Ów bezimienny prorok został nazwany umownie Deutero-Izajaszem, czyli drugim Izajaszem. Pierwszy Izajasz działał w okresie, gdy biblijnemu światu zagrażała potęga Asyrii i przybliżało się zniewolenie ze strony tego agresora, natomiast ów bezimienny prorok – zafascynowany Izajaszem – gdy Asyrii już nie było. Co więcej, on przeczuwał, że zbliża się kres potęgi Babilonu, imperium, które zmiotło Asyrię, a potem uprowadziło w niewolę jego rodaków.
„»Pocieszajcie, pocieszajcie mój lud!« – mówi wasz Bóg. »Przemawiajcie do serca Jeruzalem i wołajcie do niego, że czas jego służby się skończył, że nieprawość jego odpokutowana«”. Prorok zapowiada kres niewoli. Ona, w historycznym kształcie, przyszła, gdy Babilończyków przemogli Persowie, tworząc po roku 538 przed Chr., za panowania Cyrusa Wielkiego, nowe władztwo, które zaczęło dominować nad światem starożytnego Bliskiego Wschodu i nad Ziemią Świętą. Izraelici, uprowadzeni w niewolę, mieli powracać do ojczyzny i cieszyć się odzyskaną wolnością.
Ale prorok widzi więcej i dalej. Nie wystarczą nowe, korzystne polityczne uwarunkowania. Głosi, że drogę trzeba przygotować najpierw Panu, a nie Jego ziomkom powracającym z niewoli. W jego orędziu wraca coś, co wieścił pierwszy Izajasz: fundamentem są nie uwarunkowania polityczne, ale to, czy Izrael będzie wierny Bogu i Jego prawu. I tutaj, mimo bolesnych doświadczeń, nic się nie zmienia. „Wtedy się chwała Pańska objawi, razem ją każdy człowiek zobaczy, bo usta Pańskie to powiedziały” – wieści Deutero-Izajasz. Ta chwała objawi się, gdy jego rodacy zwiążą się z Panem Bogiem i Jego prawem.
Chrzest, który z rąk Jana Chrzciciela przyjął Pan Jezus, w tym tak starym kontekście podpowiada, że jest on tym, co stwarza warunki, by w życiu jednostki i społeczeństwa mógł działać Bóg. Ale wszystko zależy od tego, czy na serio, a więc podejmując konkretne działania, będziemy gotowi wcielać w życie nie to, co niosą polityczne czy społeczne okoliczności, ale co wynika z woli Boga. •
Kreteńczycy w oczach Pawła okazali się „krnąbrnymi, gadatliwymi i zwodzicielami” (Tt 1,10). Tym bardziej odczuł potrzebę ugruntowania ich w Chrystusie, przypominając, że „ukazała się łaska Boga, która niesie zbawienie wszystkim ludziom”, i że istnieje „obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym”. Tym obmyciem jest chrzest, fundament naszej tożsamości. Jako Polacy przed pół wiekiem odnawialiśmy naszą chrzcielną przynależność do Boga i Kościoła w warunkach ateistycznej czerwonej dyktatury. Byliśmy dumni z tej przynależności, czuliśmy się szczęśliwą wyspą na ogromnym oceanie zsekularyzowanej Europy. Gdy tamci biskupi łączyli parafie i wystawiali na sprzedaż własne seminaria i monastery, nie widząc wyjścia z zalewającej ich fali sekularyzacji, u nas sytuacja wydawała się coraz lepsza.
Aż tu nagle upadek. Europejski potok dechrystianizacji dotarł do naszych progów i krużganków: powołań coraz mniej, wiernych w kościołach także, pieśni już nie tak radosne, dźwięk smartfonów przerywa kazania i zakłóca Przeistoczenie. Być może problem nie tkwi w dzisiejszym „przerzedzeniu” wiernych, co w dawniej przepełnionych kościołach. Refleksja nieco prowokacyjna, ale niepozbawiona podstaw. Był to Kościół wojujący, niezachwiany w doktrynie, wywierający wpływ na politykę, lecz poza podtrzymywaniem dawnych form i tradycji nie podbijał już serc i umysłów sporej części młodego pokolenia. Struktura zewnętrzna utrzymywała się. Świadczą o tym zdjęcia masowych spotkań z Ojcem Świętym. Tymczasem kryzys zza tych obrazków wyzierał z coraz większa okazałością. Pogłębiał się w ludziach indywidualizm. Chciano dopasować Boga i Kościół do własnego stylu życia i wiodących idei. Przekaz wiary przestał być czymś oczywistym. Dopiero teraz zaczynamy lepiej widzieć, jak tworzy się społeczeństwo po Chrystusie i bez Chrystusa. Jakimi kryteriami się kieruje? Skutecznością, wydajnością i postępem. To efekt największej herezji, która odrzuca jedyne w swoim rodzaju spotkanie doczesności z wiecznością, boskości w człowieku z człowieczeństwem w Bogu. Jan Paweł II postawił na ewangelizację i małe wspólnoty, które są dziś wyspami na wielkim morzu zamętu. Potrzeba nowego wybuchu i nowej apostolskiej pasji. I rozlegającego się wołania: „Ukazała się dobroć i miłość Zbawiciela, naszego Boga, do ludzi… On wydał samego siebie za nas, aby odkupić nas od wszelkiej nieprawości i oczyścić sobie lud wybrany na własność, gorliwy w spełnianiu dobrych uczynków. To mów, do tego zachęcaj i karć z całą powagą”. •
Gdy lud oczekiwał z napięciem i wszyscy snuli domysły w swych sercach co do Jana, czy nie jest Mesjaszem, on tak przemówił do wszystkich: «Ja was chrzczę wodą; lecz idzie mocniejszy ode mnie, któremu nie jestem godzien rozwiązać rzemyka u sandałów. On będzie was chrzcił Duchem Świętym i ogniem».
Kiedy cały lud przystępował do chrztu, Jezus także przyjął chrzest. a gdy się modlił, otworzyło się niebo i Duch Święty zstąpił nad Niego, w postaci cielesnej niby gołębica, a z nieba odezwał się głos: «Ty jesteś moim Synem umiłowanym, w Tobie mam upodobanie».
1. Był przygotowaniem na spotkanie z Mocniejszym, który nadchodzi. Był symbolem pokuty i nawrócenia, czyli radykalnej zmiany, utopienia grzechów i narodzin do nowego sposobu życia. Był zapowiedzią chrztu Duchem Świętym i ogniem.
2. I właśnie wtedy, gdy lud przystępował do chrztu, pojawia się ten Mocniejszy, którego zapowiadał Jan. Przyszedł jednak nie jako mocarz, ale jako słaby pośród słabych. Ustawił się do kolejki razem z grzesznikami, choć był Barankiem bez skazy. Stanął między grzesznikami, utożsamił się z uznającymi siebie za nieczystych i proszącymi Boga o dar nowego serca. Jezus wciąż staje po stronie grzeszników pragnących nawrócenia. Nieraz zapominamy, że ludzie proszący o chrzest Jana mieli serca skruszone. Oni żałowali za swoje winy, chcieli oczyszczenia. Jezus jest wodą Bożego miłosierdzia. W Nim można się zanurzyć, aby otrzymać chrzest na odpuszczenie grzechów. Nie można jednak zapomnieć o tym, że warunkiem odpuszczenia jest skrucha, uznanie winy, wola zerwania ze złem.
3. Chrzest Jezusa w Jordanie można czytać także jako gest tłumaczący sens wcielenia. Oto Bóg zanurzający się w ludzki los, w rzekę naszych łez i grzechów. Bóg wcielony przyjmuje na siebie naszą grzeszną kondycję, aby nas wybawić i oczyścić ze zła. W chwili, kiedy Jezus zostaje ochrzczony, otwiera się niebo, Duch Święty ukazuje się w postaci gołębicy, głos z wysoka wyraża upodobanie Ojca, który uznaje, że jest to Jego jednorodzony Syn, umiłowany. Widzimy w akcji całą Trójcę Świętą. Odsłania się nam miłość, która pulsuje od wieków między Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Ta miłość szuka człowieka, aby go wyzwolić ze zła i zbudować z nim żywą więź.
4. W chwili naszego chrztu coś podobnego stało się z nami. Zanurzenie w wodzie chrztu oznacza zanurzenie w źródle życia, jakim jest sam Bóg. Niebo zostało otwarte nad nami. Staliśmy się umiłowanymi dziećmi Boga Ojca, a zarazem braćmi i siostrami Syna Bożego, zostaliśmy namaszczeni Duchem Świętym. Racja Heraklita, że nasze życie jest tylko rzeką przemijania bez znaczenia, nie jest prawdą. Jesteśmy wszczepieni w Logos, w to Słowo, które było na początku i które stało się ciałem. Płyniemy odtąd razem z Nim w stronę oceanu miłości, czyli nieba. Płyniemy razem ze wspólnotą ochrzczonych zwaną Kościołem. Tylko czy jesteśmy świadomi tego obdarowania? Czy ten dar owocuje w nas przez wzrost w wierze, w nadziei i w miłości? Dar rodzi zobowiązanie, ale trzeba pamiętać, że najpierw jest dar. Kto nie widzi daru, ten zamiast czuć się wyróżnionym i umiłowanym, będzie marudził jak starszy syn z przypowieści o synu marnotrawnym, że haruje jak wół i nic z tego nie ma. Bóg nie chce w swoim domu niewolników, ale córki i synów, którzy są dumni z przynależności do tego domu i dlatego żyją godnie.