Ozeasz był prorokiem schyłku tego królestwa (upadło w 722 roku przed Chr.) i mocno je krytykował, zarzucając mieszkańcom i panującym odejście od wierności Bogu, w poszukiwaniu jedynie sojuszy czysto politycznych. Heschel pisze, że Ozeasz był dobrze obeznany z życiem rolniczym, a z uwagi na specyficzne figury występujące w jego orędziu wywnioskowano, że był piekarzem, który wiódł życie jako rolnik na ziemi Królestwa Północnego. Obok tego był związany z kapłaństwem i świątynnymi obrzędami. Patrzył więc w kierunku świątyni w Jerozolimie, która leżała w Królestwie Południowym. Co takiego szczególnie mocno doskwierało prorokowi, który – wymieniając królów Judy i Izraela, za których działał – zdradza, że był współczesny Izajaszowi? Wyraża to fragment czytanego dziś orędzia: „Miłości pragnę, nie krwawej ofiary, poznania Boga bardziej niż całopaleń”. Czyżby prorok chciał zaprzestania ofiar w świątyni? Nic bardziej mylnego! On zmagał się z czymś innym. Współczesnym mu wydawało się, że dla przebłagania Boga wystarczy mnożenie ofiar. I nie potrzeba przemiany życia ani zgłębiania poznawania Pana. Dziś także, choć minęło tyle wieków od czasów Ozeasza, stajemy wobec tego samego problemu: ofiary, modlitwy mają wystarczyć, bez troski o zmianę życia. Ale jest jeszcze i ta druga fraza: „poznanie Boga”. Prorok powtarza ją wielokrotnie w swej księdze, używając wyrażenia daat Elohim. I stawia zarzut, że tego nie ma wśród jego rodaków. I czy to nie jest wciąż aktualne? Wystarczy obejrzeć jakiś telewizyjny konkurs. Uczestnicy mają wielką, wręcz imponującą wiedzę, jeśli chodzi np. o chemię, biologię czy inne dziedziny, ale nie dochodzą do finału, bo trafiło im się proste pytanie z dziedziny religii. By coś się zmieniło, trzeba skorzystać z zaproszenia starotestamentowego Ozeasza.•
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
1. Co znaczy „wbrew nadziei”? Chodzi tu o nadzieję ludzką, opartą na wierze w swoje możliwości. Nieraz mruczymy do siebie pod nosem: „Kiedyś mi się wreszcie uda”. Próbujemy, czekamy, walczymy. Przychodzi jednak moment, gdy te ludzkie nadzieje się kończą. Rozumiemy, że nie mamy już szans. Abraham miał 99 lat, a jego żona 90, gdy Bóg obiecał mu, że za rok będzie miał syna. To po ludzku było zupełnie niemożliwe. A jednak Abraham – jak pisze Paweł – „nie okazał wahania ani niedowierzania co do obietnicy Bożej, ale się umocnił w wierze”. Ta druga nadzieja oparta jest w stu procentach na Bogu i Jego łasce. W stu procentach!
2. Apostoł pominął tutaj dyskretnie fakt, że starzy małżonkowie zareagowali śmiechem na Bożą obietnicę. Owszem, Abraham wcześniej żył długo nadzieją, po trosze ludzką, po trosze Bożą, ale mając 99 lat, nie bardzo dowierzał, że doczeka jeszcze potomka: „Abraham, upadłszy na twarz, roześmiał się; pomyślał sobie bowiem: »Czyż człowiekowi stuletniemu może się urodzić syn? Albo czy dziewięćdziesięcioletnia Sara może zostać matką?«” (Rdz 17,17). Tradycja żydowska w czasach Pawła interpretowała ten śmiech Abrahama jako wybuch radości. Z całym szacunkiem, ale wydaje się to mocno naciągane. Śmiech Abrahama to naturalna, zdroworozsądkowa reakcja. Bóg obiecuje coś, co po ludzku jest niemożliwe. Syn Abrahama i Sary będzie całkowitym darem Boga. Jego życie, poczęte z obumarłych ciał ziemskich rodziców, jest cudem. Abraham ufający Bogu, a zarazem pytający, „jak to, jest możliwe”, jest nam bliski. Nadzieja oparta na Bogu wykracza poza kalkulacje rozumu. Tam, gdzie kończą się ludzkie możliwości, nie kończą się możliwości Boga. Nadzieja jest skokiem w przyszłość bez zabezpieczenia.
3. Święty Paweł zestawia wiarę Abrahama w narodziny potomka z obumarłego łona Sary z chrześcijańską wiarą w zmartwychwstanie Jezusa. Powstanie z martwych jest po ludzku niemożliwe. To wykracza poza normalny porządek rzeczy. Tylko Bóg może dać życie tam, gdzie śmierć zatriumfowała. Wierzyć jak Abraham oznacza nie dać się zastraszyć śmierci. Oznacza ufać nawet wtedy, gdy mamy ochotę raczej uśmiechać się sceptycznie. Bóg dochowuje obietnicy. Nadzieja jest zawsze zaczepiona na słowie Pana, które wykracza poza logikę, przewidywanie, kalkulację, wnioskowanie.
4. Słowo Boże ma zawsze posmak obietnicy. I często jest to obietnica wbrew ludzkiej nadziei. Nie da się jej niczym podeprzeć. Jedynym argumentem jest autorytet Boga. „Skoro ON tak mówi, to znaczy, że tak będzie”. Obietnica jest fundamentem nadziei. Parafrazując słowa Benedykta XVI z encykliki Spe salvi, można powiedzieć, że nie wiemy dokładnie, co nas czeka, ale wiemy, że nasze życie nie skończy się pustką. Jest ciąg dalszy. Życie ostatecznie zatriumfuje. Jezus umarł i zmartwychwstał dla nas. Pascha Chrystusa zrodziła owoce, których w pełni jeszcze nie skosztowaliśmy, ale kiedyś to się stanie. •
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Co przesądziło o tym, iż był gotów od razu przyjąć Boże wezwanie? Jezus przeszedł obok komory celnej, w której upływało życie Mateusza, spojrzał i przeniknął go niewidzialną łaską. W jednej chwili zobaczył on to, na co ktoś inny potrzebowałby wielu lat trwania w nowicjacie bądź podążania etapami katechumenatu. O wszystkim zadecydowało jedno słowo: „Pójdź za Mną!”. Podobnie było z Szymonem i Andrzejem, Jakubem i Janem. Natychmiast zostawili sieci, łódź i ojca i poszli za Jezusem. Nie ulegli impulsowi chwili. Raczej chodziło o efekt wewnętrznego uwolnienia. Ten sam, który wcześniej słowem podniósł z łoża paralityka, teraz słowem uwolnił Mateusza z przywiązania do pieniędzy i innych dóbr. Prawdopodobnie od dawna tliło się w Mateuszu poczucie niespełnienia i niemożności zdobycia szczęścia pomimo stanu posiadania i spełniania wielu kaprysów. Brakowało duchowego tlenu. Człowiek na pozór zasobny nieraz zmuszony jest nosić w sobie upokarzający smak nieuczciwego, podwójnego, zmaterializowanego życia. Ciążą mu pogarda, rywalizacja, nawyk kopania dołków pod wrogiem, plotki i złośliwości dominujące w jego środowisku. Czuje się funkcjonariuszem obcego systemu, w którego zależność trafił na własne życzenie. Zgodnie z myślą św. Augustyna każdy mieszkaniec naszego świata należy do jednego z dwóch niewidzialnych państw czy też miast, które pozostaną zmieszane aż do końca czasów: państwa człowieczego, składającego się z rozproszonych, zagubionych, obojętnych i złych, oraz państwa Bożego, obejmującego lud Boży pielgrzymujący ku innej rzeczywistości, ku niebu. „Dwojaka tedy miłość dwojakie państwo uczyniła – wyjaśniał Augustyn – ziemskie państwo uczyniła miłość własna posunięta aż do pogardy Boga, niebieskie państwo uczyniła miłość Boża posunięta aż do pogardy samego siebie. Ziemskie – w sobie szuka chwały, niebieskie – w Panu. Bo ziemskie szuka jej u ludzi; dla niebieskiego Bóg, sumienia świadek, jest chwałą najwyższą” (Państwo Boże, XIV, 28). To może tłumaczyć „efekt Mateusza”. Uwięziony w ciasnej przestrzeni własnego egoizmu w przechodzącym Jezusie odnalazł szansę na przedarcie się do królestwa miłości. Jedno zdanie: „Pójdź za Mną” zawierało w sobie całkowite wyjaśnienie i całą katechezę życia. Wezwanie Boga napotkało uczucie ulgi i bezwarunkowe przyjęcie. W scenie Jezusa otoczonego celnikami i grzesznikami bije w oczy kontrast między łagodnością Nauczyciela a sztywną twardością faryzeuszów ogarniętych przekonaniem: „Zawsze mam rację, jestem dobry, to daje mi tytuł do osądzania innych”. Jezus w tym gronie wyróżnia się jako lekarz, a nie sędzia, poruszający się wśród pacjentów szukających lekarstwa, a nie wyroku. Przywołuje proroka Ozeasza: „Bardziej pragnę miłosierdzia niż ofiary”, dając tym samym wyraźny znak zstąpienia Boga do ludzi. Używa względem nich miłosierdzia. Zbliża się do grzeszników, obcuje z nimi, by ich przygotować na przyjęcie Boskiego antybiotyku – przebaczenia. Obwieszcza nadejście od dawna oczekiwanego jubileuszu miłosierdzia.•
unsplashTo dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.