Taki sąd wydaje się niedorzecznością. A jednak dziś piewcy różnego rodzaju postępu rzucają takie oskarżenia. My wiemy lepiej niż Stwórca. Rościmy sobie prawo do bycia nadstwórcami, nadbogami. Nie interesuje nas, że to On powołał wszechświat do istnienia oraz nadał mu prawa, nie tylko z zakresu fizyki czy biologii, ale także dotyczące życia społecznego i religijnego. To czysta pycha. Ciekawe, czy dojdziemy do tego punktu, gdy zanegujemy tak oczywiste prawa fizyki, pominiemy grawitację, rzucając się w przepaść, sądząc, że przejdziemy suchą nogą. Czy odrzucimy lub zechcemy manipulować prawami chemii i biologii?
W tym wszystkim warto zwrócić uwagę na to, że dzisiejsze pierwsze czytanie nie jest współczesnym manifestem jakichś anarchistów, ale tekstem napisanym ponad dwa i pół tysiąca lat temu. Już wtedy, co zauważa i cytuje prorok Ezechiel, byli ludzie, którzy rzucali butne oskarżenie wobec Pana Boga: „Sposób postępowania Pana nie jest słuszny”. Tam, gdy jeszcze nie szło o prawa biologii, fizyki czy chemii, byli ludzie, którzy podważali słuszność postępowania Pana Boga. Szło im przede wszystkim o dobro i zło, a więc o to, co tworzy etykę i moralność. Chodziło im o zapłatę za czynione dobro i zło.
Dziś ta zasada się nie zmienia. Nadal opowiadamy się za dobrem i za odrzuceniem zła. Problem w tym, że chcemy usilnie zmieniać podstawę. Dobro jest dobrem i za nim podążamy. Zło jest złem i odrzucamy je. Problemem staje się fundamentalne pogubienie. To nie Pan Bóg ma w oczach wielu prawo do określania, co jest dobre. Prawo to uzurpują sobie nowe ośrodki. Jak widać, często staje się tak, że to, czego oczekuje Stwórca, już nie jest dobrem, a najczęściej bywa oceniane jako „postępowanie niesłuszne”. Zasada szukania dobra nie zmienia się, ale – odrzucając Pana Boga jako pewne źródło dobra – tworzymy szatański obraz antystworzenia. •
Często przypominamy ludzi, którym ktoś skradł dokumenty. Dlatego inni nas nie rozpoznają. Do pewnej kobiety Jezus zwrócił się z pytaniem: „Czego pragniesz?”. Była to Salome, matka synów Zebedeusza. Chciała wypromować swoje dzieci. „Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym” (Mt 20,20.27). „Bóg może więcej zdziałać w sercu pokornym – uczył Mistrz Eckhart – bo znajduje tam większą możliwość działania, czyli większe podobieństwo do siebie”. Święci często przestrzegali przed negatywnym aspektem pokory. Nazywali go „pychą pokory”. Polega ona na tym, by pokazać się pokornym po to, by poczuć się wywyższonym w oczach innych. Uniżam się, by się wywindować w górę. Najbardziej oszukańcza forma pychy często kryje się pod maseczką pokory. Plinio Corrêa de Oliveira mówił o sakralnej kontemplacji tego świata i innych ludzi. Chodzi o odczytywanie wszystkiego z perspektywy nadprzyrodzoności. Do tego najlepiej służy postawa klęcząca. Wyraża ona pragnienie uległości względem Stwórcy. Dlatego najlepszą bramą prowadzącą do pokory jest wyznawanie własnych grzechów. Pokora ogołaca nas z tego, czego jesteśmy pełni, by wypełnić nas tym, „czego jesteśmy puści”.
Niedawno wybuchł skandal wokół słynnego miotacza drużyny baseballowej San Francisco Giants Sama Coonroda. Okazało się, że przed rozpoczęciem meczu był jedynym, który nie padł na kolana, by okazać wsparcie dla ruchu Black Lives Matter. „Jestem chrześcijaninem – wyjaśnił – klękam tylko przed Bogiem”. Pokora czasami wygląda na hardość i sprzeciw. A jest jedynie odważnym pójściem pod prąd. I bierze pod uwagę konsekwencje tego. Kto uznaje panowanie Chrystusa, nie będzie padał na kolana przed byle czym. Życie bez Boga jest udręką. Człowiek tymczasem nie potrafi żyć bez klękania przed czymś. Jeśli odrzuca Boga, będzie żył na klęczkach przed idolem, na przykład dobrego zdania innych o nim. Chrześcijanin pozostaje w stanie duchowej walki. Istotną sprawą jest, by jego dążenia były zgodne z dążeniami Chrystusa. A On „ogołocił samego siebie” i „uniżył, stając się posłusznym aż do śmierci”. Zarozumiali pyszałkowie w duchowej wojnie strzelają ślepakami, natomiast słudzy Ukrzyżowanego trafiają wroga prawdziwym nabojem w serce. •
1. Mamy to i owo do zrobienia. Praca i powołanie nie są karą za grzech. A jednak, przyznajmy to szczerze, czasem zwyczajnie nie chce się nam zaangażować. Dopada nas lenistwo, zniechęcenie lub zła rutyna. Bywamy przemęczeni, przestajemy widzieć sens naszej pracy, zapominamy o tych, dla których pracujemy. Widzimy tylko ciężar obowiązku, który wydaje się ponad siły. Mamy więc ochotę zawołać: „Nie chcę, mam dość”. Jak ów drugi syn z dzisiejszej przypowieści. Czasem jednak głośne wypowiedzenie sprzeciwu bywa uzdrawiające. Człowiek ma prawo mieć dość. I nie musi ukrywać przed Bogiem swoich trudności, przykrywając je zewnętrzną poprawnością. Trudności warto nazywać po imieniu. Lepsza jest dobra kłótnia niż ukrywanie napięć za maską udawanego posłuszeństwa. Pan Bóg chyba też woli, jak się z Nim szczerze spieramy, niż gdy mechanicznie powtarzamy religijne frazesy.
2. No właśnie, ta przypowieść dotyka problemu szczerości. Pierwszy syn zawołał: „Idę, panie!”, a przecież nie poszedł. Dlaczego? Jezus robi tutaj aluzję do izraelskich elit, które nie poszły ani za wezwaniem św. Jana, ani za wezwaniem Chrystusa. Starsi ludu owszem, wypełniali prawo, ale zagubili jego ducha. Ich serca pozostały obojętne na Bożą nowość. Ich posłuszeństwo Bogu stało się rutyną bez ducha. Sprzeciw wobec prorockiego głosu św. Jana i świadectwa Jezusa był obroną ich „status quo”. Nie wolno nic zmieniać, bo to, co my robimy, jest dobre. Nas też dopada podobny sposób myślenia o Kościele i wierze. „Idę, panie!” – może tu oznaczać modlitwę, która staje się mechanicznym powtarzaniem formułki i niczym więcej. Może oznaczać setki obietnic złożonych Bogu, które pozostały bez pokrycia. Może oznaczać chodzenie do spowiedzi bez woli poprawy, a motywowane tylko pragnieniem uspokojenia sumienia.
3. „Później jednak opamiętał się i poszedł”. Bywa, że bunt przeciwko Bogu trwa długo. Dobry łotr opamiętał się kilka minut przed śmiercią. Czasem ów bunt może dotyczyć jakiejś jednej dziedziny życia, jakiejś sprawy, zniewolenia, grzechu. Jezus prowokuje faryzeuszy słowami: „Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego”. Oczywiście ci celnicy i grzesznicy, którzy się opamiętali. Bo bywają tacy, którzy jak zły łotr do końca wołają: „Nie chcę” i nigdy się nie nawracają. To warto podkreślić. Dziś tak mocno akcentuje się prawdę o Bożym miłosierdziu, że dochodzi do pewnej przesady. Sięgającej tak daleko, że można odnieść wrażenie, iż grzech jest „najlepszą drogą” do Boga. Nie wolno popadać w taki absurd. Przypowieść Jezusa jest wezwaniem do opamiętania się, czyli do nawrócenia. Nie jest pochwałą nieposłuszeństwa, złodziejstwa czy cudzołóstwa.