Autor księgi opisuje skuteczne głoszenie Ewangelii przez Filipa, wymienionego przy powołaniu siedmiu zaraz po Szczepanie: „Tłumy słuchały z uwagą i skupieniem słów Filipa, ponieważ widziały znaki, które czynił”. O tych zdumiewających efektach pracy „uciekiniera” dowiedzieli się apostołowie w Jerozolimie. To, co działo się w Samarii, trzeba było zbadać, więc wysłano tam Piotra i Jana. Okazało się, że nowi uczniowie Pana Jezusa otrzymali chrzest, ale na żadnego nie zstąpił Duch Święty. To, jak można się domyślać, nastąpiło, gdy do Samarii przybyli Piotr i Jan. Ta informacja z Dziejów Apostolskich jest podstawą katolickiej nauki o istnieniu dwóch sakramentów: chrztu świętego i bierzmowania. Chrzest był pierwszym, a bierzmowanie, związane z otrzymaniem darów Ducha Świętego, było drugim etapem inicjacji chrześcijańskiej. Coś podobnego dzieje się w domu poganina Korneliusza w Cezarei Nadmorskiej, gdzie przebywał Piotr. Tam również ci, którzy wcześniej przylgnęli do Chrystusa i przyjęli chrzest, otrzymują potem dary Ducha Świętego. Są w tym opowiadaniu także ci, którzy otrzymali dary Ducha Świętego, a jeszcze nie przyjęli chrztu. Księga wskazuje na to, że chrzest i otrzymanie darów Ducha Świętego są jakoś rozdzielone i potrzeba dwóch obrzędów, by razem stały się tym, co dziś nazywamy sakramentami inicjacji chrześcijańskiej: chrztu, bierzmowania, a potem Eucharystii. O ile chrzest i bierzmowanie są sakramentami przyjmowanymi tylko raz, to Eucharystia z jednej strony jest wyjątkowa i najświętsza, a z drugiej jest sakramentem, który może być codziennością ucznia Pana Jezusa. •
1. Piotr używa słowa „apologia”, od którego pochodzi „apologetyka” – dział teologii niesłusznie odłożony dziś do lamusa. Apologia to mowa obrończa, odpowiedź na zarzuty, zestaw rozumnych argumentów, które usprawiedliwiają określoną postawę czy wybór. W pierwszych wiekach Kościoła pisarze chrześcijańscy, tzw. apologeci, znający kulturę i filozofię antyczną, wykazywali w swoich pismach wiarygodność Ewangelii, przekonywali, że wiara w Chrystusa ma najwyższy sens. Wielu z nich potwierdziło swoje dowodzenie męczeńską śmiercią. Pod koniec średniowiecza wytworzył się schemat katolickiej apologetyki. Składała się ona z potrójnego demostratio (wykazywania): demostratio religiosa – dowodzono, że człowiek jest z natury istotą religijną, wyliczano tu filozoficzne argumenty za istnieniem Boga. Demostratio christiana – dowodzono, że Jezus jest Synem Bożym. Demonstratio catholica – wykazywano, że Kościół Chrystusowy jest tożsamy z Kościołem katolickim. Na fali posoborowego zamętu apologetyka zniknęła z programu teologii. Uznano ją za naukę zbyt konfrontacyjną, defensywną. Kościół nie może widzieć wszędzie wrogów, powtarzano, ale winien rozmawiać ze światem. Trzeba patrzeć pozytywnie, nie musimy się bronić, ale dialogować. Doszło do paradoksu. Teologia posoborowa bywała bardziej krytyczna wobec Kościoła niż wobec współczesności pełnej idei jawnie lub skrycie walczących z Bogiem i Kościołem.
2. Co więc mamy czynić? „Kościół potrzebuje dziś nowej apologetyki, jasnej, nie agresywnej odpowiedzi na argumenty tych, którzy podważają katolicką wiarę” – mówił przed laty prefekt Kongregacji Nauki Wiary kard. Levada. Wielką pomocą może być nauczanie papieża Benedykta. Warto sięgać po książki abp. Fultona Sheena. Oczywiście nie chodzi tylko o rozumowe racje. Mamy mieć w sercach Chrystusa jako najcenniejszy skarb. Mamy postępować z łagodnością i bojaźnią Bożą. Mamy mieć sami czyste sumienie. Obrona nadziei chrześcijańskiej obejmuje więc także osobiste świadectwo – żyję sam tym, co wam głoszę. Moim najważniejszym argumentem za wiarą jest moje własne życie z wiary.
3. Konieczność obrony wiary staje się dziś naglącą koniecznością z uwagi na coraz bardziej toksyczną kulturę, w której żyjemy. Wszystkim powtarzającym bezmyślnie hasło o oblężonej twierdzy trzeba powiedzieć: „Tak, Kościół jest, zawsze był i pozostanie oblężoną twierdzą”. Nie da się głosić wiary bez nazywania po imieniu bałwochwalstwa, bez duchowej walki. Jeśli ktoś wzywa do otwierania na oścież drzwi Kościoła na wszelkie zło świata i nazywa to ewangelizacją, ten nie rozumie, czym jest ewangelizacja. Święty Jan Paweł II wzywał: „Otwórzcie drzwi Chrystusowi”. Chrystusowi! Wyjście Kościoła do świata nie oznacza tego, że mamy przestać bronić naszej chrześcijańskiej tożsamości przed rozpłynięciem się w zsekularyzowanym świecie w imię tolerancji i fałszywego pokoju.•
Każe nam wyjść poza siebie. Im mocniej kochamy, tym bardziej wzrasta nasza gotowość ponoszenia ofiary. Kiedy szczerze zrozumiemy, dla jakich spraw gotowi jesteśmy ponieść ofiarę, a nawet śmierć, wówczas zobaczymy, co tak naprawdę kochamy. I kim tak naprawdę jesteśmy. „Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Parakleta da wam, aby z wami był na zawsze – Ducha Prawdy”. Najbardziej charakterystyczną cechą naszej epoki jest to, że osłabia więzi, uwodzi wizją życia bez miłości. Nasze czasy obiecują nam ucieczkę w nowe produkty, technologie i podróże, bogactwo za sprawą sukcesu zawodowego. Ale tak naprawdę nie wolno nam kochać. Tymczasem prawdziwa miłość odwraca nas od nas samych i kieruje ku Innemu. Jest ukierunkowana na Prawdę. Ciekawe jest to połączenie Parakleta z Duchem Prawdy. Paraklet to adwokat, obrońca, ale i przyjaciel. Przyjaciel zaś zawsze mówi nam prawdę. Dlatego mamy ich tak niewielu. C.S. Lewis jeszcze jako ateista uważał, że wszystkie religie są w gruncie rzeczy mitami, a wszystkie mity to kłamstwa, w najlepszym razie piękne, „wydmuchane” kłamstwa. Dopiero jego przyjaciel J.R.R. Tolkien uświadomił mu, że prawda istnieje, czy nam się podoba, czy nie, i że jest ona zawsze czymś więcej niż zbiorem nagich faktów; że mity mogą czasem być prawdziwe i że ten konkretny Mit faktycznie się wydarzył i okazał się Prawdą wcieloną. Duch Święty zawsze nas przekonuje: Jezus z Nazaretu żył naprawdę, był postacią historyczną, człowiekiem z krwi i kości, kimś o wiele więcej niż legendą. Nauczał i uzdrawiał dokładnie tak, jak mówią Ewangelie. Rzeczywiście przyszedł jako Mesjasz. Naprawdę dla nas cierpiał, umarł i zmartwychwstał. Dowodem na to zaś jest płomień, jaki rozniecił w sercach tych, którzy Go poznali; zapał, który odmieniał bieg historii świata. Żadne pomysłowe udogodnienia, bogactwa ani rozrywki nie są naszymi przyjaciółmi, parakletami. Nie są w stanie zaspokoić dotkliwego pragnienia, które wyczerpuje i osłabia nasze dusze. Gospodarka oferuje nam większy niż kiedykolwiek wybór możliwości, ale nie ma wśród nich takich, które zaspokoiłyby nasze prawdziwe potrzeby. Nawet brakuje jej pewników, by nauczyć nas odróżniać to, co naprawdę jest dla nas dobre, od tego, co tylko się takie wydaje. Gdzie leży klucz do prawdziwego zadowolenia? Nasze serce będzie niespokojne, dopóki nie spocznie w Bogu. Gdy szukam najbardziej trafnej formuły wyjaśniającej rolę Ducha Parakleta, przywołuję zdanie napisane przez o. Henri de Lubaca: „Wszelkie nasze religijne formuły, zabezpieczenia prawowierności, wszelkie skrupuły dotyczące dosłownej zgodności okazują się bezsilne, kiedy przychodzi strzec czystości wiary. Jeśli nie stanie ducha, dogmat okazuje się jedynie mitem, Kościół zaś zwykłą partią”. Słowa de Lubaca przypominają nam, że w naszej katolickiej wierze ostatecznie chodzi o zaufanie, a nie o definicje pojęć albo struktury, choć mają one często fundamentalne znaczenie. Chodzi w niej o zaprzyjaźnienie się z Duchem Świętym, które promieniuje na zewnątrz, ogarniając i przyciągając innych. Chodzi w niej o to, byśmy poznali i umiłowali Jezusa Chrystusa, a także poszli za Nim jako przyjaciele – nie tylko „wiedzący o Nim”, ale znający Go. Jeśli w naszych sercach brak miłości do żywej Osoby Jezusa Chrystusa, nasza wiara jest pusta. Jeśli jednak ją mamy, wszystko staje się możliwe.•
unsplash