Do tamtego cudownego wydarzenia nawiązuje prorok, który działał w okresie niewoli babilońskiej. Jego rodacy znów czekali na wyzwolenie. Wielu spodziewało się, że będzie ono tak spektakularne jak tamto wyjście. A nie brakowało i takich, którzy nie widzieli żadnej nadziei. To do nich mówi prorok: „Nie wspominajcie wydarzeń minionych, nie roztrząsajcie w myśli dawnych rzeczy”. Bo przecież prorok, który z taką mocą przypominał dawne tradycje narodu, nie mógł negować przeszłości i nie mógł odsyłać w niepamięć Bożej wierności. Takie stanowisko potwierdzają dalsze słowa orędzia: „Oto Ja dokonuję rzeczy nowej; pojawia się właśnie”. Pan Bóg znów pokaże swą moc i zaopiekuje się narodem wybranym.
Orędzia proroka spełniły się po roku 538 przed Chr. Izraelici mogli wrócić z Babilonu do ojczyzny i rozpocząć odbudowę Jerozolimy i świątyni. Ale prorokowi nie chodziło w tej zapowiedzi o tak spektakularne wydarzenia, jakie towarzyszyły wyjściu z niewoli egipskiej. Tym razem orędzie dotyczyło nowej i głębokiej więzi z Bogiem. „Lud ten… opowiadać będzie moją chwałę” – zapowiada prorok. To ma być ten nowy, najbardziej spektakularny efekt wyzwolenia. Oswobodzeni mają się pokazać jako lud, który odpowie swemu Wybawcy wiernością, przestrzeganiem Jego praw. W tym tkwi aktualność tego orędzia, wypowiedzianego 2,5 tys. lat temu. Wielki Post, czas, w którym tak często mówimy o nawróceniu i pokucie, stawia nas w sytuacji tamtych zniewolonych Izraelitów. Nie chodzi o to, by nasze wybawienie dokonało się w jakiś cudowny, spektakularny sposób, bez naszego wysiłku i zaangażowania. To nawrócenie ma być „dokonaniem rzeczy nowej”. Stąd Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii nie tylko ratuje kobietę przyłapaną na cudzołóstwie przed kamienowaniem, ale mówi jej: „Ja ciebie nie potępiam. Idź i odtąd już nie grzesz”. •
Tak zareagowali na miłość Chrystusa Patrizio i Marisa, właściciele malowniczej posiadłości na wzgórzach Porto San Giorgio, którzy wszystkie tereny oddali do dyspozycji Kościoła. Podobnie postąpił pewien bogaty człowiek, który na wieść o licznych powołaniach rodzących się wśród młodych ludzi we wspólnotach neokatechumenalnych postanowił oddać przepiękny klasztor w Haarlemie, niedaleko Amsterdamu, w którym prowadził luksusowy hotel, na potrzeby seminarium misyjnego.
Święty Paweł poszedł jednak jeszcze dalej, poza dobra materialne i kariery zawodowe, koncentrując się na dobru większym, jakim jest własne poczucie sprawiedliwości. Jest ono latami kształtowane i szlifowane dzięki pracy nad sobą, wysiłkowi wychowawczemu oraz przestrzeganiu przepisów i przykazań. Coś takiego dostarcza człowiekowi satysfakcjonującej konstatacji: jestem zaradny, mam czyste sumienie, nie mam sobie nic do zarzucenia, zasługuję na szacunek. Udana biografia, cnotliwe życie, intelektualna i moralna sprawność – to może być cenny kapitał. A tymczasem Paweł stwierdza, że ze względu na Chrystusa nie chce mieć już własnej „sprawiedliwości, pochodzącej z Prawa, lecz Bożą sprawiedliwość, otrzymaną dzięki wierze”, do której droga wiedzie „przez poznanie Go: zarówno mocy Jego zmartwychwstania, jak i udziału w Jego cierpieniach”. Czym jest owa nowa sprawiedliwość, którą może nam dać Jezus? Nie jest to sprawiedliwość – tzedakah – nabywana na skutek skrupulatnego przestrzegania Bożych przykazań. To coś o wiele więcej, co Chrystus objawił na krzyżu. Polega ona na miłości drugiego człowieka aż do pokochania nieprzyjaciela. Do gotowości oddania za niego życia. Taka miłość w wymiarze krzyża nosi twarz Chrystusa. Człowiek o własnych siłach tego typu moralności nie osiągnie. Ta nowa sprawiedliwość krzyża pokazała się w sercu zbrodniczego obozu zagłady w Oświęcimiu, gdy w pewnej chwili wystąpił z szeregu pewien więzień w pasiaku i na pytanie gestapowca: „Kim jesteś?” odpowiedział: „Jestem księdzem katolickim”; a na kolejne pytanie: „Czego chcesz?” – oprawca usłyszał: „Chcę umrzeć za tamtego człowieka”. Święty Maksymilian Kolbe nie jest ceniony za założenie największego klasztoru w Europie ani za ufundowanie drukarni i czasopisma, ani nawet za noszenie franciszkańskiego habitu, ale za to, że w nim ukazał się Chrystus gotowy umrzeć z miłości do drugiego człowieka. Czyż nie warto „pędzić”, aby coś takiego zdobyć? •
Jezus udał się na Górę Oliwną, ale o brzasku zjawił się znów w świątyni. Cały lud schodził się do Niego, a On, usiadłszy, nauczał ich.
Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę, którą dopiero co pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją pośrodku, powiedzieli do Niego: «Nauczycielu, tę kobietę dopiero co pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co powiesz?» Mówili to, wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć.
Lecz Jezus, schyliwszy się, pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: «Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem». I powtórnie schyliwszy się, pisał na ziemi.
Kiedy to usłyszeli, jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych, aż do ostatnich. Pozostał tylko Jezus i kobieta stojąca na środku.
Wówczas Jezus, podniósłszy się, rzekł do niej: «Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?» A ona odrzekła: «Nikt, Panie!» Rzekł do niej Jezus: «I Ja ciebie nie potępiam. Idź i odtąd już nie grzesz».
Czytaj Pismo Święte w serwisie gosc.pl: biblia.gosc.pl
1. Przyznajmy, że lubimy dowiadywać się o grzechach innych, plotkować o skandalach. Spowiadanie się z cudzych win idzie nam dobrze. Rozpamiętując przewinienia innych, myślimy sobie: „Ja tak nisko jeszcze nie upadłem”. Nasz własny grzech próbujemy ukryć za występkami bliźnich. Jezus dąży do tego, żebym stanął przed Nim osobiście ze swoim grzechem, jak owa przyłapana kobieta. Grzech faryzeuszy polegał na tym, że oni sami uznawali się za wolnych od winy. Uważali się za lepszych, za takich, którzy nie potrzebują miłosierdzia, ale chcą walczyć z cudzymi grzechami. Nie mamy prawa oskarżać innych, jeśli nie oskarżymy najpierw samych siebie. Jezus swoim milczeniem, a potem celnym słowem skłonił faryzeuszy do zajrzenia w głąb swoich sumień i zobaczenia własnych brudów. Nas też do tego nakłania.
2. Faryzeusze, choć działali w złej wierze, przyczynili się jednak do uratowania tej kobiety, bo przyprowadzili ją przed oblicze Jezusa. Nic lepszego nie da się zrobić z grzesznikiem. Samo dostrzeganie własnych grzechów nas nie zbawi, choć jest pierwszym krokiem w dobrą stronę. Kiedy już zobaczymy zło w sobie, nie możemy zostać sami z własną winą. Potrzebujemy Bożego miłosierdzia, oczyszczenia i uleczenia z grzechowej rany. „Pozostał tylko Jezus i kobieta stojąca na środku”. To drugi obraz lustro, w którym musimy się przejrzeć. To obraz pełen nadziei. Cudzołóstwo w tradycji biblijnej jest symbolem każdego grzechu. Ponieważ każdy grzech nie jest tylko złamaniem przykazania, ale ma w sobie coś ze zdrady małżeńskiej, jest podeptaniem miłości Bożej. Jezus zostający sam na sam z kobietą i przebaczający jej grzechy to piękny obraz miłości miłosiernej. To zwykle akcentujemy. I to prawda. Ale nie cała.
3. „Idź i odtąd już nie grzesz”. Serce nie znosi pustki. Nasze serca pragną miłości bezwarunkowej i wiecznej. Grzeszymy dlatego, że szukamy takiej miłości, dając się nabrać na tandetne podróbki. Przypomnijmy sobie Samarytankę i jej historię. Próbowała szczęścia z kilkoma mężczyznami. Zawiodła się parę razy, ale brnęła w kolejne związki. Tacy jesteśmy. Szukamy miłości, wierząc, że tym razem się uda. Samo przebaczenie to za mało, aby zacząć nowe życie. Potrzebujemy czegoś więcej, co dałoby siłę, by już nie grzeszyć. Potrzebujemy wielkiej miłości, tej jedynej. Potrzebujemy miłości oblubieńczej, w której poczujemy się wreszcie prawdziwie kochani. Jezus i grzeszna kobieta to obraz miłości oblubieńczej, której owa kobieta szukała. W miejsce grzesznej miłostki pojawiła się wreszcie Miłość. Od teraz nie grzesz. Od teraz, czyli od momentu, gdy poznałaś wreszcie Oblubieńca. Teraz już nie zdradzaj Go. To mówi Pan. Siłę do wierności daje pewność, że się jest kochanym.
Znajdziesz nas także w Podcastach Google