1200, a niektórzy mówią, że może i 1400 lat przed Chrystusem. Spełniły się Boże obietnice wyzwolenia z niewoli egipskiej, prowadzenia przez pustynię i wejścia do Kanaanu. Ale lud nie wydawał się tym, który realizuje warunki przymierza. Pan Bóg dotrzymał słowa, a Jozue widzi, że jego rodacy są dalecy od wypełniania swych zobowiązań. Stąd apel następcy Mojżesza: „Gdyby wam się nie podobało służyć Panu, rozstrzygnijcie dziś, komu służyć chcecie”. To było w Sychem, gdzie Jozue zgromadził lud na uroczystości odnowienia przymierza. To tutaj obozował Abraham, a niedaleko stąd osiadł jego wnuk Jakub. Po czasach Jozuego sędzia Abimelek założył pierwsze izraelskie państwo, z Sychem jako centrum. A po podziale zjednoczonego królestwa i po śmierci króla Salomona, po 926 przed Chr., zostało wybrane na pierwszą stolicę Królestwa Północnego. Miasto wyborów, ale i podziałów. Przecież jako stolica nowego państwa stanęło w X w. przed Chr. w opozycji do Jerozolimy, gdzie znajdowała się świątynia, jedyne legalne miejsce sprawowania kultu w Izraelu.
Można więc jakoś założyć, że i po śmierci Jozuego jego apel z Sychem pozostawał wciąż aktualny. A trudno się nie zgodzić z tym, że i nasze czasy domagają się od nas odpowiedzi na to wezwanie. Nasze czasy charakteryzuje bowiem chęć czynienia z Pana Boga wielkiego nieobecnego. „Człowiek na wiele sposobów usiłuje zagłuszyć głos Boga w ludzkich sercach, a Jego samego uczynić »wielkim nieobecnym« w kulturze i społecznej świadomości narodów” – diagnozował w 2002 roku Jan Paweł II. I tylko na koniec zostaje przeraźliwa pustka, w której ważne są Piotrowe słowa z dzisiejszej Ewangelii: „Panie, do kogo pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A my uwierzyliśmy i poznaliśmy, że Ty jesteś Świętym Bożym”. •
Czy miałoby to oznaczać, że Bóg arbitralnie jednej osobie przypisuje drugą, zadaniem zaś człowieka jest odszukać tę drugą „połowę siebie samego” w wielomilionowym tłumie atrakcyjnych mężczyzn i kobiet? To niezmiernie ryzykowna filozofia. Małżeństwo to surowa, a zarazem wspaniała lekcja życia. Nie da się zakamuflować czegokolwiek na dłuższą metę. Kochać można tylko w prawdzie, a na prawdę trzeba się zgodzić. Droga do uczynienia z własnego życia daru dla drugiego wiedzie przez przebaczenie. Przebaczenie – jak zalecał Jezus Chrystus – domaga się nieraz „siedemdziesięciosiedmiokrotnego” zastosowania. Ponadto nie można go milcząco zakładać, a raczej o nie co jakiś czas pokornie poprosić. Bez przebaczenia małżeńska jedność przerodzi się w styl życia nie ze sobą, ale „obok siebie”, skazując męża i żonę na powolne obojętnienie względem siebie. Warto zauważyć, że św. Paweł domaga się od kobiety uległości względem męża „jak Panu”, a nie jak władcy, który cieszyć miałby się w związku przywilejem dominacji. Chodzi o to, że kobieta w swej relacji do Chrystusa może odnaleźć powód, dla którego będzie kochała swego męża. Sprawa zresztą nie wyczerpuje się na obowiązkach żony, bowiem św. Paweł dodaje: „Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie” (Ef 5,25), a także: „…i nie bądźcie dla nich przykrymi” (Kol 3,19). Miłość zaś Chrystusa w stosunku do Kościoła skonkretyzowała się jako całkowity dar z siebie aż do zgody na ukrzyżowanie. Wskazania św. Pawła nabierają innego zabarwienia, gdy są odczytywane zgodnie z intencją apostoła, który swą katechezę małżeńską rozpoczynał od wezwania: „Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej!” (Ef 5,21). Motyw do wzajemnego podporządkowania się drugiej osobie wiąże się z miłością, która jednoczy i wyraża prawdę o sensie całkowitego daru z siebie drugiemu. „Poddany” może oznaczać – jak mówił Jan Paweł II – „w pełni oddany”. „Miłość wyklucza wszelki rodzaj poddaństwa – precyzował – przez który żona stawałaby się sługą czy niewolnicą męża, przedmiotem jednostronnej zależności. Miłość sprawia, że także i mąż jest poddany żonie: poddany w ten sposób samemu Panu – podobnie jak żona mężowi”. Oto krzyż, który muszą każdego dnia dźwigać małżonkowie: rezygnować z własnej woli ze względu na wolę drugiej osoby. •
1. Ciekawe, dlaczego część słuchaczy w ten sposób zareagowała na nauczanie o Eucharystii. Wszak Jezus nie postawił podczas kazania w Kafarnaum żadnych surowych wymagań moralnych lub ascetycznych. Mówił tylko o tym, że jest chlebem życia, wskazując na siebie jako na duchowy pokarm niezbędny do życia. Dlaczego prawda o Bogu pokornym jak chleb była tak trudna do przyjęcia? Aż tak trudna, że postanowili odejść? Można zastanawiać się nad przyczynami tamtej niewiary, ale o wiele ważniejsze jest pytanie o powody współczesnej. Co powoduje w nas opór wobec Jezusa i Jego Kościoła? Sedno pozostaje prawdopodobnie to samo. To sprzeciw wobec autorytetu Jezusa jako wysłannika nieba, który jako jedyny daje zbawienie. Pycha utrudnia przyjęcie Boga niezbędnego jak chleb do życia. Przecież sami się wyżywimy.
2. „Pośród was są tacy, którzy nie wierzą”. Jezus widzi niewiarę i mówi o tym wprost. Widzi zapewne i dzisiejszą niewiarę w świecie, który dawniej był przeniknięty wiarą. Smutny i bolesny jest widok pustych kościołów i seminariów, przypominających o uczniach, którzy odeszli i już nie chodzą z Jezusem. Tyle ołtarzy, przy których nie jest już sprawowana Eucharystia. Coraz mocniejsze są dziś głosy „postępowych” teologów i pasterzy, że nie należy się użalać nad zjawiskiem sekularyzacji, że trzeba pogodzić się z upadkiem kultury przenikniętej wiarą, bo w gruncie rzeczy sekularyzacja daje wspaniałą szansę na nową, bardziej dojrzałą formę chrześcijaństwa. Tak twierdzi np. kard. de Kesel z Brukseli. Przekonuje, że bezcelowe są próby „rechrystianizacji społeczeństwa” i „podejmowanie kontrofensywy”. Chrześcijaństwo pozostające w mniejszości powinno dziś postawić na sojusz z ludźmi dobrej woli, by czynić świat „bardziej ludzkim i braterskim”, twierdzi hierarcha. No dobrze, ale co z „Chlebem, który zstąpił z nieba”? Czy komunia z Jezusem jest tylko mało znaczącym religijnym dodatkiem do misji czynienia świata ludzkim i braterskim? Czy świat może być bardziej ludzki i braterski bez zgięcia kolan przed Bogiem, Ojcem wszystkich?
3. „Czyż i wy chcecie odejść?”. Dramatycznie brzmi to pytanie Pana w chwili obecnego kryzysu Kościoła. Jest tyle powodów, aby go porzucić. Media, uniwersytety, polityka, prawo, kultura robią wszystko, by zachęcić do apostazji. Jezus nie robi wiele na swoją obronę. Nie wzywa do podjęcia twórczego dialogu z niewiarą. Nie proponuje synodalnej drogi namysłu nad nowymi formami Kościoła. Mówi tylko: „Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem”. I pyta: „Czy chcecie odejść?”. Jakże ważna jest w tym momencie jasna, klarowna odpowiedź Piotra. Kościół daje nam Jezusa. To z Jego powodu warto w nim trwać bez względu na wszystko. •