Naprawdę bowiem posłał mnie Pan do was, by waszym uszom głosić wszystkie te słowa. (Jr 26, 15)
„Naprawdę bowiem...” – akcentuje Jeremiasz. Jakby chciał powiedzieć: czy ryzykowałbym śmiercią („ja zaś jestem w waszych rękach”), gdyby to nie była prawda? Prorok świadomy tego, że mogą to być jego ostatnie słowa. Mimo to nie kalkuluje, nie prosi o przerwę na ocenę ryzyka. Nie szuka łagodniejszych słów dla Bożej prawdy. Nie rozcieńcza jej, bo jak rozcieńczyć nieskończoną dobroć, nieskończoną moc.
„Posłał mnie Pan do was, by waszym uszom głosić wszystkie te słowa” – jedno zdanie, które czytam wielokrotnie, a za każdym razem słyszę nieco inny ton głosu Jeremiasza. Raz wydaje się dziecinnie szczery. Drugim razem odrobinę tupeciarski. To znów rozdygotany. Albo oficjalny, niewzruszony. Ale ważniejsze od barwy i natężenia głosu jest to, że Jeremiasz odpowiada na Boże wezwanie. I coś jeszcze zdaje się ważne. Aby słowa trafiły do serca (narządu uczuć), najpierw muszą trafić do uszu (narządu słuchu). Wszystko ma swoją kolej, odpowiedni czas.