Właśnie obserwujemy bezpardonowy atak przeciwników obecnego rządu na demokrację. Inną sprawą są poważne błędy obozu władzy, które dają opozycji ciężką amunicję.
Blokowanie sejmowej mównicy, a przez to prac Sejmu, prowadzące do destabilizacji państwa. Wzywanie do nieposłuszeństwa wobec legalnie wybranej władzy. Apele, aby do antyrządowego buntu dołączyły się wojsko i policja, wreszcie fizyczne ataki na polityków partii rządzącej. To elementy buntu przeciwko demokratycznie wybranej władzy, próby obalenia jej pozaprawnymi, siłowymi metodami wywoływania anarchii, a wszystko pod pretekstem, że zagrożona jest demokracja.
Z drugiej strony władza popełnia poważne błędy. Ograniczenie praw dziennikarzy do informowania o pracach Sejmu jest fatalnym pomysłem, którego nie da się obronić. Przeciwko niemu protestowały zgodnie redakcje, niezależnie do tego, po której stronie sporu się opowiadają. Ja również w poprzednim felietonie krytykowałem tę propozycję. Podobnie niepotrzebna była zmiana ustawy o zgromadzeniach. Obecnie obowiązujące przepisy pozwalają zachować porządek na ulicy, nawet gdy manifestanci opowiadają się za przeciwnymi ideami. Przebieg manifestacji z 11 listopada czy 13 grudnia jest na to najlepszym dowodem. Mimo napięcia społecznego do burd nie doszło.
Na problem buntu opozycji przeciwko demokracji i rządom PiS warto spojrzeć z szerszej perspektywy. Przez 27 lat - z dwoma krótkimi epizodami rządów prawicy - w polityce i życiu społecznym w Polsce dominowało kilka paradygmatów. W gospodarce liberalizm spod znaku Leszka Balcerowicza, który przez różne preferencje służył bogatym, a wykluczał z podziału dóbr przeciętnych obywateli, twierdząc najczęściej, że sami są sobie winni. Tymczasem zwykły człowiek nie miał szans z układem beneficjentów popieranych przez rząd. W życiu publicznym realizowany był liberalny projekt modernizacyjny, który polegał na wykluczeniu, zniszczeniu, często przez wyszydzenie i poniżenie, wartości tradycyjnych, jak np. patriotyzm czy wiara. Wreszcie w sferze politycznej - skonstruowanie systemu, który w ramach demokratycznych reguł arbitralnie uznawał prawo do rządzenia tylko określonej grupy - lewicowo-liberalnego „establishmentu”, którego zadaniem były realizacja i pilnowanie dwóch pierwszych paradygmatów. Niepisaną, ale otwarcie formułowaną zasadą tej liberalnej demokracji było narzucanie społeczeństwu przekonania, że tylko wybrana grupa (prawnicy, twórcy, politycy) wie, jak rządzić, że ma prawo do interpretowania prawa, a przeciętni Polacy mają ich słuchać z otwartymi w zachwycie nad ich wielkością ustami.
Po wygranej w 2015 r. PiS odrzucił te paradygmaty i wprowadza nowe, diametralnie różne. Bardziej sprawiedliwy podział dóbr – np. poprzez program 500 Plus, a w sferze społecznej powrót do tradycyjnych wartości (choć z wyłączeniem kwestii etycznych, jak aborcja, nad czym mocno ubolewam). Jednak największe zmiany przeprowadza w sferze politycznej. Wbrew temu, co twierdzi opozycja, nie chodzi o odejście od demokracji, tylko od jej dotychczasowego modelu – demokracji liberalnej. Jarosław Kaczyński dąży do wprowadzenia demokracji solidarnościowej, a zmiany przeprowadza w ramach istniejącego prawa i konstytucji, tyle że interpretuje je w taki sposób, aby służyły realizacji jego celów. Przykładem może być Trybunał Konstytucyjny, który niewątpliwie chronił poprzedni układ rządzący. Na przykład w sferze społecznej uznał za zgodne z ustawą zasadniczą okradzenie obywateli z oszczędności w OFE przez rząd Donalda Tuska, otwarcie mówiąc, że orzeczenie TK ma na celu ochronę budżetu państwa, a więc władzy. Dla wszystkich jest oczywiste, że pod koniec rządów PO dokonało zamachu na Trybunał, dokonując bezprawnego wyboru sędziów, a wszystko po to, aby PiS nie mógł zmieniać Polski według swojego programu. Tymczasem nie taka jest rola Trybunału – nie może on sobie rościć prawa do bycia nad władzą ustawodawczą.
Inną sprawą są błędy PiS-u. W amoku zmieniania wszystkiego zachowuje się arogancko, bo samodzielne rządy powodują, że nie musi się z nikim liczyć. Być może przeciwstawienie się wszechwładzy Trybunału można było przeprowadzić w lepszym stylu. Błędem władzy jest też to, że obok zmian niezbędnych do przywrócenia demokracji jako rządów większości obywateli zgłaszają propozycje, które są amunicją dla opozycji. Do takich należy na przykład zmiana zasad pracy dziennikarzy w sejmie, która słusznie jest oceniana jako ograniczenie konstytucyjnego prawa obywateli do informacji. Z kolei nowelizacja ustawy o zgromadzeniach została odebrana jako zamach na konstytucyjną wolność wyrażania opinii. Podważanie tych wolności to bardzo dobry, a w przypadku mediów nawet uzasadniony pretekst do protestów. PiS powinien odróżnić, które zmiany są konieczne do realizacji zasadniczych celów, a które zbędne i często wywołujące wściekłe ataki przeciwników. Z faktu, że ma się większość do przeprowadzenia każdego rozwiązania, nie wynika, że wszystko wolno. PiS powinien się samoograniczyć do zmian niezbędnych, a nie otwierać niepotrzebnych pól sporu.
Tym bardziej że totalna opozycja każdą słabość PiS wykorzysta do kwestionowania prawa tego ugrupowania do sprawowania władzy. Ostatnie wypadki pokazują, że totalna opozycja nie cofnie się przed niczym. Jest zdolna do destabilizacji państwa i osłabiania pozycji Polski na arenie międzynarodowej przy pomocy instytucji unijnych. PiS musi mieć świadomość, że niezależnie od tego, co zrobi, będzie przez beneficjentów poprzedniego systemu atakowany, dlatego nie powinien dawać do tego pretekstów. Nie ma się jednak co łudzić, że opozycja odpuści. Odsunięcie od fruktów dla wielu oznacza upadek (widać to już na przykładzie „Gazety Wyborczej”, która bez środków z instytucji państwowych ma olbrzymie kłopoty), dlatego obawiam się, że traktują zniszczenie PiS jako warunek przeżycia. To bardzo źle wróży dla Polski.
Bogumił Łoziński Zastępca redaktora naczelnego i kierownik działu „Polska”. Wyróżniony Medalem Pamiątkowym Prymasa Polski (2006) oraz tytułem Mecenas Polskiej Ekologii w X edycji Narodowego Konkursu Ekologicznego „Przyjaźni środowisku” (2009). Ma na swoim koncie dziesiątki wywiadów z polskimi hierarchami, z Prymasem Polski kard. Józefem Glempem na czele, a także z kard. Josephem Ratzingerem (2004) i prof. Leszkiem Kołakowskim (2008). Autor publikacji książkowych, m.in. bestelleru „Leksykon zakonów w Polsce”.
Zastępca redaktora naczelnego „Gościa Niedzielnego”, kierownik działu „Polska”.
Pracował m.in. w Katolickiej Agencji Informacyjnej jako szef działu krajowego, oraz w „Dzienniku” jako dziennikarz i publicysta. Wyróżniony Medalem Pamiątkowym Prymasa Polski (2006) oraz tytułem Mecenas Polskiej Ekologii w X edycji Narodowego Konkursu Ekologicznego „Przyjaźni środowisku” (2009). Ma na swoim koncie dziesiątki wywiadów z polskimi hierarchami, a także z kard. Josephem Ratzingerem (2004) i prof. Leszkiem Kołakowskim (2008). Autor publikacji książkowych, m.in. bestelleru „Leksykon zakonów w Polsce”. Hobby: piłka nożna, lekkoatletyka, żeglarstwo. Jego obszar specjalizacji to tematyka religijna, światopoglądowa i historyczna, a także społeczno-polityczna i ekologiczna.
Kontakt:
bogumil.lozinski@gosc.pl
Więcej artykułów Bogumiła Łozińskiego