność… Tymczasem uwolniona spod męskiej kurateli Agnieszka może rozpocząć wytyczanie swojej własnej życiowej ścieżki, która po 50 latach doprowadzi ją do chwały nieba. Na początek, Agnieszka sprowadzi do Pragi franciszkanów, bo swoją służbę dla Boga widzi początkowo jako pełnienie dzieł miłosierdzia. Tak powstanie wkrótce czeski Asyż, bo wraz z braćmi mniejszymi przybędą także klaryski, a Agnieszka stanie się wkrótce nie tylko jedną z nich, ale też przełożoną praskiej wspólnoty, która będzie przez 20 lat korespondować ze św. Klarą. A że obie święte potrafią się wspierać w trudnym świecie średniowiecza, realizując swoje powołanie, najlepiej ujawnia fragment jednego z listów: "Nikomu nie wierz, z nikim się nie zgadzaj, kto by cię chciał oderwać od tego postanowienia, kto by ci był zgorszeniem w drodze, (…) ponieważ zlekceważyłaś dostojeństwo królestwa ziemskiego i ofiarowane małżeństwo z cesarzem [a zostałaś] gorliwą zwolenniczką najświętszego ubóstwa i w duchu wielkiej pokory i najżarliwszej miłości poszłaś śladami Tego, który cię przyjął jako oblubienicę". Agnieszka z Pragi umarła zatem w opinii świętości jako przełożona klarysek 2 marca 1282 roku. Po 700 latach, w roku 1989 została wreszcie oficjalnie kanonizowana, a w tydzień później, jak przystało na świętą, która potrafiła skutecznie władać na przekór możnym tego świata, stała się patronką aksamitnej rewolucji.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.