Ale Pismo Święte zna nie tylko ten obowiązek miłości, zna również takie momenty, gdy – aby go zrealizować – trzeba było cudownej interwencji i mocy Pana Boga. Pokazuje to czytany dziś fragment Ewangelii, który opowiada historię rozmnożenia chleba i ryb przez Pana Jezusa. W tę relację wprowadza pierwsze czytanie, które wraca do dziejów proroka Elizeusza. Jego czyn stał się zapowiedzią wydarzenia z Ewangelii. Już w chrześcijańskiej starożytności pojawiła się tzw. egzegeza typologiczna. Osoby, wydarzenia, miejsca ze Starego Testamentu zostały zinterpretowane jako zapowiedź tego, co wydarzy się w czasie działalności Pana Jezusa.
Elizeusz, uczeń i następca Eliasza, był tzw. prorokiem niepiszącym, czyli tym, który nie spisał swych orędzi. Był rolnikiem w Abel-‑Mechola. Działał w połowie IX w. przed Chr. Już w jego imieniu, które etymologicznie znaczy „Bóg okazuje swą pomoc”, tkwi coś z istoty jego działalności. On sam nie pisał, ale zachowała się ustna tradycja, którą spisano później, umieszczając ją w relacji Ksiąg Królewskich Starego Testamentu. Elizeusz, podobnie jak jego mistrz Eliasz, był bezkompromisowym obrońcą religii Izraela wobec panoszącego się w narodzie wybranym kultu kananejskiego bożka Baala. Nie tylko bronił prawdziwej religii i prawdziwego kultu, ale zapisał się również jako obrońca swych rodaków, niosący pomoc potrzebującym, szczególnie wtedy, gdy przychodziły czasy zagrożenia, jakie niosły choćby okresy suszy skutkujące głodem. I to o tym opowiada dzisiejsze pierwsze czytanie.
Elizeusz został zapamiętany w tych przekazach jako cudotwórca, a Biblia zachowała szereg wyjątkowych wydarzeń, przekraczających prawa natury, jakie dokonały się za jego przyczyną. Jednakże ten prorok jest przede wszystkim orędownikiem swego Boga, wrażliwym na potrzeby ludzi. •
Trudno im dojść do zgody z sobą. Opętany z krainy Gerazeńczyków odpowiedział Jezusowi: „Na imię mi Legion, bo nas jest wielu” (Mk 5,3). Nic dziwnego, że nieustannie tłukł się i złościł, nie mogąc odzyskać wewnętrznej jedności, tym bardziej że „nie mógł go już nikt związać”. Nie było takiego specjalisty. Dopiero Jezusowe słowo sprawiło, że ten „siedział ubrany i przy zdrowych zmysłach”. Istnieje pewna siła spajająca życie człowieka i nadająca mu wewnętrzną jedność i odporność. Jest nią „powołanie”. Święty Jan Paweł II często nam powtarzał, że istnieje Boży plan pełen miłości względem nas i że życie może przemienić się w powołanie: powołanie do bycia Jego uczniem, ukochanym dzieckiem Boga. Paweł zachęca nas do tego, byśmy „postępowali w sposób godny powołania, do jakiego zostaliśmy wezwani, z całą pokorą i cichością, z cierpliwością, znosząc siebie nawzajem w miłości” – a pisał te słowa z więzienia. To znaczący szczegół. Wszystko w życiu musi być bowiem poddane weryfikacji. Wypróbowanymi okażą się ci, którzy dali się doskonale Bogu powołać.
Ilustruje to przykład pewnego chrześcijanina umieszczonego w potwornym więzieniu w Piteşti w komunistycznej Rumunii, o którym opowiadał prawosławny student medycyny Gheorghe Calciu. Całe więzienie znajdowało się pod ziemią. Na każdą celę przypadało czterech więźniów. Calciu trafił do jednej celi ze śmiertelnie chorym na gruźlicę Constantinem, który od pierwszego dnia kasłał krwią. Constantine „był jak święty”, miał tak mało sił, że ledwie mógł mówić. Ale każde słowo, które wypowiadał do swoich współwięźniów, mówiło o Chrystusie. Pozostała trójka była pod wielkim wrażeniem jego codziennej modlitwy, a nawet widoku jego twarzy „przepełnionej miłością”. Przez trzy lata spędzone w Piteşti był tak okrutnie torturowany, że został z niego strzęp człowieka. Ale nie przeklinał swoich oprawców i całymi dniami się modlił. Po jego śmierci „zrozumieliśmy, że chociaż był chory i zależny od naszej pomocy jak dziecko, to on był filarem naszego życia w tej celi” – opowiadał Calciu.
Gdy wspominał tamte wydarzenia niemal pół wieku później, Gheorghe mówił o wyraźnym „świetle Boga”, jakie im w tamtych okolicznościach zajaśniało. „Kiedy opiekowałem się Constantinem w celi, czułem, jak jego duchowość przenika moją duszę. Nauczyłem się od niego być dobrym, przebaczać, nie przeklinać oprawców, nie uważać niczego na tym świecie za skarb. Tak naprawdę on żył na zupełnie innym poziomie. Z nami było tylko jego ciało – i jego miłość. Byliśmy w celi bez okien, bez dostępu powietrza, wilgotnej, brudnej – a jednak przeżywaliśmy tam chwile szczęścia, jakiego nigdy nie doznaliśmy na wolności”. Tajemnicy nie da się nigdy wyjaśnić, można ją tylko przyjąć. Constantine stał się „oknem na wieczność, przez które Boże światło padało na pozostałych więźniów w tej ciemnej, obskurnej celi”. Ktoś kiedyś napisał, że istnieją dwa rodzaje chrześcijan: „Ci, którzy szczerze wierzą w Boga, oraz ci, którzy równie szczerze wierzą, że wierzą. Odróżnia ich to, jak postępują w decydujących momentach”. •
Jezus udał się na drugi brzeg Jeziora Galilejskiego, czyli Tyberiadzkiego. Szedł za Nim wielki tłum, bo oglądano znaki, jakie czynił dla tych, którzy chorowali. Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami.
A zbliżało się święto żydowskie, Pascha. Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: «Gdzie kupimy chleba, aby oni się najedli?» A mówił to, wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co ma czynić.
Odpowiedział Mu Filip: «Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać».
Jeden z Jego uczniów, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł do Niego: «Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?»
Jezus zaś rzekł: «Każcie ludziom usiąść». A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy.
Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił i z rybami, rozdając tyle, ile kto chciał. A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: «Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło». Zebrali więc i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, pozostałymi po spożywających, napełnili dwanaście koszów.
A kiedy ludzie spostrzegli, jaki znak uczynił Jezus, mówili: «Ten prawdziwie jest prorokiem, który ma przyjść na świat». Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę.
1. Można zestawić opis rozmnożenia chleba i ostatniej wieczerzy, aby zobaczyć uderzające podobieństwa. Rozmnożenie chleba miało miejsce tuż przed Paschą żydowską, podobnie jak ostatnia wieczerza. Ludzie usiedli na trawie – w Wieczerniku uczniowie zajęli miejsca. Jezus wziął pięć chlebów, w Wieczerniku „wziął chleb”. W obu przypadkach połamał chleby, odmówił dziękczynienie (eucharistesas) i rozdał go. Cud rozmnożenia chlebów jest więc zapowiedzią Chleba z Wieczernika, który będzie „pomnażał się” na tysiącach ołtarzy na całym świecie każdego dnia. Nakarmienie tłumów na pustkowiu przypomina cud manny podczas wędrówki Izraelitów przez pustynię, do czego zresztą Jezus nawiąże w swoim kazaniu o Eucharystii.
2. Widzimy więc, że cud rozmnożenia chleba jest z jednej strony spełnieniem zapowiedzi związanych z Mesjaszem. Żydzi wierzyli, że Mesjasz będzie kimś na kształt nowego Mojżesza, więc powinna się pojawić także nowa manna. I to się spełnia. A jednocześnie ów cud jest zapowiedzią jeszcze innej manny – Eucharystii. Podobnie jest z Mszą Świętą, która z jednej strony nawiązuje do przeszłości, a z drugiej jest zapowiedzią przyszłości. Eucharystia uobecnia krzyż i zmartwychwstanie Chrystusa, a jednocześnie zapowiada spotkanie z Bogiem w niebie, gdzie zostaniemy nasyceni widzeniem Boga twarzą w twarz. Każda Msza Święta jest cudem, który dokonuje się w sposób mało spektakularny, ale rzeczywisty. Jezus karmi nas „manną” z nieba, w ten sposób stajemy się ludem Boga wędrującym po współczesnych duchowych pustyniach z niewoli do wolności.
3. Cichym bohaterem cudu pomnożenia chleba jest ów chłopiec, który miał pięć chlebów i dwie ryby. W tle widać też bezradność uczniów, którzy liczą pieniądze, zamiast liczyć na Jezusa. Apostołowie wiedzą, że mają za mało, by zaradzić sytuacji, a chłopiec zwyczajnie dzieli się tym, co ma. Kościoła nie buduje się, opierając się na ludzkich kalkulacjach i własnych siłach. Trzeba liczyć na coś więcej, a właściwie na Kogoś więcej. Liczyć przede wszystkim na Chrystusa, na Jego dar, miłość, obecność, łaskę. Trzeba z pokorą owego chłopca przynieść Jezusowi to, co mamy. Nawet jeśli mamy bardzo niewiele. Eucharystia uczy nas dziękczynienia i dawania. Gdzie jest dziękczynienie za to, co mam; gdzie jest dzielenie się, tam wydarza się cud. Jezus mówi nam w każdej Mszy Świętej: „Połóż na ołtarzu wszystko, co masz. Także samego siebie. Dziękuj Bogu za wszystko, nawet jeśli masz mało. Dziel się z innymi tym, co masz. Nie licz na to, że sam nakarmisz tłumy. Licz na Boga, który z rzeczy małych czyni wielkie cuda”. Wiara jest odpowiedzią na to wezwanie Pana.