Micheasz, z którego księgi wzięto pierwsze czytanie IV niedzieli Adwentu, to prorok czasów panoszenia się Asyrii na Bliskim Wschodzie. Był zapewne świadkiem upadku Izraela w 722 roku przed Chrystusem. Choć bibliści przypuszczają, że ten fragment księgi mógł zostać napisany czy przeredagowany 200 lat później w związku z niewolą babilońską, właśnie w kontekście zmiennych politycznych dziejów Izraela trzeba go czytać. Micheasz, piętnując grzechy narodu, wskazuje, że tym razem uda się jego rodakom pokonać przeciwników. Jednocześnie jednak zapowiada, że nadejdą dla narodu wybranego znacznie lepsze czasy. Wieszczy panowanie tajemniczego władcy. Ma się on urodzić w Betlejem Efrata (czyli Betlejem w Judzie) i „pochodzić od początku, od dni wieczności”. To tajemnicze stwierdzenie można rozumieć jako określenie pochodzenia z dawnego, starego rodu. Chodziłoby o ród Dawida. Sugeruje ono jednak coś więcej: ów władca, nawet jeśli sam nie jest odwieczny, to jest kimś od początku świata zaplanowanym przez Boga. Tak rozumieją tę intuicję proroka chrześcijanie, zachęceni zresztą stwierdzeniem, że ten władca będzie władał „mocą Pańską”, w imieniu Boga. Ale – koniecznie trzeba to zauważyć – wedle proroctwa Micheasza wcześniej Bóg porzuci Izraela; naród będzie rozproszony. Dopiero kiedy przyjdzie ów władca, nastąpi zjednoczenie, a jego panowanie rozciągnie się na całą ziemię.
Chrześcijanie widzą w tym władcy narodzonego w Betlejem Jezusa Chrystusa, a w zjednoczonym narodzie – Kościół. Ewangelia Jezusa przyjmowana będzie na całym świecie. Tam, gdzie ludzie potraktują ją na poważnie, zapanuje pokój.
Proroctwo to, wygłoszone parę wieków przed Chrystusem, uświadamia nam, że choć nie zawsze idealnie przez nas rozpoznane, Boże plany są jednak nieodwołalne. Może się wydawać, że obietnice dotyczące Bożego królestwa, Jego panowania nad światem i rozprzestrzeniania się Ewangelii zawiodły. Przecież nie wydaje się, by świat chciał Boga słuchać. On jednak, znając przyszłość, wie, dokąd wszystko zmierza, i widzi sens postrzeganych przez nas jako bezsensowne wydarzeń.
1. Autor Listu do Hebrajczyków posługuje się ciekawym literackim zabiegiem, którego celem jest ukazanie sensu Wcielenia. Autor wkłada w usta Jezusa, Syna Bożego, słowa z Psalmu 40: „Ofiary ani daru nie chciałeś, ale Mi utworzyłeś ciało; całopalenia i ofiary za grzech nie podobały się Tobie. Wtedy rzekłem: Oto idę…”. Ten cytat zawiera następującą myśl: Bogu milsze niż ofiary składane w świątyni w ramach żydowskiego kultu jest posłuszeństwo człowieka, czyli ofiara składana w sercu wierzącego. Treścią tej ofiary jest postawa wewnętrzna. Polega ona na tym, że człowiek mówi Bogu swoje TAK i w ten sposób składa swój los w Jego ręce, ofiaruje Mu swoje życie. Takie pełne zaufanie Bogu ma swój koszt, czyli wiąże się często z cierpieniem. Święty Paweł nadaje cytatowi z Psalmu sens mesjański. Jezus jest tym, który w swoim ludzkim ciele, w swoim człowieczeństwie, wypełnił wolę Ojca w sposób pełny, doskonały. Sednem ofiary Jezusa jest posłuszeństwo Ojcu, wypełnienie Jego woli. Dotyczy to całego życia Jezusa, ale najpełniej objawiło się w zgodzie na krzyż.
2. „Oto idę…” – mówi Boży Syn u początku Wcielenia Ojcu. Oczywiście chodzi tutaj nie o jakąś rozmowę z Ojcem, ale o postawę Jezusa: „Jeśli tego chcesz, to idę, Ojcze”. Jezus przychodzi na ziemię jako żywa miłość. Idzie, aby wypełnić zadanie, a mianowicie przyprowadzić ludzi do Ojca. Idzie, by pokazać nam, jak można kochać Boga. W Jezusie odnajdujemy wzór posłuszeństwa opartego nie tyle na wypełnianiu prawa, ile na miłości. Na miłości, która nie dyskutuje, nie kwestionuje, tylko czyni wszystko wedle woli Ojca. Wola Ojca i wola Syna są w pełni zgodne. „Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał, i wykonać Jego dzieło” – powie Jezus w Ewangelii Jana (4,34). Słowa „Oto idę…” korespondują ze słowami Jezusa wypowiedzianymi do nas: „Ja jestem drogą”.
3. Postawa Maryi zgadza się z tym Jezusowym „Oto idę”. Matka Jezusa mówi podobnie w chwili zwiastowania: „Oto Ja, służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa”. Ciało Maryi staje się domem Jezusa. Jej życie będzie odtąd wydane na służbę tajemnicy Wcielenia.
4. Słowa „oto idę” możemy odnieść także do siebie. Mamy naśladować postawę Jezusa i Maryi. Nasze życie powinno być zgodne z Bożą wolą. Jezus uświęcił nasz ludzki los, nadał sens wszystkim ludzkim sprawom. Nic, co ludzkie, nie było Mu obce. To, co cielesne, ma nas prowadzić do tego, co duchowe. Chrześcijaństwo nie jest religią oderwaną od ziemi, od ciała. Chrześcijaństwo jest uświęcaniem ziemi i ciała. Jest głoszeniem zbawienia, które dokonało się w ciele Chrystusa. Mamy dawać Bogu żywą ofiarę z siebie razem z Chrystusem. Nasze człowieczeństwo jest ołtarzem ofiarnym. Każdy ból, każda radość, pot, krew, łzy, praca, choroba, lęki, śmierć… Wszystko, co ludzkie, z wyjątkiem grzechu, ma być ofiarowane Ojcu. Każdego dnia, wstając rano do obowiązków, mogę powiedzieć: „Boże, oto idę, aby pełnić Twoją wolę, aby służyć Tobie jak Twój Syn”. Wtedy moje życie staje się domem Boga.
Co jest bogactwem sprzedawcy? Przynosi on towar, to prawda, ale jego prawdziwym bogactwem jest głos. To dzięki niemu towar się sprzedaje i wyczerpuje. Staruszek jest biedny i bezużyteczny, lecz wciąż żyje. I używa głosu”. Tym staruszkiem był ks. Dolindo Ruotolo. Przez całe życie był oddany posłudze: dużo się modlił, sprawował sakramenty i niestrudzenie głosił słowo Boże. Przepowiadał Ewangelię nie tylko z ambony, ale i po domach, na ulicy i w szpitalach. Pisał też wiele tekstów, które budziły wiarę u czytelników. Prowadził apostolat, na który składały się katechezy, konferencje, okolicznościowe zachęty i duchowe kierownictwo. „Gdy ksiądz Dolindo przepowiadał Słowo – powiedział pewien sędziwy neapolitańczyk – to ogień wychodził z niego, ogień prawdziwy”. Kazanie zaczynał zwykle ściszonym głosem, ale potem Duch Święty powoli w nim działał, a głos stawał się donośniejszy. Kiedy mówił o Matce Bożej i Jezusie, jego oczy zapalały się, zmieniał się cały. Po kazaniu odwracał się przodem do ołtarza i szeptał: „Boże, kocham Cię!”. Odmawiał Ave Maria z rozpostartymi ramionami i prosił o łaski dla słuchaczy. Najbardziej dotkliwą karą był dla niego nakaz milczenia. Nie mógł przepowiadać Bożego słowa, a jego komentarze do Pisma Świętego trafiały na indeks ksiąg zakazanych. Nieszczęściem jest – tak dla herolda, jak i dla słuchaczy – gdy milknie głos tego, kogo Bóg wysyła do ludzi z życiodajnym przesłaniem.
Elżbieta ucieszyła się na głos Maryi. Po wewnętrznym poruszeniu rozpoznała nadejście Matki Boga, Tej, „która uwierzyła”. Głos Boga dotknął serca wybranej przezeń kobiety, dlatego poszła „w góry z pośpiechem”, by sprostać obowiązkowi przepowiadania innym miłości, jaką uprzednio sama została wypełniona. Maryja wiedziała, że Słowo Boga jest płodne, toteż miała w sobie moc poczęcia życia. Przedostające się przez ucho Słowo dotykało łona, składając w nim Owoc Najwyższego. Elżbieta „usłyszała” i „Duch Święty napełnił” ją. „Skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach – tłumaczyła przeniknięta słowem Maryi Elżbieta – poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie”. Jak wyjaśni później chrześcijanom św. Paweł, „spodobało się Bogu przez głupstwo przepowiadania zbawić tych, którzy uwierzą” (Rz 1,21). W tym kontekście największym nieszczęściem ludzkości jest milczenie Bożych apostołów. Martwiła się tym Matka Boża podczas objawień w Quito: „W tej największej potrzebie Kościoła zamilkną ci, którzy powinni mówić”. Ubolewał także z tego powodu św. Grzegorz Wielki: „Choć nie brak tych, którzy słuchają Dobrej Nowiny, brakuje jednak takich, którzy by ją głosili. Oto pełno jest na świecie kapłanów, ale jakże rzadko spotkać ich można na żniwie Pana… To jedno jest pewne: milczenie pasterza może być szkodą i dla niego samego, zawsze jednak przyniesie szkodę tym, za których on odpowiada”. Maryja brzemienna wnosząca światło Ewangelii w dom Elżbiety i Zachariasza to najtrafniejsza definicja żywego Kościoła. Kościół podnoszący głos, by zwiastować światu Dobrą Nowinę, to Kościół maryjny w najściślejszym tego słowa znaczeniu.
Co widzimy naszym wzrokiem? Maleńki wycinek świata. A wydaje nam się, że ogarniamy myślą całość. Tej pokusie uległa także dzisiejsza patronka. Uległa w dobrej sprawie, w końcu chciała służyć Bogu i to służyć na wyłączność jako zakonnica, a najlepiej gdyby to były misje. Takie jak św. Franciszka Ksawerego z Dobrą Nowiną aż na koniec świata. Japonia, Chiny – to jest wyzwanie. Tymczasem jednak na drodze życia 30-letniej założycielki zgromadzenia Misjonarek Najświętszego Serca Jezusowego, Pan Bóg postawił biskupa Scalabriniego, który zwrócił wzrok naszej dzisiejszej świętej na zupełnie inny wycinek świata. Oto poprosił, by zamiast ewangelizować mieszkańców Azji swój zapał i doświadczenie poświęciła włoskim emigrantom, których tysiące udawały się wtedy - to jest pod koniec XIX wieku - do Ameryki. Praca w szkołach, w szpitalach, w oratoriach czy w więzieniach była mniej spektakularna od misji na Dalekim Wschodzie, to prawda, ale to ona wyniosła Franciszkę Ksawerę Cabrini do chwały ołtarzy. Po latach jej dzieło trafiło także do Chin, bo Pan Bóg lubi spełniać nasze marzenia. Czyni to jednak we właściwym dla nich czasie.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.