Pierwszym była wędrówka Izraelitów z niewoli egipskiej do Ziemi Obiecanej. Ci potomkowie Józefa Egipskiego wracali pod wodzą Mojżesza do ziemi, która była terenem działalności patriarchy Abrahama. W Egipcie znaleźli się jako migranci, którzy opuścili swą ojczyznę z powodu biedy i głodu.
Prorok Jeremiasz żył w czasie dużo późniejszym niż Mojżesz. Wieścił kilkaset lat po nim. Wówczas jego ojczyźnie zagrażała potęga Babilonu. On nie zaznał jednak wygnania. Był raczej prorokiem jej początku. Za jego działalności Babilończycy zdobyli Jerozolimę. Zburzyli miasto, spalili świątynię, a ludność uprowadzili w niewolę.
I to wtedy, już u początku babilońskiego wygnania, Jeremiasz wieścił powrót do ojczyzny: „Oto sprowadzę ich z ziemi północnej i zgromadzę ich z krańców ziemi”.
Prorok opowiada nie o wygnaniu i wędrówce, ale o nadziei powrotu do ojczyzny: „Oto wyszli z płaczem, lecz wśród pociech ich przyprowadzę”.
Powrót oznacza też realizację biblijnych zapowiedzi zbawienia, bo Pan Bóg nie tyle patrzy w przyszłość, ile, sięgając do niej, realizuje na jutro plany zbawcze.
Ten klucz pasuje do czytanego dziś fragmentu Ewangelii, gdy spotykamy ślepego Bartymeusza, syna Tymeusza. On, owszem, sięgał do przeszłości. Ale chciał się chwytać teraźniejszości i jutra. Z tego, co było, wiedział, że przyjdzie Ktoś, kto przyniesie wybawienie. I wobec tego, co było zapowiedzią, powrotem, wołał: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!... Rabbuni, żebym przejrzał”.
Przejrzeć znaczy nie tylko widzieć, ale też dostrzegać jutro, a tym są nie tylko plany wędrówek w nowe światy, ale też powroty do źródeł, do początków, gdy Bóg mówi: „Jestem ojcem”.•
Obawy te przebiły mój „sufit wytrzymałości”, gdy wśród propozycji zmian sformułowanych przez katolików w Niemczech i Anglii odnalazłem „powolne wyciszanie kapłaństwa sakramentalnego”. Bowiem – jak czytam w uzasadnieniu – nie ma potrzeby „osobnego kapłaństwa”, ponieważ „każdy dorosły katolik winien się kwalifikować do każdej posługi w Kościele” (wytyczne synodu Anglii i Walii Road and Branch, wrzesień 2021). Jakże dramatyczny musi być powód takiej propozycji? Grzechy popełniane przez duchownych? Brak chętnych do seminarium? Utrata słuchu na głos Boga? Kapłan sprawuje sakramenty, umożliwia obiektywne, niezależne od naszej wyobraźni spotkanie się z Chrystusem. Bez sakramentalnej Eucharystii i spowiedzi pozostanie nam z chrześcijaństwa wymysł skrojony na miarę indywidualnych zachcianek. Poza tym, skoro mamy wyciszać kapłaństwo sakramentalne, powinniśmy jednocześnie wyciszyć bądź zagłuszyć Boże powołanie. Bowiem to właśnie powołanie czyni kapłana.
„Nikt sam sobie nie bierze tej godności, lecz tylko ten, kto jest powołany przez Boga jak Aaron” – czytamy w Liście do Hebrajczyków. „Podobnie i Chrystus nie sam siebie okrył sławą przez to, iż stał się arcykapłanem, ale uczynił to Ten, który powiedział do Niego: »Ty jesteś moim Synem, Ja Cię dziś zrodziłem«, jak i w innym miejscu: »Ty jesteś kapłanem na wieki na wzór Melchizedeka«”. Jezus nie był z kapłańskiego plemienia Lewiego, nie był również potomkiem Aarona, po ludzku więc nie powinien zostać arcykapłanem. Tymczasem nie wybrał On samego siebie, ale został wywyższony przez Tego, który obdarzył Go kapłaństwem opartym na synowskiej więzi i na wzajemnej miłości. W dodatku było to kapłaństwo wieczne – wyrastające z Jego zmartwychwstania – „na wzór Melchizedeka”. Kim był Melchizedek? W Biblii jest o nim tylko krótka wzmianka. Nie był ani Żydem, ani Izraelitą, ani lewitą, ale był „królem Salemu i kapłanem Boga Najwyższego”. W dodatku otrzymał błogosławieństwo od Abrahama (Rdz 14,17-20). To wydarzenie miało miejsce na długo przed utworzeniem narodu izraelskiego z kapłaństwa Aaronowego. List do Hebrajczyków wyjaśnia: „Na podobieństwo Melchizedeka występuje inny kapłan, który stał się takim nie według przepisu prawa cielesnego, ale według siły niezniszczalnego życia” (Hbr 7,15-16). To właśnie ta siła sprawia, że jakiś uczeń Jezusa czuje potrzebę, by nie tylko zbliżyć się do swego Mistrza, ale w szczególny sposób wynająć swe ciało, umysł, uczucia, zmysły i wyobraźnię, aby Tamten mógł oddziaływać na innych ludzi, posługując się dobrowolnie podarowanym Mu ludzkim życiem. Dlatego też sakramentalny kapłan działa zawsze in persona Christi – w imię Chrystusa.
Św. Jan Bosko uważał, że Bóg jest hojny i rozdaje powołanie 70 proc. chłopców. Tylko niektórzy to zauważą, a jeszcze mniej je zaakceptuje. Niech dobrze wezmą to pod uwagę ci, którym marzy się przyszły Kościół bez koloratek.•
24.10.2021 00:00 GN 42/2021 Otwarte
Gdy Jezus wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak, Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. A słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: «Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!»
Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: «Synu Dawida, ulituj się nade mną!» Jezus przystanął i rzekł: «Zawołajcie go».
I przywołali niewidomego, mówiąc mu: «Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię». On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się na nogi i przyszedł do Jezusa.
A Jezus przemówił do niego: «Co chcesz, abym ci uczynił?» Powiedział Mu niewidomy: «Rabbuni, żebym przejrzał». Jezus mu rzekł: «Idź, twoja wiara cię uzdrowiła». Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą.
1. Niewidomy żebrak Bartymeusz może być obrazem każdego z nas. Miewamy belki w oku. Bywamy ślepi duchowo, zagubieni w swojej pysze, w nieczystości albo w innym grzechu. Im głębsze jednak jest nasze dno, tym większe pragnienie Jezusa, nawet nieuświadomione. Bartymeusz, choć nie widzi Jezusa, wzywa Go i błaga o zmiłowanie: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną”. Ileż razy wołaliśmy podobnie. W niewidomym żebraku można zobaczyć także obraz zagubionej ludzkości spragnionej drogi, po której można by pewnie kroczyć ku przyszłości. Szukamy nie tylko sensu czy celu, ale i kogoś, komu można by powierzyć nasze życie. Wydaje się, że świat i Kościół pogrążają się coraz bardziej w ciemności. Dlatego potrzebujemy oblicza, na którym rozbłyska światło.
2. „Wielu nastawało na niego, żeby umilkł”. To wołanie o ratunek kierowane do Jezusa jakoś drażni, niepokoi. Można wzywać na pomoc policję lub pogotowie, to jest racjonalne. Można poprosić psychologa lub psychiatrę. Ale po co Jezus? Oczywiście ludziom potrzebna jest pomoc różnych specjalistów, jednak na duchową ślepotę nie ma innego lekarstwa niż spotkanie z Jezusem. Przeżywamy dziś niedzielę misyjną. Warto w tym kontekście odczytać dzisiejszą Ewangelię. Misjonarz musi usłyszeć wołanie świata zagubionego w mroku. On sam z siebie niewiele może uczynić. Nie ma mocy otwierania oczu, nie jest też „właścicielem” Jezusa, ale może każdemu zagubionemu powiedzieć: „Wstań, bądź dobrej myśli, Jezus cię woła” i przyprowadzić do Chrystusa – Nauczyciela i Lekarza.
3. „Co chcesz, abym ci uczynił?”. Pytanie Jezusa może się wydawać nie na miejscu. Przecież Pan wiedział doskonale, jaki problem ma Bartymeusz. Widać jednak, że ważne jest to, aby wypowiedzieć przed Bogiem swoje pragnienia, by nazwać po imieniu swoją niedolę. To jest trochę tak jak ze spowiedzią. Niektórzy pytają, po co wyznawać swoje grzechy, przecież Bóg je zna. Owszem, zna, a jednak chce, żebym powiedział, co mnie boli, jaki jest mój problem. Takie wyznanie jest także wyrazem wiary w moc uzdrowienia, o które proszę. „Rabbuni, żebym przejrzał” – mówi Bartymeusz. To niby oczywiste, ale czasem wydaje się, że wielu ludzi nie chce odzyskać duchowego wzroku. Wolą trwać w ciemności, żyć w złudzeniach. Kto pozna prawdę, kto ją zobaczy, ten będzie musiał zmienić życie. A na to nie zawsze mamy ochotę.
4. „»Idź, twoja wiara cię uzdrowiła«. Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą”. Bartymeusz nie tylko odzyskał wzrok. Odnalazł coś cenniejszego. Odnalazł drogę, którą ma iść. Szedł odtąd za Jezusem, nie wrócił do swojego dawnego życia, ale w jakimś sensie rozpoczął je na nowo. Wiara daje nam nowy wzrok, dzięki któremu widzimy drogę, po której mamy iść. Wiara pozwala widzieć Jezusa jako tego, który daje światło moim wyborom, decyzjom, postawom.