A oto Baranek stojący na górze Syjon, a z Nim sto czterdzieści cztery tysiące, mające imię Jego i imię Jego Ojca wypisane na czołach (Ap 14,1)
„Jak jest bankiet, szukam najciemniejszego kąta i modlę się, żeby to się skończyło”, mówił w jednym z wywiadów Krystian Zimerman, światowej sławy polski pianista. Dobrze to rozumiem. Bankiety – ze swoją pompą i kurtuazyjną wymianą uśmiechów - są tu symbolem tego wszystkiego, co jest dokładną odwrotnością prawdziwego, szczerego spotkania. Człowieka z człowiekiem. I człowieka z Bogiem, w którym nie ma miejsca na kurtuazję i celebrowanie samych siebie. Jest za to miejsce na oddawanie Mu chwały. Dopiero wtedy jesteśmy w pełni sobą. Apokalipsa mówi nam dziś o takim „bankiecie”, na którym ci, którzy mają na czołach wypisane imię Baranka, stoją przy Nim na górze Syjon. Już nie w najciemniejszym kącie, ale w najbardziej wyeksponowanym miejscu. „I śpiewają jakby pieśń nową przed tronem (…)”. Już nie muszą się chować. I nie chcą, żeby to się skończyło.