Nagłe i niewytłumaczalne odejście Eliasza spowodowało, że czekano na jego powrót. Jego przyjście, o czym mówi starotestamentowa Księga Malachiasza, miało być zapowiedzią bliskości Mesjasza. Pan Jezus, świadomy tej zapowiedzi, jako drugiego Eliasza wskazał św. Jana Chrzciciela. Żydzi jednak wciąż odwołują się do odejścia Eliasza jako świadectwa wskazującego na ich religijną tożsamość. „Encyklopedia tradycji i legend żydowskich” przekazuje starą żydowską tradycję związaną z „krzesłem Eliasza”. W czasie obrzędu obrzezania stawiane jest puste krzesło. Ma je zajmować Eliasz, bo ten prorok miał się skarżyć Bogu, że jego rodacy zaniedbują przymierze. Bóg posyła go więc z nieba na każdą uroczystość obrzezania, zarówno w nagrodę za jego gorliwość, jak i jako świadka, że nie wszyscy jego ziemscy ziomkowie odstępują od wierności Bożemu prawu. Zwyczaj ten z jednej strony wskazuje na wagę starożytnego rytuału, a z drugiej na to, że tradycja buduje świadomość i tożsamość.
Eliasz to prorok, który bezkompromisowo, narażając się na wrogość politycznych elit, na czele z królową Izebel, był gotów oddać życie za wierność jedynemu, prawdziwemu Bogu i religijnej tradycji. Takie dziedzictwo zostawił swemu uczniowi Elizeuszowi. Owe woły, od których został powołany Elizeusz, są symbolem prawdziwej przestrzeni powołania. Fenomen prorocki, choć obecny wcześniej, pojawił się z całą mocą w Izraelu w IX w. przed Chr. Zarówno Eliasz, jak i Elizeusz – choć jeszcze nie pisali swych orędzi – zostawili jasny przekaz: jedynym Bogiem jest Jahwe. Baal czy bogini Asztarte, nawet jeśli popularni wśród ludu, to tylko ułuda. A oni, prorocy – niczym osoby siedzące na krześle – obserwując z bliska religijne sprawy rodaków, będą patrzeć i oceniać wierność swych rodaków. •
O wolność możemy się bić aż do krwi, do łez, do kalectwa, a gdy nadejdzie, nie potrafimy jej udźwignąć, nie wiemy, co z nią zrobić. Bo kto ją osiągnie, bierze też za nią odpowiedzialność. Człowiek wolności lęka się jak przekleństwa, w związku z tym szuka guru, przywódcy, któremu by ją z ulgą powierzył. Wielu ludzi, zwłaszcza młodych, bezgranicznie ufa tak zwanym anonimowym autorytetom, kaleczącym ich dusze i ciała, a nieraz też doprowadzającym ich do społecznego wyizolowania i autoagresji. Gdy apostoł głosi otrzymaną w Chrystusie wolność, nawiązuje do jej przeciwieństwa, czyli nawyku „kąsania jeden drugiego” i „pożerania się” nawzajem. Są to symptomy bycia niewolnikiem własnych namiętności, lęków i grzechu. Chrześcijanie dobrze wiedzieli, w czym przejawia się niewola demona, księcia ciemności i ojca nienawiści, toteż powierzali się mocy Chrystusa przez wyrazisty obrzęd chrzcielny, polegający na wyrzekaniu się diabła i jego strategii oraz jasnej deklaracji przynależności do Chrystusa, zmartwychwstałego Pana, w którego królestwie ludzie uczą się żyć miłością i przebaczeniem. Chrzest, jak uczył św. Jan Paweł II, kreśli przed człowiekiem drogę, na której chrześcijanin podejmuje codzienną walkę w obronie podarowanej mu wolności.
Dziś wolność przyjmujemy z definicji, wcale o nią nie dbając. Dlatego zanika w naszym pokoleniu sztuka walki duchowej. Kto jeszcze potrafi umiejętnie gasić w sobie pożądanie, oddalać impulsy złości i zazdrości oraz prosić innych o przebaczenie, ufając bezgranicznie Bogu? Franciszek z Asyżu błagał codziennie Jezusa, by nie ściągał z niego swej ręki ani na moment, zaś św. Filip Neri zaczynał dzień od mądrej deklaracji: „Panie, nie ufaj Filipowi!”. Tak wygląda uporczywa walka o zachowanie wewnętrznej wolności. Jednym z paradoksów naszej epoki jest to, że im bardziej negujemy istnienie piekła, tym lepiej wychodzi nam budowanie jego replik na ziemi. Refleksja na temat grzechu i jego konsekwencji, a także na temat istnienia szatana i piekła jest dobrym ćwiczeniem przytomności umysłu. To lekarstwo dla ducha. Jeśli żyjemy i umieramy tylko dla siebie, trwonimy nasz czas i talenty i nie zasługujemy na nic lepszego niż los Fausta. Prawdą jest, że Zły usiłuje prowadzić z nami wojnę, którą już przegrał. Jest bezsilny wobec Jezusa Chrystusa i tych, którzy trwają w jego drużynie. Pewien mnich spotkał na swej drodze diabła Apoliona, który próbował go przekonać, aby zawrócił. Mnich nie odstępował od swojego postanowienia. Wówczas diabeł wybuchnął wściekłością, brutalnie go atakując. Ostatecznie mnich, broniąc się tarczą i mieczem wiary, ranił Apoliona, aż tamten uciekł. Bóg nas nigdy nie opuszcza, choć nie wyręcza w zmaganiu. Do nas należy wybór, czy chcemy iść naprzód z wiarą, czy wolimy zawrócić. Tę decyzję w sprawie własnej wolności każdy musi podjąć sam. •
Gdy dopełniały się dni wzięcia Jezusa z tego świata, postanowił udać się do Jeruzalem, i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i weszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by przygotować Mu pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jeruzalem.
Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: «Panie, czy chcesz, byśmy powiedzieli: Niech ogień spadnie z nieba i pochłonie ich?»
Lecz On, odwróciwszy się, zgromił ich. I udali się do innego miasteczka.
A gdy szli drogą, ktoś powiedział do Niego: «Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz».
Jezus mu odpowiedział: «Lisy mają nory i ptaki podniebne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł położyć».
Do innego rzekł: «Pójdź za Mną». Ten zaś odpowiedział: «Panie, pozwól mi najpierw pójść pogrzebać mojego ojca». Odparł mu: «Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże».
Jeszcze inny rzekł: «Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu». Jezus mu odpowiedział: «Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego».
Czytaj Pismo Święte w serwisie gosc.pl: biblia.gosc.pl
1. Losem uczniów Pana bywają odrzucenie, nieprzyjęcie, obojętność lub wrogość ze strony świata. Odpowiedzią na taką sytuację nie może być domaganie się ognia z nieba na nieżyczliwych. I wcale nie chodzi tutaj o przekreślenie zasady, że zło zasługuje na karę. Na Sodomę i Gomorę spadł ogień z nieba. Problem w tym, że nie do nas należy wymierzanie sprawiedliwości. Nasze wyroki i oceny są zawsze niepełne i niedoskonałe, uwikłane w emocje, w chęć zemsty maskowanej często domaganiem się sprawiedliwości. Jezus zgromił uczniów. Nas też często musi przywoływać do porządku, gdy nasza zraniona duma prowokuje chęć odwetu upudrowaną troską o religię.
2. W drugiej części Ewangelii Jezus pokazuje przykłady radykalizmu, którego od nas oczekuje. Pójść za Panem oznacza iść, dokądkolwiek nas poprowadzi, a to oznacza jakiś rodzaj tułaczki bez pewnego, bezpiecznego miejsca. Przynajmniej tu, na ziemi. Nasz dom jest w niebie, schronieniem jest Bóg. Tu, na ziemi, „Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł położyć”. Dlatego każdy, kto jest Jego uczniem, będzie zawsze czuł jakiś rodzaj wyobcowania z tego świata. Na ludzi chodzących co niedziela do kościoła, spowiadających się, klękających do modlitwy większość społeczeństwa patrzy dziś jak na kosmitów. To trzeba wytrzymać. Ten rodzaj samotności jest wpisany w koszt bycia chrześcijaninem.
3. „Zostaw umarłych…” Tu nie chodzi o porzucenie słusznej pamięci o umarłych. Chodzi o to, by zostawić strefę śmierci. Czyli zerwać z przywiązaniem do tego, co martwe, przemijające, kruche, a co często nas więzi. „Zostaw!”. Śmierć bliskich bywa bardzo bolesnym doświadczeniem, ale trzeba mieć odwagę pójścia dalej z ufnością. Nie można dać się zamknąć na zawsze w żałobie, w smutku, w pretensjach do Boga, że zabrał. Trzeba zostawić to, co odeszło. Tylko wtedy może dokonać się nasza przemiana. Święty Jan Vianney modlił się: „Kocham Cię, mój Panie i Mistrzu, ponieważ pozwoliłeś się dla mnie ukrzyżować. Kocham Cię, bo pozwalasz mi być ukrzyżowanym dla Ciebie”. To jest właściwy radykalizm.
4. Nie oglądać się wstecz. Aby głosić Królestwo, aby stać się budowniczym Bożego ładu w świecie, konieczna jest radykalna nadzieja. Nie chodzi o przekreślenie przeszłości, o zapomnienie o wszystkim, co było. Chodzi o wolność wewnętrzną, która umożliwi pełnienie woli Bożej w całej pełni. Lękamy się stracić to, co mamy, i stajemy w miejscu, zaczynamy budować obronne mury, sejfy na medale, wspomnienia o dawnych sukcesach. Radykalizm nadziei polega na spoglądaniu do przodu z ufnością. Nie znamy przyszłości, ale jesteśmy pewni, że cokolwiek nastąpi, Bóg nas nie zostawi. On jest Alfą i Omegą.