1. Pierwsza to oddanie życia za owce. Druga to wzajemne poznanie. Zatrzymajmy się najpierw przy tej pierwszej kwestii. Miłość Dobrego Pasterza do owiec jest tak wielka, że ceni je wyżej niż własne życie. Ta postawa jest skonfrontowana z postawą najemnika, który widząc nadchodzące niebezpieczeństwo, porzuca owce. Jezus, umierając na krzyżu, dał się zagryźć wilkom, aby ochronić owce. Przy czym ta śmierć nie tyle była spowodowana złością wilków, ile stanowiła wybór Jezusa. „Ja życie moje oddaję, aby je znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja sam z siebie je oddaję”. Jezus jako Bóg mógłby pokonać wilki przy użyciu siły. A jednak wybiera drogę oddania życia. Taka jest logika Bożej miłości. Bóg nie przychodzi jako lew czy pantera, które pokonują wilki. Staje się bezbronnym barankiem. Jego ofiara z życia pozwala pokonać wilki i ocalić owce.
2. „Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają, podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca”. Niezwykła jest głębia tego zdania. Jezus zestawia relację między Ojcem i Synem, zachodzącą „we wnętrzu” Boga, z relacją między sobą a ludźmi. Tylko głęboka więź, miłość, przyjaźń są drogą do poznania drugiego człowieka. Jak zauważa Hans Urs von Balthazar, oddanie życia za owce i wzajemne rozpoznawanie się nie są zestawione przypadkowo, ale wzajemnie się przenikają. „Jest tak dlatego, ponieważ poznanie zachodzące między Ojcem i Synem jest tożsame z ich wzajemnym oddaniem. Z tego samego powodu wzajemne rozpoznawanie się Jezusa i Jego wiernych jest tożsame z oddaniem się Jezusa – im i za nich”. Być może brzmi to nieco zawile, ale warto się w to wgłębić. Na czym polega wzajemne poznawanie się? Na tym, że odsłaniam się przed drugim, wyjawiam swoje tajemnice, zrzucam maski, ofiaruję drugiemu prawdę o mnie, czyli w jakimś sensie daję mu siebie, zawierzam życie. Owce poznały Dobrego Pasterza najpełniej na krzyżu, kiedy dał nam siebie do końca, do ostatniego słowa, do ostatniego tchnienia, do ostatniej kropli krwi.
3. „Mam także inne owce, które nie są z tej zagrody…”. Ten fragment odnosi się do pogan, czyli wszystkich nie-Żydów. Dobry Pasterz oddaje życie nie tylko za naród wybrany, ale za wszystkich ludzi. Kościół w pierwszych wiekach urzeczywistniał tę jedność, skupiał chrześcijan zarówno pochodzenia żydowskiego, jak i nieżydowskiego. „Nie ma już różnicy między Żydem a Grekiem. Jeden jest bowiem Pan wszystkich” – pisał św. Paweł. Z biegiem wieków poganie zdominowali Kościół, ale proroctwo o jednej owczarni prowadzonej przez Jezusa pozostaje obietnicą Bożą czekającą na spełnienie w historii. Uznanie przez Żydów Jezusa ma być jednym ze znaków bliskiego końca czasów. W ostatnich latach przybywa Żydów uznających Jezusa za obiecanego Mesjasza.
Umieszczano go u podstawy budowli, w fundamencie albo w narożniku u szczytu, na znak, że konstrukcja przetrwa wieki. Trzeba więc go było starannie dobrać. Dbali o to doświadczeni budowniczy. Patrzyli na oferowane im kamienie i odrzucali te, które się nie nadawały. Do tego nawiązuje biblijny obraz. Wraca on w Piśmie Świętym kilkukrotnie. Chyba najbardziej znany jest fragment Psalmu 118: „Kamień odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym. Stało się to przez Pana: cudem jest w oczach naszych”. To do niego odwołuje się św. Piotr w dzisiejszym czytaniu. Przemawiając wobec najwyższej żydowskiej rady, Sanhedrynu, wskazuje na jej pomyłkę: „On jest kamieniem odrzuconym przez was budujących, tym, który stał się głowicą węgła”. Mistrzowie budowlańcy pomylili się i mylą się duchowi przywódcy Izraela. Jezus nie jest kamieniem, który trzeba odrzucić. On jest jedynym kamieniem, który może stać się fundamentem budowli, jest węgłem, który zapewni jej trwanie.
Święty Piotr przemawiał w kontekście cudownego uzdrowienia człowieka chromego w bramie jerozolimskiej świątyni. Apostoł stał wobec duchowych przywódców Izraela. Miał za sobą niewytłumaczalny czyn, dokonany za sprawą zmartwychwstałego Jezusa. Słuchali go ci, którzy skazali na śmierć Jezusa z Nazaretu. Czy byli w stanie zmienić swe oceny i osądy? Oni byli przekonani, że sprawa Jezusa z Nazaretu skończyła się w chwili Jego śmierci. Uznali Go za kamień „odrzucony przez budujących”, za oszusta, który mamił lud. Uważali, że wiedzą najlepiej, które kamienie trzeba dobierać, a które odrzucać. Tymczasem cała biblijna tradycja pokazuje, że to Pan Bóg jest Tym, który wybiera. To On posłał swego Syna, kamień węgielny Kościoła, który jako dobry pasterz gotów był oddać życie za owce – i to zrobił. •
Oboje wnoszą w trud rodzicielski odmienne walory. Wkład ojców w rozwój dzieci jest jedyny i niczym niezastępowalny. Z danych naukowych wynika, że dzieci rozwijające się bez ojców pięciokrotnie bardziej ryzykują życie w ubóstwie i dopuszczanie się przestępstw, dziesięciokrotnie bardziej są skłonne porzucić szkołę i dwudziestokrotnie wzrasta w ich przypadku niebezpieczeństwo trafienia do więzienia. Dorastając, są o wiele bardziej narażone na trudności, ucieczki z domu bądź też na to, że przedwcześnie staną się rodzicami. Z tych powodów podstawy naszego społeczeństwa są osłabione (Raport dla prezydenta USA Baracka Obamy z 2014 r.). Wystarczy dołączyć dane statystyczne wskazujące na to, że aktualnie 40 proc. Amerykanów angielskojęzycznych, 50 proc. hiszpańskojęzycznych i 70 proc. Afroamerykanów jest wychowywanych przez samotne matki. To nie tylko wyzwanie moralne, ale wręcz interes społeczeństwa, by zapewnić dzieciom w pełni zaangażowanych w ich wychowanie ojców.
Nie ma więc przypadku w tym, że Bóg angażuje się w tę ważną i delikatną więź między ojcem a dzieckiem, korzystając z niej, by objawić człowiekowi samego siebie. „Kto mnie widzi, widzi także i Ojca” (J 14,8) – mówił Jezus. W udręczonej twarzy Zbawiciela widać pełne objawienie się Boga Ojca. Odwieczna miłość Ojca względem Syna w krzyżu przyjmuje wygląd miłosierdzia względem człowieka. Okazując nam miłosierdzie, Bóg Ojciec dotyka swą odwieczną miłością najboleśniejszych ran naszej ziemskiej egzystencji. Relacja między Bogiem a człowiekiem w postaci więzi Ojciec–syn wzbudza w człowieku nowe siły kochania. Jego gotowość do miłości wzrasta w miarę czucia się ogarnianym ojcowską miłością Boga. Dlatego że czuje się synem, może odkryć w sobie żywe złoża energii, aby być pełnym mężczyzną lub pełną kobietą, mężem lub żoną, ojcem lub matką, narzeczonym lub narzeczoną. Dlatego św. Jan woła: „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec”. Miłość ojcowska jest nieraz trudniejsza do zauważenia. Ojcowie bywają powściągliwi w wylewności, mniej sentymentalni, choć mocno kochają. Fulton Sheen pisał: „Mama jeszcze od czasu do czasu napomknęła, że dobrze się spisałem, ale ojciec nie robił tego nigdy. Zapytałem kiedyś mamę, dlaczego tata mnie nie chwali. Odpowiedziała: »Nie chce cię zepsuć, ale chwali cię przed wszystkimi sąsiadami«”. Mój ojciec też bywał bardzo oszczędny w komplementach, nie schlebiał mi prawie nigdy ani nie wyrażał dumy z tego, co robię. Natomiast gdy leżał w szpitalu – opowiadała mi szefowa oddziału – brał nieraz „Gościa Niedzielnego”, otwierał rubrykę z moim komentarzem do czytań i mówił: „To mój syn”.
Świat nas nie zna – mówi św. Jan – bo nie poznał Ojca. Im bardziej dla ludzi ich ojciec jest nieobecny, tym bardziej nieobecny i odległy wydaje się Bóg i tym bardziej dojmujące słychać łkanie osieroconych serc wznoszące się, zazwyczaj nieświadomie, z tego świata do nieba. Nasz świat znowu czeka na Zbawiciela, który go wtajemniczy w jedyną i wyjątkową miłość Boga Ojca. Bo tylko ta miłość jest w stanie sprawić, by życie przestało boleć. By stało się odnalezione. „Zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy”.•