Byłem już kilka razy na Światowych Dniach Młodzieży: upał, tłok i godzinne kolejki do toalet. Po co się męczyć?
28.07.2016 16:45 GOSC.PL
W Rzymie walka o wodę, w Kolonii błoto i odkrycie prawdy o tzw. niemieckiej solidności, która okazała się zupełną fikcją. W Madrycie nie było nawet tłumaczenia radiowego słów papieża na nasz ojczysty język, a oprócz tego: głód, brud, bóle kręgosłupa po przespanej na klepisku nocy i obowiązkowo kilkugodzinny spacer powrotny do autokaru, w którym w dodatku przez całą drogę półprzytomny musisz modlić się ze swoimi braćmi w wierze.
Ktoś podpowiada: ŚDM odbierze ci radość życia, a z papieskiego przesłania nie pozostanie absolutnie nic, bo akurat w czasie homilii będziesz myśleć głównie o tych wszystkich niedogodnościach, które już tydzień przed wydarzeniem spędzały ci sen z powiek. W dodatku jeśli sądziłeś, że zobaczysz Ojca Świętego, przeżyjesz spore rozczarowanie – będziesz musiał zadowolić się obrazem z oddalonego o kilkadziesiąt metrów telebimu.
Dlatego jako człowiek lubiący wygodę tym razem postanowiłem zostać w domu i w telewizji obejrzeć transmisje z uroczystości: usłyszę wszystko, a później wezmę prysznic i położę się spać w wygodnym łóżku. Po co mi chrześcijański Woodstock?
W pewnym momencie dotarła do mnie jednak prawda o tzw. współczesnym człowieku Zachodu, który lubi mieć wszystko podane jak na tacy: bez wysiłku i walki choćby z samym sobą i swoim ego. Chcąc, nie chcąc to właśnie ja. Tymczasem doświadczyłem już przecież, że trud pielgrzymki jest o wiele ważniejszy niż samo spotkanie z papieżem.
Liczy się droga, którą przemierzasz po to żeby wejść w dialog z Bogiem, otrząsnąć się i zobaczyć swój egoizm. Padając na twarz ze zmęczenia pierwszy raz od dłuższego czasu nie obgadywać innych, tylko odmówić kilka Zdrowasiek i położyć się spać w morzu świec, oświetlających twarze skupionych na modlitwie ludzi. Tych, których zdążyłeś już kilka razy niesprawiedliwie osądzić, a nagle okazuje się, że są ci bliscy jak nikt inny, ze wszystkimi swoimi ułomnościami zwróceni w jednym kierunku. I chociaż nie lubisz masowych spotkań, które nie przestają kojarzyć ci się z komuną i „Folwarkiem Zwierzęcym” widzisz, że oni wszyscy przyjechali tutaj z woli Boga. Niektórzy pokonali tysiące kilometrów, a ty potrzebujesz tylko trzech godzin aby tam dotrzeć. Zaledwie trzy godziny żeby spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy.
Jadę. Będę narzekał na pogodę, reglamentowany dostęp do bieżącej wody i płaczące dzieci, ale jestem pewien, że po raz kolejny Bóg złamie mój twardy kark, a owoce tego krótkiego wyjazdu jeszcze mnie zaskoczą. To samo polecam niezdecydowanym – entuzjazm wiary polega także na tym, że pewne decyzje podejmuje się spontanicznie. Warto.
Maciej Kalbarczyk
Dziennikarz działu „Polska”
Absolwent dziennikarstwa i medioznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Zaczynał w Akademickim Radiu UL Uniwersytetu Łódzkiego. Współpracował z kwartalnikiem „Fronda Lux”, „Teologią Polityczną Co Miesiąc”, portalami plasterlodzki.pl i bosko.pl. Publikował także w miesięczniku „Koncept”. Interesuje się muzyką i szeroko pojętą kulturą. Jego Obszar specjalizacji to kultura, sprawy społeczno-polityczne, tematyka światopoglądowa, media.
Kontakt:
maciej.kalbarczyk@gosc.pl
Więcej artykułów Macieja Kalbarczyka