Ale ci, których prześladował i do których przystał, nie ufają mu do końca. Tego u początku swej misji chrześcijańskiej doświadczał św. Paweł, dawny wróg i prześladowca uczniów Chrystusa.
Szawła spotykamy po raz pierwszy w Dziejach Apostolskich w relacji o kamienowaniu diakona Szczepana. Potem słyszymy o Szawle, jak „siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich”. A następnie czytamy relację o jego spotkaniu pod Damaszkiem ze Zmartwychwstałym, dokąd udał się wyposażony w listy uwierzytelniające z Jerozolimy, „aby mógł uwięzić i przyprowadzić do Jerozolimy mężczyzn i kobiety, zwolenników tej drogi, jeśliby jakichś znalazł”. Wszystko wskazuje na to, że Szaweł do spotkania ze Zmartwychwstałym pod Damaszkiem był Jego nieprzejednanym wrogiem. To spotkanie odmieniło go całkowicie. Z prześladowcy stał się gorliwym wyznawcą.
Szaweł po spotkaniu ze Zmartwychwstałym oślepł na pewien czas. W Damaszku został oddany pod opiekę Ananiasza, ucznia Pańskiego. Ten, gdy usłyszał, kim ma się opiekować, zląkł się i nie chciał tego zrobić. Przekonało go zapewnienie Pana: „Wybrałem sobie tego człowieka za narzędzie. On zaniesie imię moje do pogan i królów, i do synów Izraela”. Ale zła sława ciągnęła się za nim. I to o niej słyszymy w dzisiejszym pierwszym czytaniu: „Kiedy Szaweł przybył do Jeruzalem, próbował przyłączyć się do uczniów, lecz wszyscy bali się go, nie wierząc, że jest uczniem. Dopiero Barnaba przygarnął go i zaprowadził do apostołów, i opowiedział im, jak w drodze Szaweł ujrzał Pana, który przemówił do niego, i z jaką siłą przekonania występował w Damaszku w imię Jezusa”.
Los Szawła/Pawła, renegata, jest wyzwaniem i pytaniem o to, czy nawrócenie jest prawdziwe. Każdy z nas może być Ananiaszem, przyjmującym renegata. A ocena prawdziwości nawrócenia? To już nie nasza sprawa, ale Pana Boga. •
Raczej chodzi o dobro, które pragnę od drugiego uzyskać. W głębi serca i świadomości naszego społeczeństwa zagnieździł się taki ideał relacji z innymi, który ma zapewnić dobrobyt sobie samemu. Jeśli wasze dzieci dość regularnie oglądają telewizję i odwiedzają świat internetu, bądźcie raczej pewni, że niebawem nie będą dostrzegać żadnej różnicy między homoseksualnym a heteroseksualnym stylem życia. I niech was nie zdziwi, że będą przekonane o tym, że w momencie, gdy wygasa w związku uczucie miłosnego uniesienia, taki związek należy zakończyć. Ponadto ratyfikowanie związku sakramentalnym węzłem jedynie komplikuje uwolnienie się od nikogo niebawiących zobowiązań. Będą powtarzać dokładnie to, czego nauczyła ich telewizja. Love is love – przekonywał prezydent Barack Obama, wprowadzając zmiany w prawie na rzecz dowolności w rozumieniu miłości i związków uczuciowych. Przecież kochać się można na różne sposoby: mogą się, dla przykładu, kochać więcej niż dwie osoby; można kochać samego siebie; ktoś może zakochać się w rzeczy bądź w zwierzęciu. Niedawno pewna dziennikarka z Mediolanu, by wykazać postnowoczesne absurdy prawne, zawarła związek sama ze sobą. Love is love. Prawo zdaje się podążać za ludzką chęcią dostarczania sobie bezgranicznych przyjemności. I im więcej ich sobie człowiek dostarcza, tym bardziej pozostaje niezaspokojony. „Tylko Bóg może ostatecznie zaspokoić ludzką wolę” – mówił św. Tomasz z Akwinu. Człowiek odnajduje właściwy pokarm dla swego łaknienia szczęścia, jeśli odkryje swe życie w Bogu. „Po tym poznamy, że jesteśmy z prawdy”. Wrażliwość na Boga wzmaga szanse na udane człowieczeństwo. Bycie z Bogiem lub bycie bez Niego zmienia wszystko, również w podejściu do miłości. Moje pokolenie staje się coraz bardziej głuche na świętość, dramatycznie gubiąc w sobie potrzebę zbawienia, dając się ogarnąć egzaltacji wolnego ducha, chcącego być bogiem dla samego siebie. Nie ma już dobra ani zła, nie istnieje już grzech, nie ma też miłosiernego Chrystusa, który przebacza. Człowiekowi nie pozostaje nic innego jak dać się pochować dwa metry pod trawnikiem, próbując wcześniej wyciągnąć z tego mizernego strzępu życia tyle, ile się da.
Nasze relacje chorują coraz bardziej, poszerza się krąg ludzi poranionych niezdolnością kochania. Heidegger mówił, że tkwimy w „nocy świata”. Dramatem wydaje się fakt, że nie dostrzegamy już potrzeby przezwyciężenia śmierci. Tymczasem Kościół, który głosi ożywiającą miłość Boga, przestrzega: uważaj, bo umrzesz nie w dniu twojej śmierci, ale gdy twoje serce nie będzie już miało w sobie niepokoju, by szukać. Jeśli światło pośród ciemności nie będzie oświecało twych kroków, wówczas przegrasz walkę ze śmiercią. Oto co winieneś zrobić: ruszyć w drogę ze śmierci do życia, przeżywając nieustanną Paschę z Chrystusem. Z twarzą zwróconą ku Miłości. •
1. Proponuje się różnego rodzaju środki zapobiegawcze, np. testy psychologiczne wykrywające potencjalnych agresorów, podpisywanie deklaracji, mnożenie instrukcji, prawnych zabezpieczeń, powoływanie komisji do spraw itd. Te wszystkie rozwiązania wydają się niewystarczające. Korzeń zła sięga bowiem zawsze lekceważenia Boga. Każde zło jest podszyte niewiarą, buntem albo zimną obojętnością wobec Stwórcy. Dzisiejsza Ewangelia zwraca uwagę na głębokie powiązanie wiary i oczyszczenia. Dotyczy to zarówno pojedynczego człowieka, jak i Kościoła jako całości.
2. Oczyszczenie ludzkiego serca ze zła jest dziełem Ojca, który uprawia krzew winny. Warunkiem skutecznego oczyszczenia jest włączenie w Jezusa Chrystusa, głęboka jedność z Nim. Jak to może zostać dokonane? „Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was” – mówi Pan. Słowo Boże ma moc oczyszczenia serca. To słowo niesie w sobie moc prawdy, która wyzwala. To słowo, które w sakramencie pokuty i pojednania przebacza, podnosi z upadku i leczy. Oczywiście to słowo musi zostać przyjęte przez człowieka z wiarą nie jako teoria, ale jako słowo życia. Jako definitywne zobowiązanie wiążące w każdych okolicznościach. Jako słowo ochrony w obliczu pokusy. Jako światłość w ciemności. Czasem to słowo jest palącym wyrzutem sumienia, gdy człowiek wybrał zło.
3. „Beze Mnie nic nie możecie uczynić”. To są mocne słowa. Zwłaszcza to „nic” jest wymowne. Jezus nie mówi: „Beze Mnie coś sami potraficie”. Mówi, że bez Niego nic nie wskóramy. NIC! Nieraz nasze kościelne działania przenika zsekularyzowane myślenie, które nie traktuje poważnie tego, co duchowe i nadprzyrodzone. Jeśli będziemy walczyć z grzechem tylko ludzkimi środkami, nie opierając się na łasce Bożej, przegramy. Czym stanie się Kościół, jeśli ustanie w nim wiara, że tylko Jezus może go realnie odnawiać? Stanie się niczym. Rozpłynie się w świecie. Bez Jezusa nie ma Kościoła.
4. Kluczem do owocowania jest „trwanie w Jezusie”. On jest winnym krzewem, my latoroślami. Wspólnota z Jezusem jest zarazem wspólnotą z latoroślami, czyli z braćmi i siostrami. Reakcją na nadużycia pojawiające się we wspólnocie uczniów nie może być zanegowanie wspólnotowości jako takiej, bliskości, zaufania między pasterzem a owcami. Nie da się stworzyć jakiejś „sterylnej” wspólnoty, zaszczepionej raz na zawsze na nadużycie zaufania czy bliskości. Owoc obfity przyniesiecie, staniecie się uczniami. To są obietnice Jezusa, w które nie możemy przestać wierzyć zatrwożeni widokiem bezowocnych latorośli. Bóg jest wytrwałym i wiernym ogrodnikiem.