Panie, świat cały przy Tobie jak ziarnko na szali, kropla rosy porannej, co opadła na ziemię. Nad wszystkimi masz litość, bo wszystko w Twej mocy, i oczy zamykasz na grzechy ludzi, by się nawrócili. Miłujesz bowiem wszystkie byty, niczym się nie brzydzisz, co uczyniłeś, bo gdybyś miał coś w nienawiści, nie ukształtowałbyś tego.
Jakżeby coś trwać mogło, gdybyś Ty tego nie chciał? Jakby się zachowało to, czego byś nie wezwał? Oszczędzasz wszystko, bo to wszystko Twoje, Władco, miłujący życie! Bo we wszystkim jest Twoje nieśmiertelne tchnienie.
Dlatego nieznacznie karzesz upadających i strofujesz, przypominając, w czym grzeszą, by wyzbywszy się złości, w Ciebie, Panie, uwierzyli.
Ówcześni ludzie potrafili zatrzymać się, zachwycić pięknem oraz wielkością świata i z tego zachwytu wyprowadzić pełną kontemplacji refleksję: jak wielki musi być Ten, który to wszystko stworzył. To dlatego w tej samej księdze nieco dalej przeczytamy: „Bo z wielkości i piękna stworzeń poznaje się przez podobieństwo ich Stwórcę”. Dziś dzięki rozwojowi różnych dziedzin nauk ścisłych potrafimy dużo więcej powiedzieć o wielkości naszego wszechświata. Żyjemy na planecie Ziemia, która jest jedną z tych, które tworzą Układ Słoneczny. Nasze Słońce jest jedną z miliardów gwiazd, które tworzą galaktykę. A liczba galaktyk rodzi kolejne zdumienie. Według obliczeń badaczy we wszechświecie może istnieć nawet 350 mld dużych galaktyk i ok. 3,5 biliona galaktyk karłowatych. Badacze szacują, że nasz wszechświat rozciąga się na przestrzeni 23 bilionów lat świetlnych. A wszystko rozpoczęło się niespełna 14 mld lat temu od Wielkiego Wybuchu. Wtedy rozpoczął się znany nam wszechświat, wypełnił się materią, ciemną materią i energią. Kosmos zaczął się wówczas rozszerzać i rozwijać według praw fizyki, chemii itp., które nie zmieniły się przez ten czas ani o jotę.
Żadna aparatura badawcza nie potrafi przedrzeć się poza moment Wielkiego Wybuchu i powiedzieć, skąd się wziął i co było wcześniej. A przecież tak potężny, harmonijnie funkcjonujący kosmos mówi, wręcz krzyczy, o wielkości Tego, który go stworzył. A On dla nas, jak napisał papież Benedykt XVI, „nie jest odległą hipotezą, nie jest nieznanym, który po Wielkim Wybuchu się wycofał. Bóg objawił się w Jezusie Chrystusie. W obliczu Jezusa Chrystusa widzimy oblicze Boga. Słyszymy, że w Jego słowach sam Bóg do nas mówi”. •
Bracia:
Modlimy się stale za was, aby Bóg nasz uczynił was godnymi swego wezwania i aby z mocą wypełnił w was wszelkie pragnienie dobra oraz działanie wiary. Aby w was zostało uwielbione imię Pana naszego, Jezusa Chrystusa – a wy w Nim – za łaską Boga naszego i Pana Jezusa Chrystusa.
W sprawie przyjścia Pana naszego, Jezusa Chrystusa, i naszego zgromadzenia się wokół Niego prosimy was, bracia, abyście się nie dali zbyt łatwo zachwiać w waszym rozumieniu ani zastraszyć bądź przez ducha, bądź przez mowę, bądź przez list, rzekomo od nas pochodzący, jakby już nastawał dzień Pański.
Niektórzy źle znoszą kazania wygłaszane na temat „końca świata” czy „czasów ostatecznych”. Napełniają nas trwogą apokaliptyczne obrazy rozsypujących się w ogniu nieba i ziemi. Księża zbyt wprost opowiadający się za potrzebą zdecydowanej walki ze złem i Antychrystem są ośmieszani albo oskarżani o niezdrowy katastrofizm. Powrót Pana sam w sobie nie powinien w nas budzić strachu ani negatywnych emocji. On sam przecież powiedział, że gdy powróci, zabierze nas do swej radości. Perspektywa spotkania się z Nim nie powinna nikogo wytrącać z równowagi. Jeśli tak jest, znaczy to, że Go nie oczekujemy. Nasze biodra czujności nie są przepasane, nasze pochodnie nadziei wygasły. Ogarnął nas letarg tymczasowości, tylko sumienie drży przed perspektywą sądu. Nieraz wołałem w homiletycznej emfazie: „Kto chce pójść do nieba?”. Podnosiło się wiele rąk. Gdy dopytywałem: „A kto chce trafić do nieba już dzisiaj, za chwilę?” – odpowiadało milczenie.
W szkole, do której uczęszczał św. Alojzy Gonzaga, dzieciaki lubiły grać w piłkę, przerywając sobie od czasu do czasu bieganie za szmacianką jakimś zaskakującym pytaniem. Udzielenie przez kogoś z drużyny satysfakcjonującej odpowiedzi pozwalało grać dalej. Pewnego razu ktoś zatrzymał piłkę i zapytał: „Co byście zrobili, gdybyście się dowiedzieli, że została wam tylko godzina życia?”. Jeden rzucił: „O rany, pobiegłbym w te pędy się wyspowiadać”; inny: „Padłbym na kolana przed Najświętszą Panienką”; jeszcze inny: „A ja starałbym się pożegnać z najbliższymi”. Święty Alojzy odparł: „A ja dalej grałbym w piłkę”. Pan przyjdzie na pewno. Chrześcijanin nie powinien nigdy czuć się zaskoczony tą wiadomością. Całe życie powinno być skupione wokół tego celu i tego oczekiwania.
Czy to właśnie oznacza bycie „godnym Jego wezwania”? Czy z tym wiąże się „wszelkie pragnienie dobra” i „działanie wiary”? Karol Wojtyła nieraz mówił narzeczonym i małżonkom o konieczności „wyboru stanu”. To samo dotyczy wezwanych do kapłaństwa i życia konsekrowanego. Nie wystarczy poczuć się powołanym przez Pana i przyjąć owo powołanie. Potrzeba też niejako podpisać się pod nim obiema rękami: „Nie tylko przyjmuję, Panie, twój pomysł na moje życie, ale z całego serca chcę tak właśnie żyć”. Tak dokonuje się „wybór stanu”. W kapłaństwie czy małżeństwie, póki człowiek do niego nie dorośnie, może wahać się i podlegać wielu nieprzyjemnym próbom wierności. Gdy natomiast powiesz Bogu: „Nie tylko przyjmuję, ale tego właśnie chcę – chcę być aktywnym księdzem do ostatnich chwil mego życia, chcę zestarzeć się przy moim mężu i dzieciach na dobre i na złe” – twoje biodra staną się mocno przepasane, a pochodnia będzie spalać się równym płomieniem. Przyjście Pana wówczas przestanie być zaskakującą perspektywą, ale świadomie urzeczywistnianym projektem. •
Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A pewien człowiek, imieniem Zacheusz, który był zwierzchnikiem celników i był bardzo bogaty, chciał koniecznie zobaczyć Jezusa, któż to jest, ale sam nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić.
Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: «Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu». Zszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy, widząc to, szemrali: «Do grzesznika poszedł w gościnę».
Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: «Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogoś w czymś skrzywdziłem, zwracam poczwórnie».
Na to Jezus rzekł do niego: «Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł odszukać i zbawić to, co zginęło».
Czytaj Pismo Święte w serwisie gosc.pl: biblia.gosc.pl
1. Przytłacza nas mnóstwo małych, codziennych spraw, terminów, zmartwień, lęków. Często nie jesteśmy w stanie sami wyskoczyć ponad tę zabieganą krzątaninę. A jednak trzeba od czasu do czasu wspiąć się ponad zwykłe, szare życie. Potrzebujemy drzewa, czyli Kościoła, który pozwoli nam zobaczyć Pana Jezusa. Konieczny jest widok na Boga.
2. Zacheusz był grzesznikiem, ale nie wygasła w nim ciekawość Boga. Tęsknił za czymś, co otworzy nowy rozdział w jego życiu. Szukał Jezusa wiedziony jakąś dobrą intuicją. Przypomina się historia Mojżesza, który na 40 długich lat utknął w ziemi Madian. Zrezygnował z planów ratowania Izraelitów z niewoli. Żył na wolnych obrotach, bez większych ambicji. I wtedy właśnie, gdy miał już 80 lat, ujrzał płonący krzew na pustyni i usłyszał w nim głos Boga. Stało się to w momencie, gdy wydawało się, że najlepsze ma już za sobą. Powołanie może przyjść późno. Pan sam wybiera moment i czas. Ważne jest to, aby nie zgasła w człowieku święta ciekawość, otwartość na Boże natchnienia, wrażliwość na znaki z nieba.
3. Zacheusz chciał zobaczyć Jezusa, ale to On pierwszy spojrzał na niego. To spojrzenie zmieniło wszystko. „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Bóg woła po imieniu i chce wejść do naszego domu. Ten dom wymaga często „posprzątania”. Kiedy w życie wkracza Bóg, wiele spraw zaczynamy widzieć inaczej. Dostrzegamy wyraźniej nasz brud. Rozumiemy, że trzeba podjąć radykalne decyzje, zerwać z grzechem, naprawić krzywdę, wybrać miłość i troskę o innych jako życiowy drogowskaz.
4. Kościół jest miejscem, w którym Bóg chce mnie zobaczyć. Wiara jest spoglądaniem w stronę Jezusa, ale także odkrywaniem, że On patrzy na mnie. Adoracja Najświętszego Sakramentu jest takim momentem, w którym pokazujemy się Bogu. To jak wzniesienie się ponad ten świat. Spoglądamy na białą Hostię, a wiara mówi, że patrzymy na Jezusa. On z ołtarza patrzy na nas. Jesteśmy mali jak Zacheusz, troszczymy się o własne korzyści, kręcimy się wokół swoich małych spraw. W Kościele odnajdujemy dystans, możemy się wspiąć ponad siebie, wejść w ciszę, która umożliwi przemieniające spotkanie. Wiara to odkrycie, że Bóg na mnie patrzy, że nie jestem sam, że On zna moje imię i chce przyjść do mojego domu. Adoracja prowadzi do czynu, do dobrej decyzji, daje siłę do zerwania ze złem, do nawrócenia. „Przyjął Go rozradowany”. Często szukamy radości nie tam, gdzie jest jej źródło. Próbujemy zagłuszyć naszą pustkę i kompleksy tandetną internetowo-telewizyjną papką, która ciągnie nas w dół. A tymczasem aby widzieć, trzeba się wspiąć. Aby odnaleźć radość, trzeba siebie dać. •
"Adoracja Najświętszego Sakramentu jest takim momentem, w którym pokazujemy się Bogu. To jak wzniesienie się ponad ten świat". Monika Łącka / Foto Gość